sobota, 26 grudnia 2015

Powrót??

Hej wam, kimkolwiek są odbiorcy!
Niesamowicie chciałabym kontynuować pisanie bloga, a szczególnie UF. Nie wiem tylko, jaki i czy w ogóle jest sens- miałam trochę tekstu na następny wpis w laptopie, który się zepsuł i nie używam go już od dawna. Jeśli ktoś chce i czyta to- proszę o znak w komentarzu. Zabiorę się za siebie, zbiorę do kupy i postaram się coś wrzucać, jeśli tylko tu ze mną będziecie. ;)
Pozdrawiam i spóźnione "Wesołych Świąt i szczęśliwego nowego roku"!

czwartek, 26 lutego 2015

Info

Hej kochani!
Wiem, że długo nic się tu nie pojawiło, ale jest jedna ważna przyczyna. Na tym blogu: http://dreamcatcherslove.blogspot.com/ piszę jeszcze dwa inne od UF opowiadania. Ostatnio zaczęłam z Unintelligible, bo zawsze miałam ochotę na coś bliższego fabule, może na jakąś akcję czy coś. No i właśnie: jeśli macie ochotę na coś ode mnie to tam (w powyższym linku) właśnie pojawi się najbliższy wpis i będzie to drugi rozdział nowego opka. (:
Jeśli chodzi o zmiany, staram się pisać teraz dłuższe rozdziały. Właśnie- nowe opowiadanie ma dopiero półtora rozdziała a już jest 36 stron i szczerze mówiąc sama nie wiem, kiedy się tyle nazbierało. Jestem dumna!
Wciąż zachęcam do aktywności, która bardzo mnie motywuje i bez której nie byłoby rozdziałów. Ratują bloga moi znajomi, którzy dopytują o wpisy. Jeśli możecie polecić moje blogi, proszę o pomoc. (:
Więc, rozdział planuję na ten weekend. Jeśli chcecie, to zajrzyjcie!
Seeya!
++Wiecie, w sumie to strasznie mi przykro. Nie wiem, czy jest sens dalej prowadzić bloga, więc jeśli ktoś to czyta to mógłby dać znać w postaci komentarza. Dzięki z góry...

niedziela, 14 grudnia 2014

6. "Za dużo."

Przepraszam was kochani za tak długą przerwę. Złapał mnie brak weny i popadłam w rutynę, co absolutnie pozbawiło mnie pomysłów. Ale jestem z nowym rozdziałem i mam nadzieję, że się spodoba. ;')




