Hej wam, kimkolwiek są odbiorcy!
Niesamowicie chciałabym kontynuować pisanie bloga, a szczególnie UF. Nie wiem tylko, jaki i czy w ogóle jest sens- miałam trochę tekstu na następny wpis w laptopie, który się zepsuł i nie używam go już od dawna. Jeśli ktoś chce i czyta to- proszę o znak w komentarzu. Zabiorę się za siebie, zbiorę do kupy i postaram się coś wrzucać, jeśli tylko tu ze mną będziecie. ;)
Pozdrawiam i spóźnione "Wesołych Świąt i szczęśliwego nowego roku"!
urban forest
sobota, 26 grudnia 2015
czwartek, 26 lutego 2015
Info
Hej kochani!
Wiem, że długo nic się tu nie pojawiło, ale jest jedna ważna przyczyna. Na tym blogu: http://dreamcatcherslove.blogspot.com/ piszę jeszcze dwa inne od UF opowiadania. Ostatnio zaczęłam z Unintelligible, bo zawsze miałam ochotę na coś bliższego fabule, może na jakąś akcję czy coś. No i właśnie: jeśli macie ochotę na coś ode mnie to tam (w powyższym linku) właśnie pojawi się najbliższy wpis i będzie to drugi rozdział nowego opka. (:
Jeśli chodzi o zmiany, staram się pisać teraz dłuższe rozdziały. Właśnie- nowe opowiadanie ma dopiero półtora rozdziała a już jest 36 stron i szczerze mówiąc sama nie wiem, kiedy się tyle nazbierało. Jestem dumna!
Wciąż zachęcam do aktywności, która bardzo mnie motywuje i bez której nie byłoby rozdziałów. Ratują bloga moi znajomi, którzy dopytują o wpisy. Jeśli możecie polecić moje blogi, proszę o pomoc. (:
Więc, rozdział planuję na ten weekend. Jeśli chcecie, to zajrzyjcie!
Seeya!
++Wiecie, w sumie to strasznie mi przykro. Nie wiem, czy jest sens dalej prowadzić bloga, więc jeśli ktoś to czyta to mógłby dać znać w postaci komentarza. Dzięki z góry...
Wiem, że długo nic się tu nie pojawiło, ale jest jedna ważna przyczyna. Na tym blogu: http://dreamcatcherslove.blogspot.com/ piszę jeszcze dwa inne od UF opowiadania. Ostatnio zaczęłam z Unintelligible, bo zawsze miałam ochotę na coś bliższego fabule, może na jakąś akcję czy coś. No i właśnie: jeśli macie ochotę na coś ode mnie to tam (w powyższym linku) właśnie pojawi się najbliższy wpis i będzie to drugi rozdział nowego opka. (:
Jeśli chodzi o zmiany, staram się pisać teraz dłuższe rozdziały. Właśnie- nowe opowiadanie ma dopiero półtora rozdziała a już jest 36 stron i szczerze mówiąc sama nie wiem, kiedy się tyle nazbierało. Jestem dumna!
Wciąż zachęcam do aktywności, która bardzo mnie motywuje i bez której nie byłoby rozdziałów. Ratują bloga moi znajomi, którzy dopytują o wpisy. Jeśli możecie polecić moje blogi, proszę o pomoc. (:
Więc, rozdział planuję na ten weekend. Jeśli chcecie, to zajrzyjcie!
Seeya!
++Wiecie, w sumie to strasznie mi przykro. Nie wiem, czy jest sens dalej prowadzić bloga, więc jeśli ktoś to czyta to mógłby dać znać w postaci komentarza. Dzięki z góry...
niedziela, 14 grudnia 2014
6. "Za dużo."
Przepraszam was kochani za tak długą przerwę. Złapał mnie brak weny i popadłam w rutynę, co absolutnie pozbawiło mnie pomysłów. Ale jestem z nowym rozdziałem i mam nadzieję, że się spodoba. ;')
Dwie
godziny po apelu zajęcia dobiegły końca. Stałem właśnie przy swojej szafce i
zastanawiałem się, gdzie wcięło mojego przydupasa. Nigdy nie znikał z zasięgu
wzroku, przynajmniej w szkole, a dziś stałem sam (w znaczeniu sam- bez Frau) na
korytarzu, wśród zabierających się do domu uczniów. Grzebałem w książkach i w
pewnym sensie je segregowałem, zostawiając niektóre w szkole. Westchnąłem;
czułem się bezradny. Nie miałem się do kogo zwrócić, czy kogo szturchnąć. Na
szczęście iphone zawibrował mi w kieszeni i odetchnąłem głęboko z ogromną ulgą
na sercu. Jean. Dali jej telefon.
-Zadzwonisz, Alex?
„Jasne, że zadzwonię”- pomyślałem i od razu wykręciłem numer
dziewczyny.
-Jean? –zacząłem, gdy zorientowałem się, że odebrała.
-Alex. –stwierdziła. –Co u ciebie? –słyszałem po głosie, że
jest jej lepiej. Czułem, że się uśmiecha.
-Tęsknię za tobą. –zamknąłem szafkę i oparłem się o nią.
-Ja za tobą też. –zmarszczyłem brwi. Ucieszyłem się tak
bardzo, że jest już lepiej. Dobrze zrobiliśmy, wysyłając ją tam. –Jak leci?
-Są tu cholernie mili ludzie, poznałam parę fajnych osób
bliżej. Super się rozmawia. –westchnęła. –Odwiedzisz mnie?
-Jak tylko będę mógł. –zaśmiał się. –Śmieszne rzeczy się
dzieją w szkole. Nominowali mnie, ciebie, Fraulina i jakiegoś… gościa…
-przełknąłem ślinę. –No, nie znam w każdym razie, do właściwych, samorządowych
wyborów.
-Serio? –zaczęła się głośno śmiać, co mnie także zaraziło.
–Nie wierzę!
-Całkiem serio. –westchnąłem roześmiany. –I też w to nie
wierzę. Przynajmniej, kurwa, nie chcę.
-Damy radę, mówię ci. Kto to ten czwarty?
-Jakiś chłopak, nie pamiętam jak się nazywa. –naprawdę
zapomniałem. Idiota, idiota, idiota.
-Jeszcze to ogarnę wcześniej niż ty, Al. Lepiej by było,
jakbyś ty się dowiedział pierwszy. Dla twojego społecznego dobra. –parsknąłem
śmiechem.
-Ogarnę, mówię ci. Wpadnę za niedługo to mi więcej powiesz.
Trzymaj się.
-Kocham cię, narka.
-Ja ciebie też, widzimy się za niedługo.
Rozłączyłem się i w tym samym momencie poczułem na oczach
dłonie jakiejś bliżej nieokreślonej osoby stojącej tuż za mną. Jak to możliwe
że nie zauważyłem, że obok mnie ktoś przechodził? Westchnąłem cicho chcąc
ogarnąć, o co może chodzić. Jakoś schowałem telefon do kieszeni spodni. Jedną
dłoń położyłem na twarzy- skóra osoby stojącej za mną była niewyobrażalnie
gładka. Mógłbym przysiąc, że były to kobiece ręce. Ale wtedy naprzeciw
wyszedł mi złocistooki. Myślałem, że
oszaleję. JAK. TO. MÓGŁ. BYĆ. ON?
-Hej. –odezwał się lekkim, niezbyt niskim głosem. Jego ton
od razu skojarzył mi się z barwą piosenkarza jazzowego. Uśmiechał się do mnie,
na policzkach tworzyły mu się dołeczki. Był uroczy… a może to słowo źle go
oddawało. Jeśli mam być szczery- miał minę jakby chciał mnie przelecieć. Trudno
mi było określić w tej chwili co ja sam czuję, gdy ktoś patrzy na mnie takim
wzrokiem. Była to zaledwie chwila a przez moją głowę przepłynęło kilka tysięcy
przeróżnych myśli o wszystkim.
-Cześć. –odpowiedziałem z wymalowanym na twarzy zdziwieniem.
-Co to za mina? –przechylił głowę w bok lustrując wzrokiem
moją twarz, włosy i tors. Włożył dłonie do kieszeni dżinsów. Nadal wyglądał
miło, ale wiadomo też jak na swój sposób. No… ekhm.
-Zwyczajna. –wykrztusiłem unosząc do góry kącik ust.