                Dwie godziny po apelu zajęcia dobiegły końca. Stałem właśnie przy swojej szafce i zastanawiałem się, gdzie wcięło mojego przydupasa. Nigdy nie znikał z zasięgu wzroku, przynajmniej w szkole, a dziś stałem sam (w znaczeniu sam- bez Frau) na korytarzu, wśród zabierających się do domu uczniów. Grzebałem w książkach i w pewnym sensie je segregowałem, zostawiając niektóre w szkole. Westchnąłem; czułem się bezradny. Nie miałem się do kogo zwrócić, czy kogo szturchnąć. Na szczęście iphone zawibrował mi w kieszeni i odetchnąłem głęboko z ogromną ulgą na sercu. Jean. Dali jej telefon.
-Zadzwonisz, Alex?
„Jasne, że zadzwonię”- pomyślałem i od razu wykręciłem numer dziewczyny.
-Jean? –zacząłem, gdy zorientowałem się, że odebrała.
-Alex. –stwierdziła. –Co u ciebie? –słyszałem po głosie, że jest jej lepiej. Czułem, że się uśmiecha.
-Tęsknię za tobą. –zamknąłem szafkę i oparłem się o nią.
-Ja za tobą też. –zmarszczyłem brwi. Ucieszyłem się tak bardzo, że jest już lepiej. Dobrze zrobiliśmy, wysyłając ją tam. –Jak leci?
-Są tu cholernie mili ludzie, poznałam parę fajnych osób bliżej. Super się rozmawia. –westchnęła. –Odwiedzisz mnie?
-Jak tylko będę mógł. –zaśmiał się. –Śmieszne rzeczy się dzieją w szkole. Nominowali mnie, ciebie, Fraulina i jakiegoś… gościa… -przełknąłem ślinę. –No, nie znam w każdym razie, do właściwych, samorządowych wyborów.
-Serio? –zaczęła się głośno śmiać, co mnie także zaraziło. –Nie wierzę!
-Całkiem serio. –westchnąłem roześmiany. –I też w to nie wierzę. Przynajmniej, kurwa, nie chcę.
-Damy radę, mówię ci. Kto to ten czwarty?
-Jakiś chłopak, nie pamiętam jak się nazywa. –naprawdę zapomniałem. Idiota, idiota, idiota.
-Jeszcze to ogarnę wcześniej niż ty, Al. Lepiej by było, jakbyś ty się dowiedział pierwszy. Dla twojego społecznego dobra. –parsknąłem śmiechem.
-Ogarnę, mówię ci. Wpadnę za niedługo to mi więcej powiesz. Trzymaj się.
-Kocham cię, narka.
-Ja ciebie też, widzimy się za niedługo.
Rozłączyłem się i w tym samym momencie poczułem na oczach dłonie jakiejś bliżej nieokreślonej osoby stojącej tuż za mną. Jak to możliwe że nie zauważyłem, że obok mnie ktoś przechodził? Westchnąłem cicho chcąc ogarnąć, o co może chodzić. Jakoś schowałem telefon do kieszeni spodni. Jedną dłoń położyłem na twarzy- skóra osoby stojącej za mną była niewyobrażalnie gładka. Mógłbym przysiąc, że były to kobiece ręce. Ale wtedy naprzeciw wyszedł  mi złocistooki. Myślałem, że oszaleję. JAK. TO. MÓGŁ. BYĆ. ON?
-Hej. –odezwał się lekkim, niezbyt niskim głosem. Jego ton od razu skojarzył mi się z barwą piosenkarza jazzowego. Uśmiechał się do mnie, na policzkach tworzyły mu się dołeczki. Był uroczy… a może to słowo źle go oddawało. Jeśli mam być szczery- miał minę jakby chciał mnie przelecieć. Trudno mi było określić w tej chwili co ja sam czuję, gdy ktoś patrzy na mnie takim wzrokiem. Była to zaledwie chwila a przez moją głowę przepłynęło kilka tysięcy przeróżnych myśli o wszystkim.
-Cześć. –odpowiedziałem z wymalowanym na twarzy zdziwieniem.
-Co to za mina? –przechylił głowę w bok lustrując wzrokiem moją twarz, włosy i tors. Włożył dłonie do kieszeni dżinsów. Nadal wyglądał miło, ale wiadomo też jak na swój sposób. No… ekhm.
-Zwyczajna. –wykrztusiłem unosząc do góry kącik ust. Towarzystwo na korytarzu się przerzedzało więc obejrzałem się za Erickiem, czy MOŻE go gdzieś nie widać. Śladu po nim nie było, więc moje spojrzenie wróciło na towarzysza.
-Jasne, jasne. –jego głowa wróciła do normalnej pozycji i to mnie chyba nawet ucieszyło, bo przy tamtym ułożeniu czułem się śledzony. –Carter. –podał mi dłoń, a ja chwyciłem ją bez dłuższego zastanowienia. –Ale to chyba już wiesz. –dodał szeroko się uśmiechając. Dostrzegłem że ma w języku złoty kolczyk.
-Shelley. –odpowiedziałem.
-Ale ja cię znam! –szatyn machnął ręką przewracając tymi pięknymi oczami. –To TY nie znasz MNIE!
-Już znam. –parsknąłem cichym śmiechem i zanim się zorientowałem, w hallu zostało już tylko paru uczniów.  –Ale fakt, Fraulin mi wcześniej o tobie nie wspominał.
-Ooo! Erick! –zaśmiał się głośno kręcąc głową. –No, widuję was często we dwóch. Chyba nigdy osobno. –w głębi uśmiechnąłem się na te słowa. Może na zewnątrz też, tak trochę? Jak ja się cieszyłem, że mam nie tylko jedną osobę, której mogę się zwierzyć (Jeanette bywa irytująca).
-Jesteście razem? –powiedział luźno. Bez niczego. TAK- O! CO? Co to było w ogóle za pytanie, kurwa mać! Przełknąłem mocniej ślinę. Nigdy tak nie myślałem o przyjacielu… nawet moje myśli nie próbowały wędrować w te rejony, a teraz- przychodzi do mnie prawie obca osoba i pyta mnie o takie rzeczy.
-Słucham? –miałem wrażenie, że coś utknęło mi w gardle.
-Oh matko, matko. –pokręcił głową i poklepał moje ramię. –Czyli wolny jesteś. Ssssłodko. –znów spojrzał na mnie swoimi boskimi oczami. Korytarz był pusty. Wzrok umknął mi na jego rozwarte usta… Kurewsko podniecający. Zauważyłem, że zza winkla wyszedł czarnowłosy. Odetchnąłem, gdy mój rozmówca odszedł, przebierając w powietrzu palcami „na pożegnanie”. Gdy nie patrzył, skinąłem z ogromnymi oczami na przyjaciela.
-SŁYSZAŁEŚ? –niby wyszeptałem, ale w ten sposób, żeby było mnie słychać  z odległości paru metrów. Pewnie głupszego wyrazu twarzy nie miałem przez całe życie, więc zdziwiłem się że tamten podszedł do mnie niewzruszony. Złapał mnie za dłoń. –Frau, co ty..
-No co, przecież jesteśmy parą! Nie wierć się mała, bo mi się łapka spoci. –zacząłem się śmiać. Wyrwałem rękę, idąc w stronę wyjścia.
-Pojebany człowiek. –wyszeptałem, a mój humor od razu poprawił się niewyobrażalnie.
                                                                                              ***
                Siedziałem na łóżku i bawiłem się baldachimem. Z uniesionymi brwiami patrzyłem na licealistę. Co on w ogóle mówił przed chwilą? Trzymał w dłoni jakieś książki i cytował coś, o czym nie miałem zielonego czy nawet czerwonego pojęcia. Ocknąłem się po jakimś czasie w rozmyślaniu o wszystkim.
-Frau? –przerwałem mu, a ten westchnął.
-Nie słuchałeś mnie w ogóle, prawda?
-Tak jakby. –powiedziałem cicho, z dołu patrząc na chłopaka. Tamten przewrócił  czarno-zielonymi oczami i rzucił uprzednio cytowany zbiór wierszy na fotel. Usiadł obok mnie po turecku. –Powiesz mi coś o Fabienie Carterze? –zapanowała dziwna cisza, jakby wyższy zastanawiał się, co może mi powiedzieć.
-No okej. –położył na kolanach poduszkę. –Więc, jest z rocznika Green i gra w szkolnej drużynie siatkówki. Ma brata… starszego, chyba jest pełnoletni… -spojrzał w górę, jakby miał tam odpowiedź na moje pytanie. –No i jest trochę dziwny. Niezbyt go znam, ale odradzam tego towarzystwa.
-Odradzasz, bo co? –oburzyłem się. –To bez sensu, skoro go nie znasz.
-Może kiedyś ci powiem, teraz zaufaj na słowo.
-Jasne, mamo. To masz mi już dwie rzeczy opowiedzieć.
-Nie będę ci relacjonował mojego pierwszego razu, Al. Chyba cię popieprzyło. –spojrzałem na niego bokiem, uśmiechając się coraz szerzej.
-I tak to zrobisz. –machnąłem ręką.
-Nie, Alex.
-Tak, Alex. –przedrzeźniłem go.
-Spierdalaj.
                                                                                              ***
                Wieczorem, już w dresach i podkoszulku, całkiem nieogarnięty siedziałem przed telewizorem. Pierwszy raz od… nie wiem, jakiego czasu. Zawsze to Jean oglądała jakieś pierdu-pierdu. Trudno mi było nawet dostać się do pilota. A teraz? Siedziałem i oglądałem policję dla zwierząt.
                W pewnym momencie obok mnie usiadła mama. Może i bym nie zauważył, ale jej charakterystyczny, różany zapach rozpoznałbym wszędzie i zawsze. Kobieta objęła mnie ramieniem i zaczęła się przyglądać moim włosom.
- Jaki teraz kolor, zielony? –zaśmiała się, widząc moje JUŻ, NARESZCIE prawie blond włosy. Były prostsze niż zwykle, sam nie wiem do końca czemu. Zakładała mi je za ucho, przekładała na drugą stronę, bawiła się przedziałkiem. Dziwne zabawy.
-Żaden. –odpowiedziałem cicho nie spuszczając wzroku z ekranu telewizora.
-O, o, o! Jaki twardy, mój synuś! –pocałowała mnie w czoło.
-Mamo, stop. –powiedziałem, patrząc jej w niebieskie, duże oczy.
-Dobra, dobra. –powiedziała, unosząc dłonie do góry w geście niewinności.
-Jak w pracy? –zapytałem, gdy zauważyłem, że ojciec z kubkiem kawy w dłoni siada na kanapie naprzeciwko. Spojrzałem to na jedno, to na drugie i szczerze mówiąc, zawsze za nimi tęsknię, jak wyjeżdżają. I pierwszy raz nie ma aż tyle rudej.
-Leci. –odpowiedział z uśmiechem na twarzy wysoki mężczyzna i wziął łyk kawy. Mocnej, czarnej kawy. Fu. –Sporo tej pracy, jak widzisz. –blondynka objęła mnie jeszcze ciaśniej niż wcześniej, ale nie przeszkadzało mi to. Nawet się cieszyłem, czując znów ten zapach i jej ciepło na sobie. Może to nie tak, jak wtedy, gdy byłem mały… ale zawsze coś. Było super.
Podbiegł do mnie nawet pies, zaraz delikatnie przesuwając łapą po moich dresach. W tym właśnie momencie przypomniałem sobie, że jeszcze go dziś nie wyprowadzałem.
-Oeeezu, Tate! –powiedziałem, przewracając oczami. –Jak mi się nie chce!
Mama tylko zachichotała ukrywając usta w delikatnej dłoni. Szybko założyłem bluzę  i zapiąłem psa. Za chwilę byłem już na dworze.
                Było ciemno a na ulice padały ciepłe światła wysokich lamp. W oknach sąsiadów można było dostrzec niewyraźne postury, czasem nawet działający telewizor. Po jakichś pięciu minutach, gdy odszedłem kawałek od domu i byłem naprzeciw tylnego wejścia do parku, usiadłem na krawężniku. Pies położył się obok mnie bacznie obserwując ulicę. Westchnąłem i odchyliłem głowę do tyłu, podpierając się na rękach. Jean w psychiatryku, nowopoznana osoba na wstępie wiąże mnie z najlepszym przyjacielem, do tego to wszystko wokół mnie strasznie dziwne. „To za dużo”- pomyślałem i westchnąłem jeszcze. Ciszę przerwały odgłosy dochodzące spod drzew przy bramce, na którą miałem całkiem niezły widok. Było to mimo wszystko dość daleko, a obszar z którego słyszałem głosy nie był specjalnie oświetlony.  Słyszałem dwa głosy. Jeden z charakterystyczną chrypką, średniej wysokości. Wywnioskowałem, że należy do niższej osoby. Był to ciemnowłosy chłopak. Czuprynę miał rozproszoną, postawę niezależną. Był bardzo szczupły. Drugi- donośny, niski głos, mocna postura, ciało zabijaki. Wyglądał interesująco. Miał niezbyt zadbane włosy do ramion. Był opalony a kolor włosów był bliski karnacji. Miał na sobie przykusy podkoszulek. Groził niższemu, chyba…
- Znowu to samo?! Ile razy mam ci, kurwa, mówić, że to nie twój pierdolony interes! –odezwał się wyższy popychając tamtego lekko. W normalnej sytuacji pewnie bym wstał i stawił się za słabszym, ale ta sprawa mnie zablokowała. Wszystko brzmiało zbyt poważnie, żeby po prostu wejść w słowo.
-Pierdol się, Brown. Nie tylko ty jesteś za to wszystko odpowiedzialny. –powiedział chłopak krzyżując ręce na klatce piersiowej i odwrócił wzrok od tamtego, patrząc gdzieś na trawę.
-Oj, ptaszyno. Wczorajszej nocy mówiłeś coś innego. –zauważył mężczyzna i sprawił, że niższy od niego szatyn przywarł plecami do ogrodzenia. Nie wiem, czy się przesłyszałem, ale miałem wrażenie że facet się zaśmiał. I to nie tak z pogardą. Zupełnie inaczej, jakby… uwodzicielsko?
-Oh tak, niech sobie przypomnę… „Pokaż, jaki jesteś samodzielny. Dasz radę beze mnie? Hmm?” –zamruczał i uwiesił mu się na szyi.
-Było jeszcze „pieprz mnie”, kiciuś. –powiedział, po czym zaczął go całować i obmacywać z chorą żądzą, której nigdy w życiu nie widziałem.
Związki w dwudziestym pierwszym wieku chyba nigdy nie przestaną zaskakiwać. Pokręciłem głową na myśl o tym i wstałem z krawężnika, cicho udając się wraz z Tatem pod dom przyjaciela.
                Za parę minut byłem już przed bramą.
-Frau! –dziwnie powiedzieć, jak to z siebie wydusiłem. Jednocześnie szeptałem i krzyczałem. Bałem się, że może kogoś obudzę, albo Robert śpi. Cokolwiek.
Za chwilę usłyszałem dźwięk otwierającego się okna. Było to okno w pokoju licealisty.
-Coo? –odpowiedział mi takim samym tonem.
-Byłeś już z Suzie dzisiaj? –zapytałem, chcąc pogadać z szesnastolatkiem.
-Nie, zaraz zejdę.
Czekałem zaledwie moment i zaraz ujrzałem posturę chłopaka, który właśnie zamykał drzwi. Nie mogłem uwierzyć, że nawet w okolicach dziesiątej wieczorem jest ubrany tak… schludnie, czysto i przykładnie. Bezsens.
-Co twój tata robi? –zapytałem, jednocześnie witając się z przyjacielem tą naszą podwójną piątką.
-Śpi. –odpowiedział, a nasze psy już zdążyły się życzliwie przywitać. –Gdzie idziemy?
-Park? –zapytałem.
-Może być. –uśmiechnął się do mnie i ruszyliśmy w stronę wybranego miejsca.
                                                                                              ***
                Siedzieliśmy na jednej z niewielu ławek choć trochę oblanych zżółkniętym światłem. Było tak spokojnie i cicho, psy biegały po jeszcze zielonej trawie, jakby nie przeszkadzało im absolutnie nic. Bawiłem się włosami, co chwilę zakładając je sobie na twarz i zezowato patrząc, jak zmienił się ich kolor. Kurczę, polubiłem je!
                Powiedziałem wcześniej Frau o facetach, których widziałem. Wydawał się dziwnie zainteresowany moimi słowami.
- Czekaj, czekaj. Jak wyglądali?
-No wiesz. –zacząłem, jeżdżąc patykiem po piasku. –Jeden drobny, chudy jak zapałka, ciemne włosy. Jakiś… brąz chyba.
Licealista uniósł się lekko i otworzył szeroko ciemne oczy, aż się przeraziłem.
-A ten drugi? –złapał mnie za ramię.
-No… Wysoki, dobrze zbudowany, włosy blond, opalony i…
-Chodź! –nawet nie pozwolił mi dokończyć, kurwa! Co się dzieje! Pociągnął mnie za sobą trzymając mocno moją dłoń i zagwizdał na psy, żeby poszły za nami. –Biegniemy na „starówkę”. Do Florydy.
-Jezu kochany, do Florydy?! –krzyknąłem za nim, wspominając jeden z bardziej znanych klubów nocnych miasta. Nie spodziewałem się, że chłopak w ogóle wie o jego istnieniu, co dopiero, że kiedyś tam był…
-Do Florydy, szukamy Gauthiera. –odparł stanowczo.
CO GAUTHIER ROBIŁ W GEJOWSKIM KLUBIE? Powoli zaczynałem się bać naszego kochanego wychowawcy. Skąd w ogóle Frau wiedział, że wychowawca tam przebywa?
-Co ty, Erick, profesora? Chyba sobie żartujesz! –wydusiłem z siebie zdyszany jak nigdy. Nawet wtedy, gdy tamten mnie gonił się tak nie zdyszałem. Powoli wbiegaliśmy na „starówkę” a ja już całkiem nie miałem siły. Widok dębowych drzwi do klubu nigdy mnie tak nie przytłaczał. Czarnowłosy wreszcie się zatrzymał.
-Żadnego profesora, innego Gauthiera. –westchnął. –Poczekaj tu, zaraz wracam.

Zmartwiłem się jeszcze bardziej.

niedziela, 28 września 2014

5. "Upośledzeni yin i yang."

- Szybciej! –krzyknąłem, popędzając przyjaciela. Prawie byliśmy spóźnieni na sobotni trening. Roberta Fraulina w domu znów nie było, więc nie miał nas kto przypilnować. No tak.
Licealista zebrał się najszybciej, jak tylko potrafił, gdy ja byłem już gotowy. Trudno nam było w to uwierzyć; on sam zamilkł, gdy zobaczył MNIE gotowego DO WYJŚCIA.
Mogę tylko powiedzieć, że te półtora miesiąca upłynęło na treningach cholernie męczących i porządnych. Wygraliśmy mistrzostwa!
                                                                                              ***
                Noc, cisza. Drogi oświetlał tylko blady blask lamp ulicznych. Było ciepło i przyjemnie.
- Wracaj tu! –krzyknął ciemnowłosy goniąc mnie.
Właśnie minęliśmy mój dom. Wróciliśmy dopiero co z zawodów. Po długiej wycieczce busem trzeba było… rozprostować kości, prawda? Przez treningi i wielokrotne mecze byłem cholernie szybki i nawet Frau było trudno mnie dogonić. Z moich włosów zaczął już schodzić różowy kolor i powoli stawałem się blondynem.
-Sam mnie dogoń, strzelcu! –krzyknąłem patrząc w tył i w tym samym momencie… wywróciłem się, prawie że przed domem przyjaciela. Zacząłem się głośno śmiać mimo zdartej skóry a oddech miałem niewyobrażalnie głęboki. Tamten za to mnie wreszcie dogonił i usiadł obok, bo na pobliskim krawężniku.
-Taki był cwany. –uśmiechnął się szeroko. –A potem się wypieprzył na asfalcie. –pchnął mnie w ramię i odetchnął.
-Oj, cicho już. –zmarszczyłem trochę zły, ale wciąż uśmiechnięty brwi i usiadłem obok. –Która godzina? –zapytałem z czystej ciekawości.
Ten wyciągnął z kieszeni telefon i odpowiedział bez zdziwienia.
-Druga.
-Chyba pora spać, Erick. Idę do ciebie.
-Dobra, chodźmy. –poruszył ochoczo głową i włożył dłonie do kieszeni idąc po mojej lewej.
Dziesięć minut później siedzieliśmy na łóżku przy świetle lampki nocnej. Po mojej głowie zaczęły chodzić dziwne pytania, ale potem zaczęły biegać i to dopiero było męczące.
-Frau, jak to jest?
-Co? –spojrzał na mnie nie ukrywając zdziwienia i podwinął kolana pod brodę. Patrzył w stronę regałów. Ja miałem skrzyżowane nogi i bawiłem się pościelą, drugą dłonią zaś podpierając leniwie policzek.
-No wiesz. Uprawiać seks, facet z facetem.
Zapadła chwila ciszy. Popatrzyłem może trochę krzywo na niego, za to on patrzył niezmiennie jakby w głąb mojej duszy.
-Nie wiem za bardzo. –wzruszył ramionami. Odwrócił wzrok i położył się.
-Zadziwiasz mnie.
-Głupie pytania zadajesz. Co, chętny jesteś?
-Musiałem zapytać! To źle, że się ciekawię? –uniosłem brwi.
-Nie no, dobrze. Kiedyś ci powiem. Może. –uśmiechnął się. –Teraz idź spać, jeszcze dziś musisz wrócić do domu.
-No tak, rodzice wrócili.
                                                                                              ***
                Tak jak było w planach, rodzina zastała mnie w domu koło dziesiątej i od razu rzucili się na mnie mama i ojciec. Ten, który miał czarne, nie najdłuższe włosy i prostokątne okulary na nosie. Był bardzo wysoki i szczupły. Widziałem go po długim czasie. Zatęskniłem.
Odrzuciłem torbę na bok i wśród uścisków, między głowami rodziców zauważyłem Jean. Spokojnie trzymała dłoń na przedramieniu drugiej ręki i uśmiechała się lekko. Widać było, że jest zmęczona albo smutna a uśmiech wymuszony. Podszedłem do niej i przytuliłem mocno, całując w czoło. Cały dzień przeczekałem, żeby porozmawiać z licealistką. Tak dużo było rozmów z rodzicami, że trudno im było przestać.
- Idziemy na górę. –oznajmiłem w pewnym momencie i z miałem wyrzutami sumienia, bo tata dopiero wrócił i dobrze byłoby jeszcze porozmawia. Wszedłem po schodach z siostrą obejmując ją na wysokości ramienia.
-Dobrze, że Alex wrócił. –usłyszałem jeszcze cichy głos mamy z parteru i weszliśmy do pokoju dziewczyny.
-Co jest? –zapytałem. Widziałem, że moja siostra ledwo powstrzymuje łzy z twarzą w dłoniach. Przytuliłem ją mocno i usiedliśmy na łóżku.
Nie słyszałem odpowiedzi, więc zaczynałem się jeszcze bardziej martwi. Po kilku minutach dziewczyna wymamrotała cichą odpowiedź, wręcz niesłyszalną. Przez łzy trudno było ją dosłyszeć.
-Am..n..
-Hm? –wyjąkałem zatroskany i nawet mi napłynęły łzy do oczu.
-Amanda… -na te słowa wyprostowałem się.
-Co z nią?
-Nie możemy być razem. –wyszeptała.
-Co?! –zdziwiłem się. O niczym takim nie słyszałem! –Jak to „nie możecie być razem”? O co chodzi.
-Amanda kogoś ma. A ja ją kocham. –zamknęła oczy i wtuliła się mocniej w moją klatkę piersiową a ja tylko pogładziłem ją bezsilnie po głowie. –Ona też mnie kochała. –wplotła palce w moje włosy. –Tak trudno mi z nią utrzymać ten dystans… Nie potrafię, to za dużo.
-Dasz radę. Może idź już spać? –zaproponowałem.
-Może to dobry pomysł. –odpowiedziała. –Dobranoc, Alex.
-Kolorowych snów, Jean.
Wyszedłem z ciemnego pokoju i skierowałem się na dół, gdzie mama i ojciec oglądali telewizję. Usiadłem obok nich, gdy wyłączali sprzęt.
-Musimy pogadać, synu. –zwróciła się do mnie jasnowłosa kobieta z zatroskaną miną.
-Jestem. –odpowiedziałem na znak, że na razie nigdzie się nie wybieram i usiadłem wygodnie.
-Jeanette musi jechać do szpitala, jest w strasznym stanie…
-Widziałem. –opuściłem wzrok.
Trudno było mi uwierzyć, że tak pogodna osoba nagle straciła całe życie, które w sobie trzymała. Potrzebowała pomocy i wiedziałem, że tym razem ja nie wystarczę. To było zbyt poważne i mimo mojego zdziwienia, że Amanda i moja siostra t nie tylko takie typowe przyjaciółki, chciałem pomóc w jakikolwiek sposób.
-Musimy jej pomóc. –odezwał się ojciec.
Miałem na języku tylko dwa słowa.
-Zróbmy to.
                                                                                              ***
                Dziewczyna trafiła pod intensywną opiekę psychologów i mimo mojej tęsknoty musiałem sobie jakoś radzić. Nie siedziałem smutny bo wiedziałem, że tam otrzyma wsparcie. Na szczęście Jean nie opierała się zbytnio i bez problemu pozwoliła na swój pobyt w szpitalu.
                W naszej szkole tymczasem zaczęły się robić dziwne rzeczy.
                Stojąc przy szafkach z Fraulinem, na jednej z dłuższych przerw podbiegły do nas Charlotte i Lisa. Powitały nas i od razu zaczęły konkretnie.
- Co z Jeanette? –odezwała się ciemnowłosa, starsza od reszty towarzystwa dziewczyna.
-Musi trochę odetchnąć. –od razu widziałem, że nie są specjalnie w temacie, więc nie drążyłem rozmowy w nim.
-Rozumiem. –odpowiedziała z uśmiechem na twarzy. –A wy to naprawdę jesteście nierozłączni.
Wymieniliśmy rozbawione spojrzenia.
-Jak Yin i Yang –dodała Lisa i zaraz poszły w stronę sali, w której dużo osób przygotowywało scenę.
-Może coś w tym jest. –powiedziałem na ucho chłopakowi.
-Mooże. –odrzekł i zaśmiał się głośno.
W naszym liceum chodziło bowiem o to, że każda z klas przygotowywała tydzień, w którym każdy dzień był wypełniony jakąś konkretną atrakcją, występem lub imprezą, z tego co dowiedzieliśmy się od wychowawcy. Byłem tylko pewien, że nie zaczynamy tej kolejki. Zostaliśmy wpisani przed świętami Bożego Narodzenia. To dobrze.
                                                                                              ***
                - Wybory do samorządu? –zapytał Erick patrząc na niższą, jasnowłosą dziewczynę. Ja starałem się nie zdradzać, że o wszystkim wiem i pierwszy raz w życiu mam ochotę uderzy kobietę. Na Amandę byłem zły, jak nigdy. Chciałem z nią poważnie porozmawiać, ale też unika viceprzewodniczącej jak ognia.
-Tak, dokładnie. –uśmiechnęła się lustrując mnie wzrokiem, który zaraz odwróciła na przyjaciela. –Uczniowie chcą was nominować.
-CO?! –powiedziałem zszokowany, może wręcz zawrzeszczałem, poprawiając plecak na jednym ramieniu. Wiem, skolioza i te sprawy, wiem. Ale tak było i jest wygodnie. Zresztą. Myślec o tym po doznaniu takiego szoku było popieprzone do końca.
-To. –odpowiedziała, wskazując mnie palcem. Dało się słyszeć cichy śmiech, jakby przytłumiony. Spojrzałem w bok i już wszystko było jasne. Czarnowłosy śmiał się jak głupi, przysłaniając usta dłonią i aż kiwał się na boki. Pchnąłem go zdenerwowany. Tak odpowiedzialność i ja? Niemożliwe.
-Zawsze musisz się tak ze mnie cieszyć? –powiedziałem oburzony. Tamten otarł łzy i stanął znów obok. –Obym przegrał. –wyszeptałem.
-Dziś są nominacje na lekcjach a na tym… no wiecie, spotkaniu artystycznym w sali teatralnej ogłosimy kto przebrnął przez ten pierwszy etap. –posłała nam uśmiech, mocniej ściskając swój szkicownik. –Widzimy się na podeście, chłopaki! –machnęła ręką parę razy i odwróciła się, idąc w stronę wcześniej wspomnianej sali.