Towarzystwo na korytarzu się przerzedzało więc obejrzałem się za Erickiem, czy
MOŻE go gdzieś nie widać. Śladu po nim nie było, więc moje spojrzenie wróciło
na towarzysza.
-Jasne, jasne. –jego głowa wróciła do normalnej pozycji i to
mnie chyba nawet ucieszyło, bo przy tamtym ułożeniu czułem się śledzony.
–Carter. –podał mi dłoń, a ja chwyciłem ją bez dłuższego zastanowienia. –Ale to
chyba już wiesz. –dodał szeroko się uśmiechając. Dostrzegłem że ma w języku
złoty kolczyk.
-Shelley. –odpowiedziałem.
-Ale ja cię znam! –szatyn machnął ręką przewracając tymi
pięknymi oczami. –To TY nie znasz MNIE!
-Już znam. –parsknąłem cichym śmiechem i zanim się
zorientowałem, w hallu zostało już tylko paru uczniów. –Ale fakt, Fraulin mi wcześniej o tobie nie
wspominał.
-Ooo! Erick! –zaśmiał się głośno kręcąc głową. –No, widuję
was często we dwóch. Chyba nigdy osobno. –w głębi uśmiechnąłem się na te słowa.
Może na zewnątrz też, tak trochę? Jak ja się cieszyłem, że mam nie tylko jedną
osobę, której mogę się zwierzyć (Jeanette bywa irytująca).
-Jesteście razem? –powiedział luźno. Bez niczego. TAK- O!
CO? Co to było w ogóle za pytanie, kurwa mać! Przełknąłem mocniej ślinę. Nigdy
tak nie myślałem o przyjacielu… nawet moje myśli nie próbowały wędrować w te
rejony, a teraz- przychodzi do mnie prawie obca osoba i pyta mnie o takie
rzeczy.
-Słucham? –miałem wrażenie, że coś utknęło mi w gardle.
-Oh matko, matko. –pokręcił głową i poklepał moje ramię.
–Czyli wolny jesteś. Ssssłodko. –znów spojrzał na mnie swoimi boskimi oczami.
Korytarz był pusty. Wzrok umknął mi na jego rozwarte usta… Kurewsko
podniecający. Zauważyłem, że zza winkla wyszedł czarnowłosy. Odetchnąłem, gdy
mój rozmówca odszedł, przebierając w powietrzu palcami „na pożegnanie”. Gdy nie
patrzył, skinąłem z ogromnymi oczami na przyjaciela.
-SŁYSZAŁEŚ? –niby wyszeptałem, ale w ten sposób, żeby było
mnie słychać z odległości paru metrów.
Pewnie głupszego wyrazu twarzy nie miałem przez całe życie, więc zdziwiłem się
że tamten podszedł do mnie niewzruszony. Złapał mnie za dłoń. –Frau, co ty..
-No co, przecież jesteśmy parą! Nie wierć się mała, bo mi
się łapka spoci. –zacząłem się śmiać. Wyrwałem rękę, idąc w stronę wyjścia.
-Pojebany człowiek. –wyszeptałem, a mój humor od razu
poprawił się niewyobrażalnie.
***
Siedziałem
na łóżku i bawiłem się baldachimem. Z uniesionymi brwiami patrzyłem na
licealistę. Co on w ogóle mówił przed chwilą? Trzymał w dłoni jakieś książki i
cytował coś, o czym nie miałem zielonego czy nawet czerwonego pojęcia. Ocknąłem
się po jakimś czasie w rozmyślaniu o wszystkim.
-Frau? –przerwałem mu, a ten westchnął.
-Nie słuchałeś mnie w ogóle, prawda?
-Tak jakby. –powiedziałem cicho, z dołu patrząc na chłopaka.
Tamten przewrócił czarno-zielonymi
oczami i rzucił uprzednio cytowany zbiór wierszy na fotel. Usiadł obok mnie po
turecku. –Powiesz mi coś o Fabienie Carterze? –zapanowała dziwna cisza, jakby
wyższy zastanawiał się, co może mi powiedzieć.
-No okej. –położył na kolanach poduszkę. –Więc, jest z
rocznika Green i gra w szkolnej drużynie siatkówki. Ma brata… starszego, chyba
jest pełnoletni… -spojrzał w górę, jakby miał tam odpowiedź na moje pytanie.
–No i jest trochę dziwny. Niezbyt go znam, ale odradzam tego towarzystwa.
-Odradzasz, bo co? –oburzyłem się. –To bez sensu, skoro go
nie znasz.
-Może kiedyś ci powiem, teraz zaufaj na słowo.
-Jasne, mamo. To masz mi już dwie rzeczy opowiedzieć.
-Nie będę ci relacjonował mojego pierwszego razu, Al. Chyba
cię popieprzyło. –spojrzałem na niego bokiem, uśmiechając się coraz szerzej.
-I tak to zrobisz. –machnąłem ręką.
-Nie, Alex.
-Tak, Alex. –przedrzeźniłem go.
-Spierdalaj.
***
Wieczorem,
już w dresach i podkoszulku, całkiem nieogarnięty siedziałem przed telewizorem.
Pierwszy raz od… nie wiem, jakiego czasu. Zawsze to Jean oglądała jakieś
pierdu-pierdu. Trudno mi było nawet dostać się do pilota. A teraz? Siedziałem i
oglądałem policję dla zwierząt.
W
pewnym momencie obok mnie usiadła mama. Może i bym nie zauważył, ale jej
charakterystyczny, różany zapach rozpoznałbym wszędzie i zawsze. Kobieta objęła
mnie ramieniem i zaczęła się przyglądać moim włosom.
- Jaki teraz kolor, zielony? –zaśmiała się, widząc moje JUŻ,
NARESZCIE prawie blond włosy. Były prostsze niż zwykle, sam nie wiem do końca
czemu. Zakładała mi je za ucho, przekładała na drugą stronę, bawiła się
przedziałkiem. Dziwne zabawy.
-Żaden. –odpowiedziałem cicho nie spuszczając wzroku z
ekranu telewizora.
-O, o, o! Jaki twardy, mój synuś! –pocałowała mnie w czoło.
-Mamo, stop. –powiedziałem, patrząc jej w niebieskie, duże
oczy.
-Dobra, dobra. –powiedziała, unosząc dłonie do góry w geście
niewinności.
-Jak w pracy? –zapytałem, gdy zauważyłem, że ojciec z
kubkiem kawy w dłoni siada na kanapie naprzeciwko. Spojrzałem to na jedno, to
na drugie i szczerze mówiąc, zawsze za nimi tęsknię, jak wyjeżdżają. I pierwszy
raz nie ma aż tyle rudej.
-Leci. –odpowiedział z uśmiechem na twarzy wysoki mężczyzna
i wziął łyk kawy. Mocnej, czarnej kawy. Fu. –Sporo tej pracy, jak widzisz.
–blondynka objęła mnie jeszcze ciaśniej niż wcześniej, ale nie przeszkadzało mi
to. Nawet się cieszyłem, czując znów ten zapach i jej ciepło na sobie. Może to
nie tak, jak wtedy, gdy byłem mały… ale zawsze coś. Było super.
Podbiegł do mnie nawet pies, zaraz delikatnie przesuwając
łapą po moich dresach. W tym właśnie momencie przypomniałem sobie, że jeszcze
go dziś nie wyprowadzałem.
-Oeeezu, Tate! –powiedziałem, przewracając oczami. –Jak mi
się nie chce!
Mama tylko zachichotała ukrywając usta w delikatnej dłoni.
Szybko założyłem bluzę i zapiąłem psa.
Za chwilę byłem już na dworze.