Chyba tego nie przeżyję.
                Więc- czas spotkania nadszedł. Ja osobiście nominowałem Frau, bo ten nadawał się najbardziej. Ja? Nie. Zresztą- dziś Lisa powiedziała, że jesteśmy jak Yin i Yang. A to przeciwieństwa, no nie?
                Obaj usiedliśmy z tyłu, po prawej od drzwi na końcu Sali. Za nami była ściana. Okna-bardzo duże- były zaopatrzone w ciężkie, bordowe zasłony z brązowymi falbanami. Ich materiał był związany złotymi linami. Wyglądać na świat mogły osoby siedzące po prawej stronie- mieli oni bliżej do tych, można powiedzieć, wręcz przeszklonych ścian. Takie same zasłony stanowiły kurtynę, która nie opadała. Była uniesiona i czekała na pannę Green, wraz z paroma nauczycielami, między innymi z naszym wychowawcą, nauczycielem angielskiego, panem Gauthierem. Był od nas starszy maksymalnie osiem, dziesięć lat, szczupły i trochę niższy ode mnie. Miał kasztanowe włosy długości dzielącej moją i Ericka, czyli nie były za długi, ale dłuższe na górze głowy. Na twarzy miał zawszy przyjazną minę, pewnie było to spowodowane przez niewielkie, uśmiechnięte usta, proste brwi i przymrużone oczy o odcieniu trawiastej zieleni. Niewielki, ale spiczasty nos był obsypany piegami. Gauthier praktycznie zawsze miał na sobie koszulę, często w motywy kwieciste lub kratę.
                Dzisiaj zdenerwowany zerkał na ekran telefonu z wymalowanym na twarzy zmartwieniem. Widać było też, że stara się ukryć zdenerwowanie. Robił to naprawdę nieumiejętnie. Siedział właśnie na krześle w głębi sceny obok nauczycielki francuskiego i profesor Schmidt od historii. One wyglądały w stosunku do niego aż dziwnie spokojnie, kontrast był niesamowity. Za chwilę, gdy wszyscy zajęli już swoje miejsca, na podeście pojawiła się panna Green. Posłała nam uśmiech i ustawiła się przy mikrofonie. Na całej sali zapadła cisza, a Schmidt uspokoiła trochę Gauthiera.
- Witam was wszystkich i dziękuję za przybycie. –mówiła to sama, bez żadnej kartki, pomocy. Dziwiłem się, że tak łatwo jej to przychodzi. –Jak już pewnie wiecie, w naszym liceum zostało przeprowadzone wstępne głosowanie. Przychodzę dziś do was z wynikami.
Wśród uczniów dało się słyszeć cichy szum i szepty. Myślałem, że zesram się ze strachu.
-Zapraszam do mnie… -zapadła chwila ciszy. –Alexa Shelley. –Ku-rwa. Brawa. Erick zaczął się śmiać jak popierdolony. Musiałem przecież wstać, prawda? Zrobiłem to i przeszedłem przez środek sali, ociężale przez ciężkie spojrzenia, jakie na sobie czułem. Mimo tego raczej nie było po mnie widać tego rozczarowania. Zawsze byłem lekko przygarbiony i luźny. To nie było żadną nowością. Dam radę! Stanąłem obok blondynki i popatrzyłem na czarnowłosego puszczającego mi oczko. Sam zacząłem się śmiać a Amanda skarciła mnie za trzymanie dłoni w kieszeniach i szybko je wyjąłem.
-To nie koniec. Mamy jeszcze paru kandydatów. Zapraszam Ericka Fraulina.
Myślałem, że wybuchnę ze śmiechu wśród oklasków rozbrzmiałych na sali. Przyjaciel wszedł po schodkach i stanął przy mnie, splatając ręce za plecami w nienagannej postawie. Śmiał się głośno, mrużąc ciemne oczy, jak to miał w zwyczaju.
-Niepoważni… -wyszeptała Green kręcąc głową. –Jeszcze dwie osoby. –wspomniała do mikrofonu. –Proszę do mnie… Fabiena Cartera.
Z prawego od sceny rzędu został wypchnięty przez znajomych chłopak trochę niższy ode mnie. Nie znałem go, więc zdziwiłem się, gdy go zobaczyłem. Miał jasnobrązowe włosy rozproszone na wszystkie strony trochę jak te Ericka i idealny uśmiech. Parę brązowawych pasm opadało bezwładnie na czoło nie ruszając tym faktem właściciela. Gdy zamknął usta, zauważyłem, że są półpełne i naturalnie lekko rozchylone pośrodku. Miał nieco opaloną cerę. Brwi były proste, ale wyraziste, nos długi, ale zgrabny i zadarty do góry, a oczy… spokojne i młode o tak niezwykłym, piwnym, mocnym kolorze, wręcz ZŁOTYM, że wprawiały w zakłopotanie ofiary spojrzeń chłopaka. Jeśli chodzi o jego postawę- był szczupły i miał długie nogi, których kształt podkreślony był obcisłymi, dżinsowymi marmurkami. Szyję i ręce miał obwiązane ziemistymi z koloru rzemykami. Na torsie miał brązową koszulkę bez rękawów z białym napisem „FABulous”. Na nogach miał krótkie, białe conversy. Stanął lekko uśmiechnięty obok Frau.
-Mamy jeszcze jedną osobę… Jeanette Shelley. –wszyscy zaczęli rozgląda się po pomieszczeniu, gdy cicho odezwała się do mnie Amanda. –Nie ma jej. –pokręciłem przecząco głową. –No cóż, Jean dzisiaj z nami nie ma.

Posmutniałem.

                                                                                              ***
                Po wyjściu z sali utonęliśmy w gratulacjach i ogólnie- ludziach. Praktycznie nikt nie przeszedł obok nas obojętnie. Co chwilę dało się słyszeć „Głosowałem na ciebie!”, „Na pewno któryś z was wygra!” lub coś w tym stylu. Zatrzymały się przy nas Amanda, Charlotte i Lisa. Rozmawiały bardziej z Erickiem niż ze mną a ja się przyglądałem. W pewnym momencie zauważyłem, że za nimi przechodzi Fabien- jako jedyny bez słowa. Szedł stosunkowo szybko, ale miałem wrażenie, że dla mnie ta chwila trwała wieczność. Zlustrował mnie wzrokiem i popatrzył na mnie tymi oczami, tym złotem, unosząc kącik ust do góry, tak lekko i… no kurwa, nie wierzę że to mówię, ale CHOLERNIE SEKSOWNIE.  Miałem wrażenie, że spaliłem buraka, ale na pewno tego nie zrobiłem. Wszyscy moi znajomi przenieśli wzrok na mnie podnoszącego się na palcach i szukającego chłopaka w tłumie.
-Czego szukasz?- zapytała Lisa.
-Niczego. -odpowiedziałem z uśmiechem i powróciliśmy do rozmowy.
Czarnowłosy zmarszczył brwi.

Poznał, że skłamałem.

niedziela, 7 września 2014

4. „O co chodzi?”