Było
ciemno a na ulice padały ciepłe światła wysokich lamp. W oknach sąsiadów można
było dostrzec niewyraźne postury, czasem nawet działający telewizor. Po jakichś
pięciu minutach, gdy odszedłem kawałek od domu i byłem naprzeciw tylnego
wejścia do parku, usiadłem na krawężniku. Pies położył się obok mnie bacznie
obserwując ulicę. Westchnąłem i odchyliłem głowę do tyłu, podpierając się na
rękach. Jean w psychiatryku, nowopoznana osoba na wstępie wiąże mnie z
najlepszym przyjacielem, do tego to wszystko wokół mnie strasznie dziwne. „To
za dużo”- pomyślałem i westchnąłem jeszcze. Ciszę przerwały odgłosy dochodzące
spod drzew przy bramce, na którą miałem całkiem niezły widok. Było to mimo
wszystko dość daleko, a obszar
z którego słyszałem głosy nie był specjalnie oświetlony. Słyszałem dwa głosy. Jeden z charakterystyczną
chrypką, średniej wysokości. Wywnioskowałem, że należy do niższej osoby. Był to
ciemnowłosy chłopak. Czuprynę miał rozproszoną, postawę niezależną. Był bardzo
szczupły. Drugi- donośny, niski głos, mocna postura, ciało zabijaki. Wyglądał
interesująco. Miał niezbyt zadbane włosy do ramion. Był opalony a kolor włosów
był bliski karnacji. Miał na sobie przykusy podkoszulek. Groził niższemu,
chyba…
- Znowu to samo?! Ile razy mam ci, kurwa, mówić, że to nie
twój pierdolony interes! –odezwał się wyższy popychając tamtego lekko. W
normalnej sytuacji pewnie bym wstał i stawił się za słabszym, ale ta sprawa
mnie zablokowała. Wszystko brzmiało zbyt poważnie, żeby po prostu wejść w
słowo.
-Pierdol się, Brown. Nie tylko ty jesteś za to wszystko
odpowiedzialny. –powiedział chłopak krzyżując ręce na klatce piersiowej i
odwrócił wzrok od tamtego, patrząc gdzieś na trawę.
-Oj, ptaszyno. Wczorajszej nocy mówiłeś coś innego. –zauważył
mężczyzna i sprawił, że niższy od niego szatyn przywarł plecami do ogrodzenia.
Nie wiem, czy się przesłyszałem, ale miałem wrażenie że facet się zaśmiał. I to
nie tak z pogardą. Zupełnie inaczej, jakby… uwodzicielsko?
-Oh tak, niech sobie przypomnę… „Pokaż, jaki jesteś
samodzielny. Dasz radę beze mnie? Hmm?” –zamruczał i uwiesił mu się na szyi.
-Było jeszcze „pieprz mnie”, kiciuś. –powiedział, po czym
zaczął go całować i obmacywać z
chorą żądzą, której nigdy w życiu nie widziałem.
Związki w dwudziestym pierwszym wieku chyba nigdy nie
przestaną zaskakiwać. Pokręciłem
głową na myśl o tym i wstałem z krawężnika, cicho udając się wraz z Tatem pod
dom przyjaciela.
Za
parę minut byłem już przed bramą.
-Frau! –dziwnie powiedzieć, jak to z
siebie wydusiłem. Jednocześnie szeptałem i krzyczałem. Bałem się, że może kogoś
obudzę, albo Robert śpi. Cokolwiek.
Za chwilę usłyszałem dźwięk
otwierającego się okna. Było to okno w pokoju licealisty.
-Coo? –odpowiedział mi takim samym
tonem.
-Byłeś już z Suzie dzisiaj?
–zapytałem, chcąc pogadać z szesnastolatkiem.
-Nie, zaraz zejdę.
Czekałem zaledwie moment i zaraz
ujrzałem posturę chłopaka, który właśnie zamykał drzwi. Nie mogłem uwierzyć, że
nawet w okolicach dziesiątej wieczorem jest ubrany tak… schludnie, czysto i
przykładnie. Bezsens.
-Co twój tata robi? –zapytałem,
jednocześnie witając się z przyjacielem tą naszą podwójną piątką.
-Śpi. –odpowiedział, a nasze psy już zdążyły się życzliwie
przywitać. –Gdzie idziemy?
-Park? –zapytałem.
-Może być. –uśmiechnął się do mnie i
ruszyliśmy w stronę wybranego miejsca.
***
Siedzieliśmy
na jednej z niewielu ławek choć trochę oblanych zżółkniętym światłem. Było tak
spokojnie i cicho, psy biegały po jeszcze zielonej trawie, jakby nie
przeszkadzało im absolutnie nic. Bawiłem się włosami, co chwilę zakładając je
sobie na twarz i zezowato patrząc, jak zmienił się ich kolor. Kurczę, polubiłem
je!
Powiedziałem
wcześniej Frau o facetach, których widziałem. Wydawał się dziwnie
zainteresowany moimi słowami.
- Czekaj, czekaj. Jak wyglądali?
-No wiesz. –zacząłem, jeżdżąc
patykiem po piasku. –Jeden drobny, chudy jak zapałka, ciemne włosy. Jakiś… brąz
chyba.
Licealista uniósł się lekko i otworzył
szeroko ciemne oczy, aż się przeraziłem.
-A ten drugi? –złapał mnie za ramię.
-No… Wysoki, dobrze zbudowany, włosy
blond, opalony i…
-Chodź! –nawet nie pozwolił mi dokończyć,
kurwa! Co się dzieje! Pociągnął mnie za sobą trzymając mocno moją dłoń i
zagwizdał na psy, żeby poszły za nami. –Biegniemy na „starówkę”. Do Florydy.
-Jezu kochany, do Florydy?! –krzyknąłem
za nim, wspominając jeden z bardziej znanych klubów nocnych miasta. Nie
spodziewałem się, że chłopak w ogóle wie o jego istnieniu, co dopiero, że
kiedyś tam był…
-Do Florydy, szukamy Gauthiera. –odparł
stanowczo.
CO GAUTHIER ROBIŁ W GEJOWSKIM KLUBIE?
Powoli zaczynałem się bać naszego kochanego wychowawcy. Skąd w ogóle
Frau wiedział, że wychowawca tam przebywa?
-Co ty, Erick, profesora? Chyba sobie żartujesz! –wydusiłem z
siebie zdyszany jak nigdy. Nawet wtedy, gdy tamten mnie gonił się tak nie
zdyszałem. Powoli wbiegaliśmy na „starówkę” a ja już całkiem nie miałem siły.
Widok dębowych drzwi do klubu nigdy mnie tak nie przytłaczał. Czarnowłosy
wreszcie się zatrzymał.
-Żadnego profesora, innego Gauthiera. –westchnął. –Poczekaj tu,
zaraz wracam.
Zmartwiłem się jeszcze bardziej.
niedziela, 28 września 2014
5. "Upośledzeni yin i yang."
- Szybciej! –krzyknąłem, popędzając przyjaciela. Prawie
byliśmy spóźnieni na sobotni trening. Roberta Fraulina w domu znów nie było,
więc nie miał nas kto przypilnować. No tak.
Licealista zebrał się najszybciej, jak tylko potrafił, gdy
ja byłem już gotowy. Trudno nam było w to uwierzyć; on sam zamilkł, gdy
zobaczył MNIE gotowego DO WYJŚCIA.
Mogę tylko powiedzieć, że te półtora miesiąca upłynęło na
treningach cholernie męczących i porządnych. Wygraliśmy mistrzostwa!
***
Noc,
cisza. Drogi oświetlał tylko blady blask lamp ulicznych. Było ciepło i
przyjemnie.
- Wracaj tu! –krzyknął ciemnowłosy goniąc mnie.
Właśnie minęliśmy mój dom. Wróciliśmy dopiero co z zawodów.
Po długiej wycieczce busem trzeba było… rozprostować kości, prawda? Przez
treningi i wielokrotne mecze byłem cholernie szybki i nawet Frau było trudno
mnie dogonić. Z moich włosów zaczął już schodzić różowy kolor i powoli stawałem
się blondynem.
-Sam mnie dogoń, strzelcu! –krzyknąłem patrząc w tył i w tym
samym momencie… wywróciłem się, prawie że przed domem przyjaciela. Zacząłem się
głośno śmiać mimo zdartej skóry a oddech miałem niewyobrażalnie głęboki. Tamten
za to mnie wreszcie dogonił i usiadł obok, bo na pobliskim krawężniku.
-Taki był cwany. –uśmiechnął się szeroko. –A potem się
wypieprzył na asfalcie. –pchnął mnie w ramię i odetchnął.
-Oj, cicho już. –zmarszczyłem trochę zły, ale wciąż
uśmiechnięty brwi i usiadłem obok. –Która godzina? –zapytałem z czystej ciekawości.
Ten wyciągnął z kieszeni telefon i odpowiedział bez
zdziwienia.
-Druga.
-Chyba pora spać, Erick. Idę do ciebie.
-Dobra, chodźmy. –poruszył ochoczo głową i włożył dłonie do
kieszeni idąc po mojej lewej.
Dziesięć minut później siedzieliśmy na łóżku przy świetle
lampki nocnej. Po mojej głowie zaczęły chodzić dziwne pytania, ale potem
zaczęły biegać i to dopiero było męczące.
-Frau, jak to jest?
-Co? –spojrzał na mnie nie ukrywając zdziwienia i podwinął
kolana pod brodę. Patrzył w stronę regałów. Ja miałem skrzyżowane nogi i
bawiłem się pościelą, drugą dłonią zaś podpierając leniwie policzek.
-No wiesz. Uprawiać seks, facet z facetem.
Zapadła chwila ciszy. Popatrzyłem może trochę krzywo na
niego, za to on patrzył niezmiennie jakby w głąb mojej duszy.
-Nie wiem za bardzo. –wzruszył ramionami. Odwrócił wzrok i
położył się.
-Zadziwiasz mnie.
-Głupie pytania zadajesz. Co, chętny jesteś?
-Musiałem zapytać! To źle, że się ciekawię? –uniosłem brwi.
-Nie no, dobrze. Kiedyś ci powiem. Może. –uśmiechnął się.
–Teraz idź spać, jeszcze dziś musisz wrócić do domu.
-No tak, rodzice wrócili.
***
Tak jak
było w planach, rodzina zastała mnie w domu koło dziesiątej i od razu rzucili
się na mnie mama i ojciec. Ten, który miał czarne, nie najdłuższe włosy i
prostokątne okulary na nosie. Był bardzo wysoki i szczupły. Widziałem go po
długim czasie. Zatęskniłem.
Odrzuciłem torbę na bok i wśród uścisków, między głowami
rodziców zauważyłem Jean. Spokojnie trzymała dłoń na przedramieniu drugiej ręki
i uśmiechała się lekko. Widać było, że jest zmęczona albo smutna a uśmiech
wymuszony. Podszedłem do niej i przytuliłem mocno, całując w czoło. Cały dzień
przeczekałem, żeby porozmawiać z licealistką. Tak dużo było rozmów z rodzicami,
że trudno im było przestać.
- Idziemy na górę. –oznajmiłem w pewnym momencie i z miałem
wyrzutami sumienia, bo tata dopiero wrócił i dobrze byłoby jeszcze porozmawia.
Wszedłem po schodach z siostrą obejmując ją na wysokości ramienia.
-Dobrze, że Alex wrócił. –usłyszałem jeszcze cichy głos mamy
z parteru i weszliśmy do pokoju dziewczyny.
-Co jest? –zapytałem. Widziałem, że moja siostra ledwo
powstrzymuje łzy z twarzą w dłoniach. Przytuliłem ją mocno i usiedliśmy na
łóżku.
Nie słyszałem odpowiedzi, więc zaczynałem się jeszcze
bardziej martwi. Po kilku minutach dziewczyna wymamrotała cichą odpowiedź,
wręcz niesłyszalną. Przez łzy trudno było ją dosłyszeć.
-Am..n..
-Hm? –wyjąkałem zatroskany i nawet mi napłynęły łzy do oczu.
-Amanda… -na te słowa wyprostowałem się.
-Co z nią?
-Nie możemy być razem. –wyszeptała.
-Co?! –zdziwiłem się. O niczym takim nie słyszałem! –Jak to
„nie możecie być razem”? O co chodzi.
-Amanda kogoś ma. A ja ją kocham. –zamknęła oczy i wtuliła
się mocniej w moją klatkę piersiową a ja tylko pogładziłem ją bezsilnie po
głowie. –Ona też mnie kochała. –wplotła palce w moje włosy. –Tak trudno mi z
nią utrzymać ten dystans… Nie potrafię, to za dużo.
-Dasz radę. Może idź już spać? –zaproponowałem.
-Może to dobry pomysł. –odpowiedziała. –Dobranoc, Alex.
-Kolorowych snów, Jean.
Wyszedłem z ciemnego pokoju i skierowałem się na dół, gdzie
mama i ojciec oglądali telewizję. Usiadłem obok nich, gdy wyłączali sprzęt.
-Musimy pogadać, synu. –zwróciła się do mnie jasnowłosa
kobieta z zatroskaną miną.
-Jestem. –odpowiedziałem na znak, że na razie nigdzie się
nie wybieram i usiadłem wygodnie.
-Jeanette musi jechać do szpitala, jest w strasznym stanie…
-Widziałem. –opuściłem wzrok.
Trudno było mi uwierzyć, że tak pogodna osoba nagle straciła
całe życie, które w sobie trzymała. Potrzebowała pomocy i wiedziałem, że tym
razem ja nie wystarczę. To było zbyt poważne i mimo mojego zdziwienia, że
Amanda i moja siostra t nie tylko takie typowe przyjaciółki, chciałem pomóc w
jakikolwiek sposób.
-Musimy jej pomóc. –odezwał się ojciec.
Miałem na języku tylko dwa słowa.
-Zróbmy to.
***
Dziewczyna
trafiła pod intensywną opiekę psychologów i mimo mojej tęsknoty musiałem sobie
jakoś radzić. Nie siedziałem smutny bo wiedziałem, że tam otrzyma wsparcie. Na
szczęście Jean nie opierała się zbytnio i bez problemu pozwoliła na swój pobyt
w szpitalu.
W
naszej szkole tymczasem zaczęły się robić dziwne rzeczy.
Stojąc
przy szafkach z Fraulinem, na jednej z dłuższych przerw podbiegły do nas
Charlotte i Lisa. Powitały nas i od razu zaczęły konkretnie.
- Co z Jeanette? –odezwała się ciemnowłosa, starsza od
reszty towarzystwa dziewczyna.
-Musi trochę odetchnąć. –od razu widziałem, że nie są
specjalnie w temacie, więc nie drążyłem rozmowy w nim.
-Rozumiem. –odpowiedziała z uśmiechem na twarzy. –A wy to
naprawdę jesteście nierozłączni.
Wymieniliśmy rozbawione spojrzenia.
-Jak Yin i Yang –dodała Lisa i zaraz poszły w stronę sali, w
której dużo osób przygotowywało scenę.
-Może coś w tym jest. –powiedziałem na ucho chłopakowi.
-Mooże. –odrzekł i zaśmiał się głośno.
W naszym liceum chodziło bowiem o to, że każda z klas
przygotowywała tydzień, w którym każdy dzień był wypełniony jakąś konkretną
atrakcją, występem lub imprezą, z tego co dowiedzieliśmy się od wychowawcy.
Byłem tylko pewien, że nie zaczynamy tej kolejki. Zostaliśmy wpisani przed
świętami Bożego Narodzenia. To dobrze.
***
-
Wybory do samorządu? –zapytał Erick patrząc na niższą, jasnowłosą dziewczynę.
Ja starałem się nie zdradzać, że o wszystkim wiem i pierwszy raz w życiu mam
ochotę uderzy kobietę. Na Amandę byłem zły, jak nigdy. Chciałem z nią poważnie porozmawiać,
ale też unika viceprzewodniczącej jak ognia.
-Tak, dokładnie. –uśmiechnęła się lustrując mnie wzrokiem,
który zaraz odwróciła na przyjaciela. –Uczniowie chcą was nominować.
-CO?! –powiedziałem zszokowany, może wręcz zawrzeszczałem,
poprawiając plecak na jednym ramieniu. Wiem, skolioza i te sprawy, wiem. Ale
tak było i jest wygodnie. Zresztą. Myślec o tym po doznaniu takiego szoku było
popieprzone do końca.
-To. –odpowiedziała, wskazując mnie palcem. Dało się słyszeć
cichy śmiech, jakby przytłumiony. Spojrzałem w bok i już wszystko było jasne.
Czarnowłosy śmiał się jak głupi, przysłaniając usta dłonią i aż kiwał się na
boki. Pchnąłem go zdenerwowany. Tak odpowiedzialność i ja? Niemożliwe.
-Zawsze musisz się tak ze mnie cieszyć? –powiedziałem
oburzony. Tamten otarł łzy i stanął znów obok. –Obym przegrał. –wyszeptałem.