            Gdy otworzyłem oczy czułem błogi spokój. Do pokoju przyjaciela przez przerwy w zasłonach wpadało ostre światło słoneczne, które tworzyło w powietrzu jasne smugi. Było mi dobrze, ciepło. Przesunąłem dłonią po wystającym spod koszulki torsie i odetchnąłem, później zajmując się dotykaniem włosów. Po mojej prawej stronie leżał Erick. Byłem całościowo zdziwiony, że ten nie obudził się pierwszy. Gdy jednak głębiej pomyślałem o tym- zawsze budził mnie ten delikatny blask słońca, który dawał mi znać, że dzień się zaczął. Przeszedłem do siadu i oparłem się plecami o poduszki, które ułożyłem. Strzyknąłem palcami i kolejny raz wplotłem palce we włosy. Oglądałem towarzysza zastanawiając  się, kiedy otworzy oczy.
            Po kilkunastu minutach wreszcie się stało- książę się obudził! Uśmiechnąłem się do niego lekko, unosząc jeden kącik ust.
-No hej. –odezwałem się półgłosem i znów przeczesałem palcami włosy. –Jak się spało?
Ten tylko głęboko ziewnął w odpowiedzi i przetarł oczy dużymi dłońmi. Chwilę później odwzajemnił mój uśmiech i usiadł skrzyżnie na materacu.
-Cześć. –odpowiedział jeszcze ciszej ode mnie. –Całkiem całkiem, chociaż to raczej ja powinienem spytać. –zaśmiał się cicho i sięgnął po telefon. –Dziesiąta pięć, Shelley! –uniósł telefon do góry, żeby udowodnić prawdziwość swoich słów.
Faktycznie- było dopiero parę minut po dziesiątej.
-Jak..? –zapytałem przez śmiech i zszedłem z łóżka, idąc w stronę łazienki. Tamten poszedł za mną.
-Też nie wierzę. –ochlapaliśmy twarze wodą i umyliśmy zęby. Chwilę później zawiesiliśmy wzrok patrząc w lustro nad umywalką.
-Masz od chuja wygodny materac, szmaciarzu. –przerwałem ciszę i śmiejąc się nadal zeszliśmy na dół, żeby zjeść śniadanie.
                                                                       ***
            O jedenastej byliśmy w drodze do mojego domu, oczywiście wiadomo po co. Przecież miałem iść po rzeczy! Nie zapowiadało się na trudną wyprawę a pogoda była naprawdę booska, więc… czego chcieć więcej?
            Nacisnąłem klamkę dużych, białych drzwi. Tych głównych, od mojego domu. Pierwsze co rzuciło się w oczy to sytuacja bardzo niezręczna. Dziewczyny, każda z osobna, leżały na podłodze, kanapach, fotelu. Lisa nawet spała na blacie kuchennym i miała szczęście, że jeszcze nie spadła. Bezlitośnie wkroczyłem do środka prowadząc za sobą Fraulina i zacząłem drzeć mordę.
-Wstawać, kurwa! Co to za syf?! –zapytałem zdenerwowany, widząc na podłodze kilka butelek po piwie, rozsypane i podeptane czipsy oraz paręnaście pustych opakowań po… praktycznie wszystkim. 
            Pierwsza zareagowała Amanda, której szczerze współczułem. Wyglądała tak niewinnie i żądnie współczucia z podkrążonymi oczami i poplątanymi włosami, że nawet miałem ochotę jej powiedzieć, żeby prędzej się ratowała.
-Alex… nie wiedzia-ałyśmy że wró..óóóóó-! –w tym momencie zakręciło jej się w głowie i podparła się o ścianę, idąc jakoś w moją stronę. -…cisz. –przetarła twarz dłonią i głęboko westchnęła. Zaraz za nią wstała moja siostra, Char i Lisa.
-Sory, Al. –powiedziała moja siostra i uwiesiła się na mojej szyi.
-Piłaś, gówniaro. –powiedziałem zły. Jeszcze nigdy nie widziałem Jean z alkoholem! –Spierdalaj ode mnie! –pchnąłem ją i idąc po schodach jeszcze machnąłem na nie ręką i powiedziałem ostro „sprzątać”, bo nie wyobrażałem sobie, że Martha zobaczy cały ten burdel. I- będzie musiała go ogarnąć!
            Wpuściłem gościa do pokoju i zamknąłem drzwi, później się po nich zsuwając z ciężkim oddechem na ustach.
-Baby… -westchnąłem, a ten tylko zaczął się śmiać, zaraz wchodząc do garderoby i pakując mi parę t-shirtów i jakieś dżinsy, plus krótkie spodenki.
                                                                       ***
            Minęła sobota. Był to dla mnie cholernie ciężki dzień pod wieloma względami. Pokłóciłem się z Jean i za nic nie chciałem z nią rozmawiać ani wracać do domu. Postanowiłem zamieszkać u przyjaciela na dłużej, niż było to w pierwotnych planach, ale na szczęście bez problemu się zgodził.
            Właśnie obudziłem się. Był niedzielny poranek i jakby ze złą passą nadeszła zła pogoda. Padał deszcz i było bardzo mgliście- do tego stopnia, że nie było w całości widać ogrodu Fraulinów z piętra. Zacisnąłem palce na nasadzie nosa pokazując od razu zły humor, bez słowa czy chociaż jęknięcia. Z niezadowolonym wyrazem twarzy podniosłem się z łóżka i wyszedłem z pokoju. Byłem w nim wtedy sam, więc nikt na pewno nie oczekiwał ode mnie ani me ani be.
            Gdy zszedłem po schodach, odruchowo spojrzałem w lewo. Widziałem, jak Erick siedział na fotelu w bibliotece i czytał coś, zachowując wręcz grobową ciszę. Ja też zbytnio nie hałasowałem. Nie miałem ochoty na skakanie po schodach czy zjeżdżanie po poręczy, jak to robiłem jeszcze wczoraj. Nie chciałem słyszeć o siostrze, myśleć o niej czy jej widzieć. A ta cały czas dobijała się do mnie dzwoniąc i pisząc smsy. Tak trudno zrozumieć, że po prostu jestem zły?
            Na znak, że czarnowłosy mnie zauważył, zostawiając go w głębokim poważaniu przeszedłem do kuchni i napiłem się kawy, którą wcześniej zrobił właściciel. Nie pytałem czy mogę. Wypiłem ją tak szybko jak tylko mogłem i wkurwionym krokiem przeszedłem do biblioteki, zaraz gubiąc się między licznymi regałami. Mocno stawiałem nagie stopy na parkiecie i głęboko oddychałem. Było to jedyne wyjście, żeby wyładować w jakiś sposób emocje, których przez sen nie zdołałem stłumić.
- Alex? –usłyszałem spokojny głos nastolatka, który właśnie wyszedł zza framugi i zaczął mnie szukać.
Za chwilę znalazł mnie siedzącego na stołku i przykucnął obok. Patrzył mi głęboko w oczy. Aż miałem wrażenie, że zagląda gdzieś wewnątrz mnie i szuka odpowiedzi na przeróżne pytania, które zdołał w sobie zatrzymać przez czas całkowitej analizy.
-Nie nabierzesz mnie, że umiesz płakać. –uśmiechnął się i wytarł mi policzek.
Fakt, nie umiem. Nigdy przecież nie płakałem i sam dziwiłem się wtedy, jakie dziwne to uczucie, gdy coś bezwstydnie szuka różnych dróg na twoich policzkach i gdy ci tak dziwnie ciężko na sercu. Nigdy nie miałem z tym problemu i nie wyobrażałem sobie, że mogę mieć. Zaskoczony sytuacją otarłem drugą część twarzy i spojrzałem dokładnie na mokre palce. Od razu zmusiło mnie to, żebym się ogarnął. Skrzyżowałem ręce i odwróciłem wzrok. Czemu on usilnie złapał mnie za ten podbródek i KAZAŁ na siebie spojrzeć?
-Powiedz, co masz na sercu. To ci pomoże.  –zmartwiony zmarszczył brwi i przygryzł wargę, jakby tak mocno czekał na odpowiedź.
-Nie. Nie chcę. –wstałem i uciekłem do sypialni. Czułem na sobie, że nadal płaczę i słyszałem za sobą stanowcze kroki przyjaciela.
Najlepsze jest to, że nie chciałem wyklinać. Nie chciałem robić afery ale prawda-tłumiłem w sobie niepotrzebne uczucia, które wykrzyczane na pewno zostawiłyby mnie w spokoju.
            Wbiegłem do łazienki i zamknąłem drzwi na klucz. Moje ciało bezwładnie zsunęło się po jasnych, drewnianych drzwiach. Był za nimi, słyszałem to.
-Al, otwórz! –krzyczał i dobijał się do mnie, na co ja każdym kolejnym uderzeniem reagowałem jeszcze bardziej i telepałem się w wyniku małego wstrząsu. Zwinąłem się w kłębek pod ścianą. Zostawiłem w spokoju skrzydło drzwiowe i na moje nieszczęście usłyszałem, jak ktoś (a wiadomo było kto) otwiera drzwi od zewnątrz. Kurwa, no tak. Przecież to wiadome, że ma klucz. Zacisnąłem tylko powieki i zęby, gdy tamten przechodził przez próg. Oparł się o blat przy umywalce i patrzył w lustro, mówiąc do mnie.
-Jak ja mam ci pomóc. –westchnął i z poczuciem winy popatrzył na wodę, którą puścił z kranu. Zaczął się bawić ze strumieniem ręką, przemieszczając ją w obie strony, plus do góry i na dół, rozstawiając palce, zamykając pięść i wreszcie ochlapał tą wodą twarz.
-Nie pomagaj, tak będzie lepiej. –odpowiedziałem szczerze, ale prawie bezgłośnie.
-Jestem twoim przyjacielem, pamiętasz? Nie uciekam, gdy potrzebujesz mojej pomocy. –mówiąc to obrócił się na pięcie i usiadł naprzeciw mnie. Zakrył twarz dużą dłonią. Nie widziałem go jeszcze w takim stanie. Ze zrezygnowania pomachał głową, uciekając gdzieś wzrokiem. –No to nie wiem… zwierzenie za zwierzenie? –pochylił głowę w bok, żeby lepiej widzieć moją twarz. Głowa bezbronnie opadała mi na ramię i trudno z pewnością było widzieć jej wyraz z normalnej pozycji. Mimo tego poczułem w sercu jakąś iskierkę i poprawiłem swoją postawę. Objąłem rękami zgięte nogi i skinięciem głowy dałem znać, że faktycznie słucham. –Oj nie, ty pierwszy.
Westchnąłem, ale zacząłem mówić przygaszonym głosem.
-Wiesz, co się wczoraj działo. Byłeś tam ze mną.
-Wiem, ale chcę wiedzieć, co masz na sercu.
-Widziałeś, jak ona się zachowuje? –w moim tonie dało się wyczuć irytację. –Jest niepoważna, nie troszczy się o siebie w ogóle! Nie wiem, co jej przyszło do głowy. No wiesz, żeby się tak przepić i wyjść z domu. Jeszcze zostawić go otwartego.-wziąłem głęboki oddech. –A ja się o nią martwię. To moja siostra. Czy chcę czy nie, muszę ją kochać. –spojrzałem szczenięco na licealistę i z emocji aż przygryzłem wargę. –Teraz ty. –wyszeptałem.
-No to tak… -ten zasłonił sobie oczy dłonią, jakby coś ukrywał.  –Może ci mówiłem, że mam starszego brata.
-Wspominałeś. –odparłem z zaciekawieniem.
-Wiesz, on nas nienawidzi. No- mnie i ojca. Nadal nie wiem dlaczego… I za niedługo podobno ma przyjechać matka. Ojciec wczoraj powiedział, że nie chce mnie skazać na szok, gdy powie mi wytrzaśnięte znikąd rzeczy. Chce ze mną porozmawiać. Zadzwonił do mnie kiedy spałeś i… trochę sobie pogadaliśmy. Boję się. –oderwał dłoń i uśmiechnął się. –No i widzisz, oboje mamy problemy. Wstawaj teraz i idziemy na dół, pokażę ci parę świetnych książek.
                                                                       ***
            Nadszedł wtorek, czyli dzień powrotu pana Fraulina. Zaraz po szkole wskoczyłem w grafitową koszulę i nawet poprawiłem włosy, żeby dobrze wyglądać. Stojąc przed bramą wjazdową z luźniej już ubranym Erickiem przypomniałem sobie, że tak dzisiaj jak i wczoraj nie było rudej w szkole. Zacząłem się poważnie martwić, ale nie miałem teraz na to czasu. Jeszcze bardziej poruszyło mnie to, że telefony od niej ucichły. Dała sobie spokój?
            Wreszcie doczekaliśmy się mustanga shelby 67, który swoją piękną, czarną farbą lśnił na dobre kilka kilometrów w mocnym tego dnia słońcu. Uśmiechnąłem się na widok ojca Frau. Myślę że on też go mocno wyczekiwał. W końcu mieli porozmawiać.
            Mężczyzna przed czterdziestką wysiadł z samochodu i przywitał nas serdecznym spojrzeniem. Wiedział na szczęście, że teraz się tu „przeniosłem” i trochę potruję im dupy.
- Hej, chłopaki. –odezwał się pierwszy i objął syna, ale też mnie. Poczułem się aż dziwnie lubiany. To było miłe uczucie, poczuć coś takiego od ojca przyjaciela. Skierowaliśmy się do drzwi głównych. Erick  popytał ojca o podróż i po połowie godziny zapadła już cisza. Ja i Fraulin junior siedzieliśmy w jego pokoju, pan Robert zaś siedział w mniejszej części salonu, czyli w tym między schodami i czytał coś. Spokój, który ogarniał ten budynek wprawiał mnie w zachwycenie. Z życia z Jean trudno było wynieść parę cichych minut chociaż w ciągu jednego dnia. Właśnie.
            Czarnowłosy grał właśnie na gitarze, siedząc na fotelu obok regałów na książki w swoim pokoju. Jego palce tak delikatnie przesuwały się po strunach, że trudno mi było uwierzyć, jak to możliwe. Grał bardzo spokojną, gładką melodię. Zamknąłem oczy i leżąc na miękkim materacu wsłuchiwałem się w kolejne dźwięki z uśmiechem wymalowanym na twarzy. Tą błogą chwilę przerwał dźwięk mojego telefonu. Chwyciłem go w dłoń i spojrzałem na wyświetlacz. Siostra. Przełknąłem mocniej ślinę i odebrałem, czemu towarzyszyło mocne westchnienie.
- Alex? –usłyszałem głos rudej. Był niezbyt szczęśliwy, raczej zmartwiony i smutny. Licealista w tym czasie uśmiechnął się i wstał z fotela szepcząc, że idzie pogadać z tatą. Przytaknąłem.
-Jean. –odezwałem się stanowczo. –Czemu dzwonisz?
-Chcę… p-przeprosić. –wyjąkała.
-Wiesz, że to nie jest takie proste. Co się dzieje? –starałem się zachować spokój.
-Nie mogę ci dokładnie teraz powiedzieć. No wiesz, przez telefon.-ściszyła ton głosu. –Ale nie chcę, żebyś nie odbierał ode mnie. Nie mogłam iść do szkoły, bo się boję.
-To… ochłoń trochę. –wydukałem.
-Wiem, że powinnam. Jutro wraca mama, ojciec został na trochę dłużej bo ma jakieś sprawy do załatwienia.
Zamilkłem na chwilę. Przecież muszę się z nią zobaczyć, prawda? Muszę.
-To… wpadnę na chwilę, żeby się z nią przywitać. Na ile zostaje?
-Dwa tygodnie. –powiedziała, już dużo bardziej promiennie i pewnie.
-Seeerio? –uśmiechnąłem się.
-Serio serio.
-To wpadnę, cześć.
-Do jutra, trzymaj się Alex.
Rozłączyłem się.
            Słysząc zza drzwi rozmowę Ericka z tatą postanowiłem wyjść. Usiadłem na najwyższym schodku, żeby nie być widocznym i przyglądałem się całej sytuacji.
-To dobrze, synu. –mówił ciemnowłosy facet przed czterdziestką, siedzący na kanapie w okularach. Mój przyjaciel stał przed nim i był jakby… spięty? Trudno było mi to określić z tej wysokości.
-Wiesz, tato… muszę ci coś powiedzieć. –oglądnął się, czy nikt nie słucha i zauważył mnie. Chyba się tym za bardzo nie przejął, bo wrócił do rozmowy.
-Ja tobie też Erick. Powinieneś wiedzieć, dlaczego rozstaliśmy się z twoją mamą.
Nastała chwila ciszy i widziałem to zachowanie Frau, który aż rwał się do odpowiedzi.
-Jestem gejem. –powiedział bez odwracania wzroku. Był bardzo odważny. Aż zastanawiałem się, czy ja byłbym na jego miejscu. Cisza znów opanowała główny korytarz, po czym dało się usłyszeć ciche słowa starszego mężczyzny, który właśnie wstał i ściągnął okulary.
-Ja też. –objął dziecko, które właśnie na mnie spojrzało. Jakby nie wiedział co robić. Trochę nie dowierzał w to co powiedział lub w to, co usłyszał. Musiał przeżyć lekki szok. Po chwili uścisnął ojca i wbiegł po schodach na górę, mijając mnie po prawej. Zatrzymał się i uniósł brwi w geście, który miał wymusić na mnie parę słów. Pobiegłem za nim do pokoju i zamknąłem drzwi. Licealista usiadł na łóżku twarzą do mnie i podparł się na łokciach, luźno krzyżując wyprostowane na podłodze nogi.
-I co? –zapytał.
-No chyba nie powinieneś tak uciekać, hm?
-Nie o to pytam, upierdliwcu.
-No wiesz, jakbym się wkurwił albo obrzydził to dawno by mnie już tutaj nie było, co nie? –odparłem z szerokim uśmiechem na ustach.
-Może masz trochę racji. –przewrócił oczami. –I co teraz będzie?
-Co ma być? –zdziwiłem się i usiadłem obok niego. –Nic. Zawsze byś czegoś chciał?
-Wiesz co, Al? Czuję się jakoś dziwnie wolny. –wplótł palce we włosy i zaśmiał się.
-Nie dziwię się. –poklepałem go po ramieniu. –Będziesz miał teraz luz. Z ojcem gejem.
-Może i będę. Zawsze miałem. –westchnął. –Dalej chcesz ze mną mieszkać?
-Przez chwilę muszę, żeby dać Jean się ogarnąć. Moja mama wróciła więc i tak będę jutro szedł, żeby się przywitać. Chyba wypada.
-Taa, chyba tak. Pamiętaj. Jutro trening. –wstał, znów usiadł na fotelu i kontynuował to, czego wcześniej nie dokończył.