-Dziś są nominacje na lekcjach a na tym… no wiecie,
spotkaniu artystycznym w sali teatralnej ogłosimy kto przebrnął przez ten
pierwszy etap. –posłała nam uśmiech, mocniej ściskając swój szkicownik.
–Widzimy się na podeście, chłopaki! –machnęła ręką parę razy i odwróciła się,
idąc w stronę wcześniej wspomnianej sali.
Chyba tego nie przeżyję.
Więc-
czas spotkania nadszedł. Ja osobiście nominowałem Frau, bo ten nadawał się
najbardziej. Ja? Nie. Zresztą- dziś Lisa powiedziała, że jesteśmy jak Yin i
Yang. A to przeciwieństwa, no nie?
Obaj
usiedliśmy z tyłu, po prawej od drzwi na końcu Sali. Za nami była ściana.
Okna-bardzo duże- były zaopatrzone w ciężkie, bordowe zasłony z brązowymi
falbanami. Ich materiał był związany złotymi linami. Wyglądać na świat mogły
osoby siedzące po prawej stronie- mieli oni bliżej do tych, można powiedzieć,
wręcz przeszklonych ścian. Takie same zasłony stanowiły kurtynę, która nie
opadała. Była uniesiona i czekała na pannę Green, wraz z paroma nauczycielami,
między innymi z naszym wychowawcą, nauczycielem angielskiego, panem Gauthierem.
Był od nas starszy maksymalnie osiem, dziesięć lat, szczupły i trochę niższy
ode mnie. Miał kasztanowe włosy długości dzielącej moją i Ericka, czyli nie
były za długi, ale dłuższe na górze głowy. Na twarzy miał zawszy przyjazną
minę, pewnie było to spowodowane przez niewielkie, uśmiechnięte usta, proste
brwi i przymrużone oczy o odcieniu trawiastej zieleni. Niewielki, ale spiczasty
nos był obsypany piegami. Gauthier praktycznie zawsze miał na sobie koszulę,
często w motywy kwieciste lub kratę.
Dzisiaj
zdenerwowany zerkał na ekran telefonu z wymalowanym na twarzy zmartwieniem.
Widać było też, że stara się ukryć zdenerwowanie. Robił to naprawdę
nieumiejętnie. Siedział właśnie na krześle w głębi sceny obok nauczycielki
francuskiego i profesor Schmidt od historii. One wyglądały w stosunku do niego
aż dziwnie spokojnie, kontrast był niesamowity. Za chwilę, gdy wszyscy zajęli
już swoje miejsca, na podeście pojawiła się panna Green. Posłała nam uśmiech i
ustawiła się przy mikrofonie. Na całej sali zapadła cisza, a Schmidt uspokoiła
trochę Gauthiera.
- Witam was wszystkich i dziękuję za przybycie. –mówiła to
sama, bez żadnej kartki, pomocy. Dziwiłem się, że tak łatwo jej to przychodzi.
–Jak już pewnie wiecie, w naszym liceum zostało przeprowadzone wstępne
głosowanie. Przychodzę dziś do was z wynikami.
Wśród uczniów dało się słyszeć cichy szum i szepty.
Myślałem, że zesram się ze strachu.
-Zapraszam do mnie… -zapadła chwila ciszy. –Alexa Shelley.
–Ku-rwa. Brawa. Erick zaczął się śmiać jak popierdolony. Musiałem przecież wstać,
prawda? Zrobiłem to i przeszedłem przez środek sali, ociężale przez ciężkie
spojrzenia, jakie na sobie czułem. Mimo tego raczej nie było po mnie widać tego
rozczarowania. Zawsze byłem lekko przygarbiony i luźny. To nie było żadną
nowością. Dam radę! Stanąłem obok blondynki i popatrzyłem na czarnowłosego
puszczającego mi oczko. Sam zacząłem się śmiać a Amanda skarciła mnie za
trzymanie dłoni w kieszeniach i szybko je wyjąłem.
-To nie koniec. Mamy jeszcze paru kandydatów. Zapraszam
Ericka Fraulina.
Myślałem, że wybuchnę ze śmiechu wśród oklasków
rozbrzmiałych na sali. Przyjaciel wszedł po schodkach i stanął przy mnie,
splatając ręce za plecami w nienagannej postawie. Śmiał się głośno, mrużąc
ciemne oczy, jak to miał w zwyczaju.
-Niepoważni… -wyszeptała Green kręcąc głową. –Jeszcze dwie
osoby. –wspomniała do mikrofonu. –Proszę do mnie… Fabiena Cartera.
Z prawego od sceny rzędu został wypchnięty przez znajomych
chłopak trochę niższy ode mnie. Nie znałem go, więc zdziwiłem się, gdy go
zobaczyłem. Miał jasnobrązowe włosy rozproszone na wszystkie strony trochę jak
te Ericka i idealny uśmiech. Parę brązowawych pasm opadało bezwładnie na czoło
nie ruszając tym faktem właściciela. Gdy zamknął usta, zauważyłem, że są
półpełne i naturalnie lekko rozchylone pośrodku. Miał nieco opaloną cerę. Brwi
były proste, ale wyraziste, nos długi, ale zgrabny i zadarty do góry, a oczy…
spokojne i młode o tak niezwykłym, piwnym, mocnym kolorze, wręcz ZŁOTYM, że
wprawiały w zakłopotanie ofiary spojrzeń chłopaka. Jeśli chodzi o jego postawę-
był szczupły i miał długie nogi, których kształt podkreślony był obcisłymi,
dżinsowymi marmurkami. Szyję i ręce miał obwiązane ziemistymi z koloru
rzemykami. Na torsie miał brązową koszulkę bez rękawów z białym napisem
„FABulous”. Na nogach miał krótkie, białe conversy. Stanął lekko uśmiechnięty
obok Frau.
-Mamy jeszcze jedną osobę… Jeanette Shelley. –wszyscy
zaczęli rozgląda się po pomieszczeniu, gdy cicho odezwała się do mnie Amanda.
–Nie ma jej. –pokręciłem przecząco głową. –No cóż, Jean dzisiaj z nami nie ma.
Posmutniałem.
***
Po
wyjściu z sali utonęliśmy w gratulacjach i ogólnie- ludziach. Praktycznie nikt
nie przeszedł obok nas obojętnie. Co chwilę dało się słyszeć „Głosowałem na
ciebie!”, „Na pewno któryś z was wygra!” lub coś w tym stylu. Zatrzymały się
przy nas Amanda, Charlotte i Lisa. Rozmawiały bardziej z Erickiem niż ze mną a
ja się przyglądałem. W pewnym momencie zauważyłem, że za nimi przechodzi
Fabien- jako jedyny bez słowa. Szedł stosunkowo szybko, ale miałem wrażenie, że
dla mnie ta chwila trwała wieczność. Zlustrował mnie wzrokiem i popatrzył na
mnie tymi oczami, tym złotem, unosząc kącik ust do góry, tak lekko i… no kurwa,
nie wierzę że to mówię, ale CHOLERNIE SEKSOWNIE. Miałem wrażenie, że spaliłem buraka, ale na
pewno tego nie zrobiłem. Wszyscy moi znajomi przenieśli wzrok na mnie
podnoszącego się na palcach i szukającego chłopaka w tłumie.
-Czego szukasz?- zapytała Lisa.
-Niczego. -odpowiedziałem z uśmiechem i powróciliśmy do
rozmowy.
Czarnowłosy zmarszczył brwi.
Poznał, że skłamałem.
niedziela, 7 września 2014
4. „O co chodzi?”
Gdy otworzyłem oczy czułem błogi
spokój. Do pokoju przyjaciela przez przerwy w zasłonach wpadało ostre światło
słoneczne, które tworzyło w powietrzu jasne smugi. Było mi dobrze, ciepło.
Przesunąłem dłonią po wystającym spod koszulki torsie i odetchnąłem, później
zajmując się dotykaniem włosów. Po mojej prawej stronie leżał Erick. Byłem
całościowo zdziwiony, że ten nie obudził się pierwszy. Gdy jednak głębiej
pomyślałem o tym- zawsze budził mnie ten delikatny blask słońca, który dawał mi
znać, że dzień się zaczął. Przeszedłem do siadu i oparłem się plecami o
poduszki, które ułożyłem. Strzyknąłem palcami i kolejny raz wplotłem palce we
włosy. Oglądałem towarzysza zastanawiając
się, kiedy otworzy oczy.