-Pamiętam, pamiętam.

czwartek, 31 lipca 2014

3. "Too much information". (cz.2)

***Już :’D***
- Nie przypadł ci do gustu, hm? –przechylił głowę w bok i zaśmiał się, mimo wszystko jakby coś go trapiło.
-Nie, skąd! Masz świetnego tatę, ale chyba ten problem co ja. –szturchnąłem go przyjacielsko i zaśmiałem się, mrużąc aż oczy. –Cały czas nie ma go w domu.
-Faktycznie, w tygodniu jest może… -pomachał dłonią w powietrzu ukazując niepewność. -…może dwa dni? Trzy?
Zdziwiłem się trochę. Jego ojciec wydawał mi się bardziej zapracowany i… uważałem, że opuszcza dom na dłużej niż moi rodzice. Oni potrafią wyjeżdżać lub wylatywać na miesiące. Nie przeszkadzało mi to, ale faktycznie- tak było. Na chwilę uniosłem brwi zdziwiony i podrapałem się po głowie.
-Myślałem, że jest trochę bardziej… zajęty.
-Bo wiesz… -podrapał się po policzku i ułożył na boku, podpierając głowę na dłoni, żeby mnie widzieć. -…on pracuje w domu. –Ah, no i wszystko jasne. Kiwnąłem głową. –No i- przynajmniej mam ojca, nie? –Uśmiechnął się.
-Tak, masz. Jak się dogadujecie? –podwinąłem kolano pod brodę i oparłem ją o czarny, marmurkowaty dżins. Byłem jakoś dziwnie ciekawy tego wszystkiego.
-Lepiej niż by ci się wydawało, Alex. –pchnął mnie w potylicę.
-W takim razie zazdroszczę. –wstałem i zacząłem z wolna przechadzać się po pokoju. Patrzyłem na tytuły licznych książek na półkach. Aż dziwnym było, że są w pokoju zwykłego (a może niezwykłego?) licealisty. W pewnej chwili zauważyłem na grzbiecie jednej z książek napis „Utwory gitarowe dla zaawansowanych.” Nagle przypomniałem sobie, jaki za dziecięcych lat miałem zapał do perkusji, która nadal stoi pewnie w garażu lub piwnicy.
-Grasz na gitarze? –zapytałem, odwracając się dopiero po chwili.
-Gram. –przewrócił się na plecy. Był taki dziwnie luźny, jak nigdy wcześniej. Miał szeroko otwarte ciemne oczy i patrzył nimi na mnie, robiąc coś sobie we włosach. Rozwarte usta, rozpięta koszula; jedna stopa swobodnie zwisała z łóżka, gdy druga była podciągnięta i leżała na pościeli. Ten widok jakoś śmiesznie zapadł mi w pamięci, bo nadal nie mogę wyrzucić go w żaden sposób, nie ważne, jak bardzo bym chciał.
            Pokiwałem głową na boki, jakbym chciał mu uświadomić jego nieprzewidywalność.
-Czego się jeszcze dowiem dzisiaj o Ericku Fraulinie? –podszedłem bliżej i usiadłem na pewnego rodzaju pufie pod nogi, jaka stała frontem przed jasnym drewnem oprawy łóżka. –Jest modelką? Może prostytutką? –rzuciłem mu oskarżające, jednak zabawne spojrzenie na co on odpowiedział mi uśmiechem.
-Nie i… -przewrócił oczami, jakby się zastanawiał. –nie. Na razie nie. –zacisnął paznokcie na materiale koszuli i poruszył dłonią jakby się drapał. W tej właśnie chwili usłyszeliśmy uprzedzające pukanie do drzwi, w których za kilka sekund pojawił się kamerdyner po czterdziestce. Przez przedramię miał przełożoną białą, jedwabną chustę, ubrany był we frak i białe rękawiczki, o nienagannej pozie, uczesaniu i ubiorze ukłonił się, niezbyt nisko.
-Panie Fraulin. –zaczął. –Kolacja jest już gotowa.
Patrzyłem na mężczyznę jakoś dziwnie. Z Marthą mieliśmy zawsze relacje jak z ciotką lub kimś nawet bliższym i taki dystans do pracodawców był mi zdecydowanie obcy.
-Zaraz zejdę i przyniosę tu kilka tac. Nie kłopocz się, Boccee, dzisiaj już nie musisz pomagać. Jeśli ojciec wyjedzie, możesz wyjść.
-Mógłbym wrócić jutro po południu? Muszę odwiedzić matkę, sir. –facet nie zmieniał wyrazu twarzy, za to „pan Fraulin” był tak luźny jak przed chwilą. Uważał jedynie, żeby zachować oficjalny język.
-Jasne, proszę. Życzę  miłego pobytu, Boccee. –uśmiechnął się życzliwie.
-Dziękuję i życzę panu dobrej zabawy. –wdzięczny kiwnął głową i niezwykle delikatnie uśmiechnął się spod siwiejącego wąsa. Wyszedł.
Rówieśnik uniósł jeden kącik ust do góry.
-U mnie określenie „jak w domu” ma inne znaczenie! –znów ułożył się wygodnie. –Jesteś głodny, czy pójdziemy jak ojciec wyjedzie?
-Wytrzymałbym bez jedzenia nawet całą noc. –mój towarzysz się zaśmiał i odgarnął z czoła pasmo włosów.
-Głupek. –zagryzł wargę. –Wiesz, że za tydzień zaczynamy treningi?
Zdziwiłem się. Nikt mnie nie poinformował o żadnych treningach.
-Teraz już wiem. –zaśmiałem się i podwinąłem nogę. –Czymś jeszcze mnie oświecisz?
Czarnowłosy zrobił minę, jakby mocno się nad czymś zastanawiał. Za chwilę gwałtownie wstał z łóżka i wybiegł z pokoju. WOT. Nie wiedziałem o co chodzi i szczerze mówiąc, położyłem się na brzuchu na tym CUDOWNYM łóżku, w ten sposób, żeby mieć widok na drzwi. Zaraz przyjaciel wrócił, a za nim biegł pies. Chyba ten urwis, o którym mi opowiadał. Uwielbiam psy.
-Suzie, to Alex. Alex, to Suzie. –brązowa labradorka podbiegła do mnie  i położyła się zaraz przed łóżkiem. Pogłaskałem ją za uchem i jak się później okazało, trafiłem idealnie w jej gust. –A teraz, moi drodzy, wychodzimy do ogrodu bo księżniczka za długo już siedzi w domu. –oparł się o framugę, uśmiechnięty. Za chwilę wstałem i razem z psem wybiegliśmy z pokoju. Gdy pędziliśmy po schodach, wychodzący już ojciec Fraulina i pomagający mu Boccee patrzyli na nas strasznie dziwnie. Chłopak jeszcze przytulił tatę, na co obaj mężczyźni posłali mu pytające spojrzenie. Krzyknął „dobrej podróży!” i zaraz byliśmy już za domem, w pięknie urządzonym ogrodzie ze ścieżką, ławkami, bajorkiem, skalniakiem, równo obciętym żywopłotem, altanką i… zajebistym klimatem. Zatrzymałem się.
- O-my-gy. –te słowa mimo wszystko i tak trudno przeszły mi przez gardło. Właściciel objął mnie ramieniem a wolną ręką podparł się pod bok.
-Nieźle, co? Lubię tu przesiadywać. –pokazał idealne uzębienie w szerokim uśmiechu i podążył wzrokiem za biegającą suczką. W zasadzie, Suzie była jeszcze szczeniakiem. Miała może pół roku z tego, co wywnioskowałem. Kucnąłem i wystawiłem dłonie do zwierzaka. Ona podbiegła do mnie i zaszczekała wesoło parę razy, aż zrobiło mi się ciepło na sercu. Była taka słodziutka, kochana. Masakra. Jaki ja miękki się robię przy zwierzętach!
            Po chwili siedziałem razem z Erickiem na kocu i luźno rozmawialiśmy. Suzie chyba znudziła nasza konwersacja, bo dobrą godzinę później już spała. Jedliśmy to co było podane na kolacje właśnie w tym miejscu i bardzo mi się to podobało, jeśli mam mówić prawdę.
- A wiesz co? –zaczął Fraulin po jakiejś chwili ciszy przy rozmowie.
-Hm?
-Jest tutaj taki plac zabaw, nie? Na pewno go znasz, skoro już kiedyś tu mieszkałeś. Bawiłem się tam jak byłem taki… mały. –zaśmiał się. –I spotykałem tam codziennie rodzeństwo, łudząco podobne do ciebie i Jean. Tylko wiesz, zapomniałem ich imiona a dziewczyna miała ciemne włosy. –zatrzymał się na chwilę, żeby sprawdzić moją reakcję.
Kurwa. Faktycznie. Pamiętam czarnowłosego chłopaczka z dzieciństwa. Byliśmy przyjaciółmi, też z Jean, ale kontakt urwał się przy przeprowadzce to Szwecji. Siedzieliśmy tak kilka dobrych minut w ciszy a ja miałem twarz w dłoniach. W pewnym momencie przewróciłem go na plecy i „zawisłem” nad nim, podpierając się na rękach.
-Kapitan Laser zdradził swój prawdziwy image? –zacząłem się śmiać i cholernie się cieszyłem przy tym. Miałem w życiu jednego prawdziwego przyjaciela oprócz Jean i był to właśnie ten, któremu zaufałem też teraz. Pamiętałem to, a nie pamiętałem imienia. Idiota.
-Co na to powie Agent X? –roześmialiśmy się jeszcze głośniej a ja automatycznie przytuliłem towarzysza. Jak kiedyś, gdy misja kończyła się powodzeniem. Jeszcze podbiegała do nas Niewidzialna Księżniczka, czyli wiadomo kto mógł coś takiego wymyślić, i dawała nam w policzek. Całusa, na szczęście. Uderzenie miała mocne, czego mieliśmy szczęście doświadczyć już parę razy. W sumie, miałem dobry pseudonim jak na towarzystwo.
-Prędko, wróg jest blisko! –opadłem na koc zaraz obok przyjaciela i wplotłem palce we włosy nadal nie wierząc w to, czego się dowiedziałem.
-Stary, to było najlepsze! –usłyszałem urocze szczekanie i już za chwilę poczułem psią ślinę na policzku.
            Siedzieliśmy w ogrodzie do dwudziestej trzeciej i rozmawialiśmy o dzieciństwie. Nie dało się nie wpleść w wypowiedź „a pamiętasz?!?!?!?” i tego ogromnego podekscytowania. Była mowa o wszystkich naszych bazach, bajkach które oglądaliśmy, o tym że Jeanette była naszym przywódcą jako mniejszość płciowa i robiliśmy obrady w domku na drzewie jak się jej pozbyć… W sumie, teraz też przydałyby się takie obrady. Nie?
            Tak więc, gdy wolnym krokiem zbliżała się północ, zabraliśmy koc, psa i swój idiotyczny humor i wróciliśmy do „rezydencji”. Tym razem swobodnie, jak nie wiem co. Zachowywałem się, jakbym tam mieszkał. Nikogo nie było! Świetne uczucie. Właśnie wtedy dosłownie z dupy, bo nadal nie wiem dlaczego, przypomniałem sobie że Eri przychodził na plac z mamą, a my z dziadkami. Aż zatęskniłem za tą częścią rodziny. Jeszcze wtedy mieszkali w mieście, teraz mieszkają na wsi. W zasadzie to nawet nie wieś, tylko domek otaczają wielkie pola, trochę dalej widać las. Kochałem klimat tam i to, jak tam przyjeżdżałem. Jean nigdy nie lubiła takiego klimatu, więc kilka razy nawet wziąłem ze sobą ciemnowłosego, którego rodzice ku mojemu aktualnemu zdziwieniu zgadzali się na takie wyprawy, tak daleko, jak na nasz wiek.
Wpadliśmy do jednego z pokojów. Było tam cholernie przytulnie. Wokół były regały na książki, na środku stała kanapa, w sumie to dwie i telewizor. Za oknem było już ciemno. Położyłem się bezwstydnie na jednej z sof i uśmiechnąłem do właściciela.
- To jak, oglądamy coś? –zapytał i usiadł gdzieś w okolicy moich nóg. Popatrzył wtedy centralnie na mnie, a ja uniosłem brwi. –Wiedziałem, że znam te oczy.
Uniosłem jeden kącik ust do góry. Tak się na nie patrzył? Nigdy tego nie czułem. W sumie, byłem tylko dzieckiem a teraz zawstydziło mnie to jak typową nastolatkę, gdy słyszy komplement od przystojnego chłopaka na pierwszej randce.
-O, jaki burak. –chłopak zaczął się śmiać na co ja tylko podniosłem się do siadu i pchnąłem go w ramię po czym odwróciłem wzrok na jeden z regałów. Zasłoniłem dłonią twarz. Na szczęście była to dość duża dłoń. Widziałem kątem oka jak mój rówieśnik zastępuje poprzednie źródło światła tylko spokojnie świecącą lampką nocną. Ugryzłem się w język, żeby przypadkiem nie powiedzieć nic głupiego. Po chwili chłopak usiadł obok mnie i włączył jakiś spokojny film obyczajowy. Słyszałem że było coś o koszykówce, ale nie patrzyłem na ekran. Cały czas tłumiłem gdzieś wzrok w ciemnych regałach, stonowanych kolorach książek i wszystkim w czym tylko mogłem, byle nie w tym, czym powinienem. W pewnym momencie poczułem na ramieniu dłoń przyjaciela, która znacznie prosiła mnie o spojrzenie.
-Aaaaaaleeex. No błagam. Chyba nie chciałbyś zamienić się tytułem z siostrą, „księżniczko”.
Dziwnie na te słowa wyprostowałem się i zacząłem oglądać film ze skrzyżowanymi rękami.
-Wiesz, chyba zacznę nosić soczewki. –wymamrotałem i uśmiechnąłem się pod nosem. Naprawdę, miałem ochotę się śmiać z samego siebie.
-A potem znikniesz i cię nie poznam. Nonsens. –parsknął cichym śmiechem i potem został już tylko cały ten film.  Koszykówka, chłopak który mieszka z mamą i… I co? Nie wiem, co było dalej, chyba zasnąłem.
            Poczułem dłoń na policzku i koc na ciele. Tak jak wtedy gdy byłem mały i mama sprawdzała, czy jestem zdrowy. Otworzyłem oczy. Leżałem na kanapie, wciąż zapalona była ta sama lampka, wszędzie indziej było ciemno. Nade mną stał Erick i uśmiechał się szeroko. Szerzej chyba nie mógł, dobry ubaw znalazł.
-Pobudka. –powiedział i klepnął mnie w ramię. –Film się skończył, godzina… -spojrzał na zegarek w telefonie, po czym schował go do kieszeni… szlafroka.  Oprócz tego miał materiałowe, krótkie spodenki i nic poza tym. CO? -…pierwsza dwadzieścia pięć a test z treści zdany na naciągane dwa. Nie zaniosę cię do łóżka, Al. Nie będę cię targał, jesteś już duży. –przetarłem oczy. Zaśmiał się i zniknął gdzieś w ciemnym korytarzu. Mam teraz zgasić światło i iść..? Nie wiem nawet gdzie…?  Jak się na niego natknę to jak nic skończę w szpitalu psychiatrycznym. Pierdolę taki interes! Zrzuciłem z siebie koc i bez gaszenia lampki poszedłem… nie wiem gdzie. Cudem dotarłem do bliskich  schodów, wszedłem po nich i dotknąłem klamki do sypialni nastolatka. Odetchnąłem z ulgą. Ale co się później stało? Poczułem na ramieniu rękę i miałem wrażenie, że zesrałem się ze strachu. Idiota się śmiał za mną a ja wszedłem do pokoju jakimś cudem zachowując zimną krew. Usiadłem na łóżku i posłałem mu groźne spojrzenie. W tym pomieszczeniu też paliły się jedynie lampki nocne. Drzwi od łazienki były uchylone. Rozejrzałem się.
- Tak długo spałem, że już się zdążyłeś oporządzić? –ten tylko kiwnął głową i usiadł obok mnie, po czym zdjął szlafrok. Miał nieźle wyrzeźbiony brzuch. No ale, konfrontowałbym go z moim! –No i nie strasz mnie tak więcej. –groźnie skrzyżowałem ramiona. On tylko przytaknął.
-Okej. –usiadł po turecku. –Idziesz pod prysznic, czy coś?
-Mogę iść w sumie. –wstałem z materaca i poszedłem w stronę łazienki, zabierając ze sobą kilka przydatnych rzeczy i ręcznik.
-Tylko nie zaśnij. –zaśmiał się i przy zamykaniu drzwi zauważyłem, że kładzie się na łóżku.
            Zamknąłem za sobą drzwi i odetchnąłem. Spojrzałem w lustro. Spędziłem przemiły dzień. Rozebrałem się i wszedłem pod prysznic, po czym puściłem chłodną wodę. Po prostu zamknąłem oczy i pozwoliłem żeby ona spłynęła mi po całym ciele. Umyłem włosy i ciało a kiedy wychodziłem spod prysznica pomyślałem o rodzicach. Rano do nich zadzwonię, tak. Oczywiście tak „rano”, jak wcześnie wstanę. Wyszedłem z łazienki w białym podkoszulku i krótkich, czarnych spodenkach od piżamy. Usiadłem obok przyjaciela, z tym że ja oparłem się o jedną z czterech drewnianych części podtrzymujących baldachim. W tej chwili usłyszałem dzwonek telefonu a na wyświetlaczu zauważyłem napis „siora”. Odebrałem.
-Słucham? –powiedziałem.
Jednak za krótki moment odrzuciło mnie aż od słuchawki, wykrzywiłem się. Dźwięk był tak głośny że spokojnie można by go usłyszeć z łazienki. Trzymałem więc słuchawkę z dala od ucha.
-AAALEEEX! –i nagle cholernie głośny śmiech dziewczyn, podejrzewałem że coś wypiły albo się strasznie zagalopowały po prostu. –Jaaaak taaam?
-Dooooobrzeeeeee. –przedrzeźniłem siostrę i uśmiechnąłem się do ciemnowłosego. W pewnej chwili usłyszeliśmy głos Amandy.
-Am jest z wami? –zapytał Erick, po czym podniósł wysoko jedną brew.
-Jestem! –usłyszeliśmy głośny krzyk jakby gdzieś z oddali. Te znowu zaczęły się śmiać. Rozłączyłem się. Może fakt, że trochę chamsko, ale co miałem zrobić? Rzuciłem iphonem gdzieś na materac i znów oparłem się o drewnianą belkę.
-Boję się o psa i pokój, reszta mnie nie obchodzi. –roześmiałem się a licealista razem ze mną. W tym momencie do pokoju wszedł szczeniak i stanął pod łóżkiem z proszącym wzrokiem. Wziąłem go na kolana i zacząłem głaskać.
-Jaki tata, powinieneś pracować w schronisku. –Podparł się na łokciu, jak tak leżał i uśmiechnął do mnie.
-Możliwe. Nie myślałem o tym. –podrapałem labradorkę za uchem. –Co teraz?
On położył się na plecach i spojrzał na mnie jak wtedy, gdy do pokoju wszedł lokaj. Tym razem nie spaliłem buraka, ale przygryzłem wargę. Nie odwracałem wzroku. Uśmiechnął się do mnie.
-Jesteś śpiący, co? –miałem deja vu.
-Trochę. –odpowiedziałem dość szczerze. –Posuń się.
Przesunąłem nogi chłopaka na drugą połowę łóżka i bezwstydnie wszedłem pod kołdrę. On zaczął się ze mnie śmiać. NO CZEMU NIBY? Potem położył się obok i obaj patrzyliśmy w górę, na baldachim.
-Alex? –zapytał. Żaden z nas nie przenosił wzroku.
-Hmm?
-Nie mam kompana do… praktycznie wtorku. Kiedy wracają twoi rodzice.
-Spoko, zostanę z tobą, tylko rano pójdę po rzeczy.
Ten popatrzył się na mnie i gdy poczułem to na sobie, też na niego spojrzałem.
-No co?!
-Zadziwiasz mnie. –zaśmiał się i ułożył na boku, żeby mnie widzieć. Ja zrobiłem to samo.  –Może jutro wieczorem zaprosimy dziewczyny, co?
-No okej.


Po krótkiej chwili ciszy po prostu zasnąłem.