Po kilkunastu minutach wreszcie się
stało- książę się obudził! Uśmiechnąłem się do niego lekko, unosząc jeden kącik
ust.
-No hej.
–odezwałem się półgłosem i znów przeczesałem palcami włosy. –Jak się spało?
Ten tylko
głęboko ziewnął w odpowiedzi i przetarł oczy dużymi dłońmi. Chwilę później
odwzajemnił mój uśmiech i usiadł skrzyżnie na materacu.
-Cześć.
–odpowiedział jeszcze ciszej ode mnie. –Całkiem całkiem, chociaż to raczej ja
powinienem spytać. –zaśmiał się cicho i sięgnął po telefon. –Dziesiąta pięć,
Shelley! –uniósł telefon do góry, żeby udowodnić prawdziwość swoich słów.
Faktycznie-
było dopiero parę minut po dziesiątej.
-Jak..? –zapytałem
przez śmiech i zszedłem z łóżka, idąc w stronę łazienki. Tamten poszedł za mną.
-Też nie
wierzę. –ochlapaliśmy twarze wodą i umyliśmy zęby. Chwilę później zawiesiliśmy
wzrok patrząc w lustro nad umywalką.
-Masz od
chuja wygodny materac, szmaciarzu. –przerwałem ciszę i śmiejąc się nadal
zeszliśmy na dół, żeby zjeść śniadanie.
***
O jedenastej byliśmy w drodze do
mojego domu, oczywiście wiadomo po co. Przecież miałem iść po rzeczy! Nie
zapowiadało się na trudną wyprawę a pogoda była naprawdę booska, więc… czego
chcieć więcej?
Nacisnąłem klamkę dużych, białych
drzwi. Tych głównych, od mojego domu. Pierwsze co rzuciło się w oczy to
sytuacja bardzo niezręczna. Dziewczyny, każda z osobna, leżały na podłodze,
kanapach, fotelu. Lisa nawet spała na blacie kuchennym i miała szczęście, że
jeszcze nie spadła. Bezlitośnie wkroczyłem do środka prowadząc za sobą Fraulina
i zacząłem drzeć mordę.
-Wstawać,
kurwa! Co to za syf?! –zapytałem zdenerwowany, widząc na podłodze kilka butelek
po piwie, rozsypane i podeptane czipsy oraz paręnaście pustych opakowań po…
praktycznie wszystkim.
Pierwsza zareagowała Amanda, której
szczerze współczułem. Wyglądała tak niewinnie i żądnie współczucia z
podkrążonymi oczami i poplątanymi włosami, że nawet miałem ochotę jej powiedzieć,
żeby prędzej się ratowała.
-Alex… nie
wiedzia-ałyśmy że wró..óóóóó-! –w tym momencie zakręciło jej się w głowie i
podparła się o ścianę, idąc jakoś w moją stronę. -…cisz. –przetarła twarz
dłonią i głęboko westchnęła. Zaraz za nią wstała moja siostra, Char i Lisa.
-Sory, Al.
–powiedziała moja siostra i uwiesiła się na mojej szyi.
-Piłaś,
gówniaro. –powiedziałem zły. Jeszcze nigdy nie widziałem Jean z alkoholem!
–Spierdalaj ode mnie! –pchnąłem ją i idąc po schodach jeszcze machnąłem na nie
ręką i powiedziałem ostro „sprzątać”, bo nie wyobrażałem sobie, że Martha
zobaczy cały ten burdel. I- będzie musiała go ogarnąć!
Wpuściłem gościa do pokoju i
zamknąłem drzwi, później się po nich zsuwając z ciężkim oddechem na ustach.
-Baby…
-westchnąłem, a ten tylko zaczął się śmiać, zaraz wchodząc do garderoby i
pakując mi parę t-shirtów i jakieś dżinsy, plus krótkie spodenki.
***
Minęła sobota. Był to dla mnie
cholernie ciężki dzień pod wieloma względami. Pokłóciłem się z Jean i za nic
nie chciałem z nią rozmawiać ani wracać do domu. Postanowiłem zamieszkać u
przyjaciela na dłużej, niż było to w pierwotnych planach, ale na szczęście bez
problemu się zgodził.
Właśnie obudziłem się. Był
niedzielny poranek i jakby ze złą passą nadeszła zła pogoda. Padał deszcz i
było bardzo mgliście- do tego stopnia, że nie było w całości widać ogrodu
Fraulinów z piętra. Zacisnąłem palce na nasadzie nosa pokazując od razu zły
humor, bez słowa czy chociaż jęknięcia. Z niezadowolonym wyrazem twarzy
podniosłem się z łóżka i wyszedłem z pokoju. Byłem w nim wtedy sam, więc nikt
na pewno nie oczekiwał ode mnie ani me ani be.
Gdy zszedłem po schodach, odruchowo
spojrzałem w lewo. Widziałem, jak Erick siedział na fotelu w bibliotece i
czytał coś, zachowując wręcz grobową ciszę. Ja też zbytnio nie hałasowałem. Nie
miałem ochoty na skakanie po schodach czy zjeżdżanie po poręczy, jak to robiłem
jeszcze wczoraj. Nie chciałem słyszeć o siostrze, myśleć o niej czy jej
widzieć. A ta cały czas dobijała się do mnie dzwoniąc i pisząc smsy. Tak trudno
zrozumieć, że po prostu jestem zły?
Na znak, że czarnowłosy mnie
zauważył, zostawiając go w głębokim poważaniu przeszedłem do kuchni i napiłem
się kawy, którą wcześniej zrobił właściciel. Nie pytałem czy mogę. Wypiłem ją
tak szybko jak tylko mogłem i wkurwionym krokiem przeszedłem do biblioteki,
zaraz gubiąc się między licznymi regałami. Mocno stawiałem nagie stopy na
parkiecie i głęboko oddychałem. Było to jedyne wyjście, żeby wyładować w jakiś
sposób emocje, których przez sen nie zdołałem stłumić.
- Alex?
–usłyszałem spokojny głos nastolatka, który właśnie wyszedł zza framugi i
zaczął mnie szukać.
Za chwilę
znalazł mnie siedzącego na stołku i przykucnął obok. Patrzył mi głęboko w oczy.
Aż miałem wrażenie, że zagląda gdzieś wewnątrz mnie i szuka odpowiedzi na
przeróżne pytania, które zdołał w sobie zatrzymać przez czas całkowitej
analizy.
-Nie
nabierzesz mnie, że umiesz płakać. –uśmiechnął się i wytarł mi policzek.
Fakt, nie
umiem. Nigdy przecież nie płakałem i sam dziwiłem się wtedy, jakie dziwne to
uczucie, gdy coś bezwstydnie szuka różnych dróg na twoich policzkach i gdy ci
tak dziwnie ciężko na sercu. Nigdy nie miałem z tym problemu i nie wyobrażałem
sobie, że mogę mieć. Zaskoczony sytuacją otarłem drugą część twarzy i
spojrzałem dokładnie na mokre palce. Od razu zmusiło mnie to, żebym się
ogarnął. Skrzyżowałem ręce i odwróciłem wzrok. Czemu on usilnie złapał mnie za
ten podbródek i KAZAŁ na siebie spojrzeć?
-Powiedz, co
masz na sercu. To ci pomoże. –zmartwiony
zmarszczył brwi i przygryzł wargę, jakby tak mocno czekał na odpowiedź.
-Nie. Nie
chcę. –wstałem i uciekłem do sypialni. Czułem na sobie, że nadal płaczę i
słyszałem za sobą stanowcze kroki przyjaciela.
Najlepsze
jest to, że nie chciałem wyklinać. Nie chciałem robić afery ale prawda-tłumiłem
w sobie niepotrzebne uczucia, które wykrzyczane na pewno zostawiłyby mnie w
spokoju.
Wbiegłem do łazienki i zamknąłem
drzwi na klucz. Moje ciało bezwładnie zsunęło się po jasnych, drewnianych
drzwiach. Był za nimi, słyszałem to.
-Al, otwórz!
–krzyczał i dobijał się do mnie, na co ja każdym kolejnym uderzeniem reagowałem
jeszcze bardziej i telepałem się w wyniku małego wstrząsu. Zwinąłem się w
kłębek pod ścianą. Zostawiłem w spokoju skrzydło drzwiowe i na moje
nieszczęście usłyszałem, jak ktoś (a wiadomo było kto) otwiera drzwi od
zewnątrz. Kurwa, no tak. Przecież to wiadome, że ma klucz. Zacisnąłem tylko
powieki i zęby, gdy tamten przechodził przez próg. Oparł się o blat przy
umywalce i patrzył w lustro, mówiąc do mnie.
-Jak ja mam
ci pomóc. –westchnął i z poczuciem winy popatrzył na wodę, którą puścił z
kranu. Zaczął się bawić ze strumieniem ręką, przemieszczając ją w obie strony,
plus do góry i na dół, rozstawiając palce, zamykając pięść i wreszcie ochlapał
tą wodą twarz.
-Nie
pomagaj, tak będzie lepiej. –odpowiedziałem szczerze, ale prawie bezgłośnie.
-Jestem
twoim przyjacielem, pamiętasz? Nie uciekam, gdy potrzebujesz mojej pomocy.
–mówiąc to obrócił się na pięcie i usiadł naprzeciw mnie. Zakrył twarz dużą
dłonią. Nie widziałem go jeszcze w takim stanie. Ze zrezygnowania pomachał
głową, uciekając gdzieś wzrokiem. –No to nie wiem… zwierzenie za zwierzenie?
–pochylił głowę w bok, żeby lepiej widzieć moją twarz. Głowa bezbronnie opadała
mi na ramię i trudno z pewnością było widzieć jej wyraz z normalnej pozycji.
Mimo tego poczułem w sercu jakąś iskierkę i poprawiłem swoją postawę. Objąłem
rękami zgięte nogi i skinięciem głowy dałem znać, że faktycznie słucham. –Oj
nie, ty pierwszy.
Westchnąłem,
ale zacząłem mówić przygaszonym głosem.
-Wiesz, co
się wczoraj działo. Byłeś tam ze mną.
-Wiem, ale
chcę wiedzieć, co masz na sercu.
-Widziałeś,
jak ona się zachowuje? –w moim tonie dało się wyczuć irytację. –Jest
niepoważna, nie troszczy się o siebie w ogóle! Nie wiem, co jej przyszło do
głowy. No wiesz, żeby się tak przepić i wyjść z domu. Jeszcze zostawić go
otwartego.-wziąłem głęboki oddech. –A ja się o nią martwię. To moja siostra.
Czy chcę czy nie, muszę ją kochać. –spojrzałem szczenięco na licealistę i z
emocji aż przygryzłem wargę. –Teraz ty. –wyszeptałem.
-No to tak…
-ten zasłonił sobie oczy dłonią, jakby coś ukrywał. –Może ci mówiłem, że mam starszego brata.
-Wspominałeś.
–odparłem z zaciekawieniem.
-Wiesz, on
nas nienawidzi. No- mnie i ojca. Nadal nie wiem dlaczego… I za niedługo podobno
ma przyjechać matka. Ojciec wczoraj powiedział, że nie chce mnie skazać na
szok, gdy powie mi wytrzaśnięte znikąd rzeczy. Chce ze mną porozmawiać.
Zadzwonił do mnie kiedy spałeś i… trochę sobie pogadaliśmy. Boję się. –oderwał
dłoń i uśmiechnął się. –No i widzisz, oboje mamy problemy. Wstawaj teraz i
idziemy na dół, pokażę ci parę świetnych książek.
***
Nadszedł wtorek, czyli dzień powrotu
pana Fraulina. Zaraz po szkole wskoczyłem w grafitową koszulę i nawet
poprawiłem włosy, żeby dobrze wyglądać. Stojąc przed bramą wjazdową z luźniej
już ubranym Erickiem przypomniałem sobie, że tak dzisiaj jak i wczoraj nie było
rudej w szkole. Zacząłem się poważnie martwić, ale nie miałem teraz na to
czasu. Jeszcze bardziej poruszyło mnie to, że telefony od niej ucichły. Dała
sobie spokój?
Wreszcie doczekaliśmy się mustanga
shelby 67, który swoją piękną, czarną farbą lśnił na dobre kilka kilometrów w mocnym
tego dnia słońcu. Uśmiechnąłem się na widok ojca Frau. Myślę że on też go mocno
wyczekiwał. W końcu mieli porozmawiać.
Mężczyzna przed czterdziestką
wysiadł z samochodu i przywitał nas serdecznym spojrzeniem. Wiedział na
szczęście, że teraz się tu „przeniosłem” i trochę potruję im dupy.
- Hej,
chłopaki. –odezwał się pierwszy i objął syna, ale też mnie. Poczułem się aż
dziwnie lubiany. To było miłe uczucie, poczuć coś takiego od ojca przyjaciela.
Skierowaliśmy się do drzwi głównych. Erick
popytał ojca o podróż i po połowie godziny zapadła już cisza. Ja i
Fraulin junior siedzieliśmy w jego pokoju, pan Robert zaś siedział w mniejszej
części salonu, czyli w tym między schodami i czytał coś. Spokój, który ogarniał
ten budynek wprawiał mnie w zachwycenie. Z życia z Jean trudno było wynieść
parę cichych minut chociaż w ciągu jednego dnia. Właśnie.
Czarnowłosy grał właśnie na gitarze,
siedząc na fotelu obok regałów na książki w swoim pokoju. Jego palce tak
delikatnie przesuwały się po strunach, że trudno mi było uwierzyć, jak to
możliwe. Grał bardzo spokojną, gładką melodię. Zamknąłem oczy i leżąc na
miękkim materacu wsłuchiwałem się w kolejne dźwięki z uśmiechem wymalowanym na
twarzy. Tą błogą chwilę przerwał dźwięk mojego telefonu. Chwyciłem go w dłoń i
spojrzałem na wyświetlacz. Siostra. Przełknąłem mocniej ślinę i odebrałem,
czemu towarzyszyło mocne westchnienie.
- Alex?
–usłyszałem głos rudej. Był niezbyt szczęśliwy, raczej zmartwiony i smutny.
Licealista w tym czasie uśmiechnął się i wstał z fotela szepcząc, że idzie
pogadać z tatą. Przytaknąłem.
-Jean.
–odezwałem się stanowczo. –Czemu dzwonisz?
-Chcę…
p-przeprosić. –wyjąkała.
-Wiesz, że
to nie jest takie proste. Co się dzieje? –starałem się zachować spokój.
-Nie mogę ci
dokładnie teraz powiedzieć. No wiesz, przez telefon.-ściszyła ton głosu. –Ale
nie chcę, żebyś nie odbierał ode mnie. Nie mogłam iść do szkoły, bo się boję.
-To… ochłoń trochę.
–wydukałem.
-Wiem, że
powinnam. Jutro wraca mama, ojciec został na trochę dłużej bo ma jakieś sprawy
do załatwienia.
Zamilkłem na
chwilę. Przecież muszę się z nią zobaczyć, prawda? Muszę.
-To… wpadnę
na chwilę, żeby się z nią przywitać. Na ile zostaje?
-Dwa
tygodnie. –powiedziała, już dużo bardziej promiennie i pewnie.
-Seeerio?
–uśmiechnąłem się.
-Serio
serio.
-To wpadnę,
cześć.
-Do jutra,
trzymaj się Alex.
Rozłączyłem
się.
Słysząc zza drzwi rozmowę Ericka z
tatą postanowiłem wyjść. Usiadłem na najwyższym schodku, żeby nie być widocznym
i przyglądałem się całej sytuacji.
-To dobrze,
synu. –mówił ciemnowłosy facet przed czterdziestką, siedzący na kanapie w
okularach. Mój przyjaciel stał przed nim i był jakby… spięty? Trudno było mi to
określić z tej wysokości.
-Wiesz,
tato… muszę ci coś powiedzieć. –oglądnął się, czy nikt nie słucha i zauważył
mnie. Chyba się tym za bardzo nie przejął, bo wrócił do rozmowy.
-Ja tobie
też Erick. Powinieneś wiedzieć, dlaczego rozstaliśmy się z twoją mamą.
Nastała chwila
ciszy i widziałem to zachowanie Frau, który aż rwał się do odpowiedzi.
-Jestem
gejem. –powiedział bez odwracania wzroku. Był bardzo odważny. Aż zastanawiałem
się, czy ja byłbym na jego miejscu. Cisza znów opanowała główny korytarz, po
czym dało się usłyszeć ciche słowa starszego mężczyzny, który właśnie wstał i
ściągnął okulary.
-Ja też.
–objął dziecko, które właśnie na mnie spojrzało. Jakby nie wiedział co robić.
Trochę nie dowierzał w to co powiedział lub w to, co usłyszał. Musiał przeżyć
lekki szok. Po chwili uścisnął ojca i wbiegł po schodach na górę, mijając mnie
po prawej. Zatrzymał się i uniósł brwi w geście, który miał wymusić na mnie
parę słów. Pobiegłem za nim do pokoju i zamknąłem drzwi. Licealista usiadł na
łóżku twarzą do mnie i podparł się na łokciach, luźno krzyżując wyprostowane na
podłodze nogi.
-I co?
–zapytał.
-No chyba
nie powinieneś tak uciekać, hm?
-Nie o to
pytam, upierdliwcu.
-No wiesz,
jakbym się wkurwił albo obrzydził to dawno by mnie już tutaj nie było, co nie?
–odparłem z szerokim uśmiechem na ustach.
-Może masz
trochę racji. –przewrócił oczami. –I co teraz będzie?
-Co ma być?
–zdziwiłem się i usiadłem obok niego. –Nic. Zawsze byś czegoś chciał?
-Wiesz co,
Al? Czuję się jakoś dziwnie wolny. –wplótł palce we włosy i zaśmiał się.
-Nie dziwię
się. –poklepałem go po ramieniu. –Będziesz miał teraz luz. Z ojcem gejem.
-Może i
będę. Zawsze miałem. –westchnął. –Dalej chcesz ze mną mieszkać?
-Przez
chwilę muszę, żeby dać Jean się ogarnąć. Moja mama wróciła więc i tak będę
jutro szedł, żeby się przywitać. Chyba wypada.
-Taa, chyba
tak. Pamiętaj. Jutro trening. –wstał, znów usiadł na fotelu i kontynuował to,
czego wcześniej nie dokończył.
-Pamiętam,
pamiętam.
czwartek, 31 lipca 2014
3. "Too much information". (cz.2)
***Już
:’D***
- Nie
przypadł ci do gustu, hm? –przechylił głowę w bok i zaśmiał się, mimo wszystko
jakby coś go trapiło.
-Nie, skąd!
Masz świetnego tatę, ale chyba ten problem co ja. –szturchnąłem go
przyjacielsko i zaśmiałem się, mrużąc aż oczy. –Cały czas nie ma go w domu.
-Faktycznie,
w tygodniu jest może… -pomachał dłonią w powietrzu ukazując niepewność. -…może
dwa dni? Trzy?
Zdziwiłem
się trochę. Jego ojciec wydawał mi się bardziej zapracowany i… uważałem, że
opuszcza dom na dłużej niż moi rodzice. Oni potrafią wyjeżdżać lub wylatywać na
miesiące. Nie przeszkadzało mi to, ale faktycznie- tak było. Na chwilę uniosłem
brwi zdziwiony i podrapałem się po głowie.
-Myślałem,
że jest trochę bardziej… zajęty.
-Bo wiesz…
-podrapał się po policzku i ułożył na boku, podpierając głowę na dłoni, żeby
mnie widzieć. -…on pracuje w domu. –Ah, no i wszystko jasne. Kiwnąłem głową.
–No i- przynajmniej mam ojca, nie? –Uśmiechnął się.
-Tak, masz.
Jak się dogadujecie? –podwinąłem kolano pod brodę i oparłem ją o czarny,
marmurkowaty dżins. Byłem jakoś dziwnie ciekawy tego wszystkiego.
-Lepiej niż
by ci się wydawało, Alex. –pchnął mnie w potylicę.
-W takim
razie zazdroszczę. –wstałem i zacząłem z wolna przechadzać się po pokoju.
Patrzyłem na tytuły licznych książek na półkach. Aż dziwnym było, że są w
pokoju zwykłego (a może niezwykłego?) licealisty. W pewnej chwili zauważyłem na
grzbiecie jednej z książek napis „Utwory gitarowe dla zaawansowanych.” Nagle
przypomniałem sobie, jaki za dziecięcych lat miałem zapał do perkusji, która
nadal stoi pewnie w garażu lub piwnicy.
-Grasz na
gitarze? –zapytałem, odwracając się dopiero po chwili.
-Gram.
–przewrócił się na plecy. Był taki dziwnie luźny, jak nigdy wcześniej. Miał
szeroko otwarte ciemne oczy i patrzył nimi na mnie, robiąc coś sobie we
włosach. Rozwarte usta, rozpięta koszula; jedna stopa swobodnie zwisała z
łóżka, gdy druga była podciągnięta i leżała na pościeli. Ten widok jakoś
śmiesznie zapadł mi w pamięci, bo nadal nie mogę wyrzucić go w żaden sposób,
nie ważne, jak bardzo bym chciał.
Pokiwałem głową na boki, jakbym
chciał mu uświadomić jego nieprzewidywalność.
-Czego się
jeszcze dowiem dzisiaj o Ericku Fraulinie? –podszedłem bliżej i usiadłem na
pewnego rodzaju pufie pod nogi, jaka stała frontem przed jasnym drewnem oprawy
łóżka. –Jest modelką? Może prostytutką? –rzuciłem mu oskarżające, jednak
zabawne spojrzenie na co on odpowiedział mi uśmiechem.
-Nie i…
-przewrócił oczami, jakby się zastanawiał. –nie. Na razie nie. –zacisnął
paznokcie na materiale koszuli i poruszył dłonią jakby się drapał. W tej
właśnie chwili usłyszeliśmy uprzedzające pukanie do drzwi, w których za kilka
sekund pojawił się kamerdyner po czterdziestce. Przez przedramię miał
przełożoną białą, jedwabną chustę, ubrany był we frak i białe rękawiczki, o
nienagannej pozie, uczesaniu i ubiorze ukłonił się, niezbyt nisko.
-Panie
Fraulin. –zaczął. –Kolacja jest już gotowa.
Patrzyłem na
mężczyznę jakoś dziwnie. Z Marthą mieliśmy zawsze relacje jak z ciotką lub kimś
nawet bliższym i taki dystans do pracodawców był mi zdecydowanie obcy.
-Zaraz zejdę
i przyniosę tu kilka tac. Nie kłopocz się, Boccee, dzisiaj już nie musisz
pomagać. Jeśli ojciec wyjedzie, możesz wyjść.
-Mógłbym
wrócić jutro po południu? Muszę odwiedzić matkę, sir. –facet nie zmieniał
wyrazu twarzy, za to „pan Fraulin” był tak luźny jak przed chwilą. Uważał
jedynie, żeby zachować oficjalny język.
-Jasne,
proszę. Życzę miłego pobytu, Boccee.
–uśmiechnął się życzliwie.
-Dziękuję i
życzę panu dobrej zabawy. –wdzięczny kiwnął głową i niezwykle delikatnie
uśmiechnął się spod siwiejącego wąsa. Wyszedł.
Rówieśnik
uniósł jeden kącik ust do góry.
-U mnie
określenie „jak w domu” ma inne znaczenie! –znów ułożył się wygodnie. –Jesteś
głodny, czy pójdziemy jak ojciec wyjedzie?
-Wytrzymałbym
bez jedzenia nawet całą noc. –mój towarzysz się zaśmiał i odgarnął z czoła
pasmo włosów.
-Głupek.
–zagryzł wargę. –Wiesz, że za tydzień zaczynamy treningi?
Zdziwiłem
się. Nikt mnie nie poinformował o żadnych treningach.
-Teraz już
wiem. –zaśmiałem się i podwinąłem nogę. –Czymś jeszcze mnie oświecisz?
Czarnowłosy
zrobił minę, jakby mocno się nad czymś zastanawiał. Za chwilę gwałtownie wstał
z łóżka i wybiegł z pokoju. WOT. Nie wiedziałem o co chodzi i szczerze mówiąc,
położyłem się na brzuchu na tym CUDOWNYM łóżku, w ten sposób, żeby mieć widok
na drzwi. Zaraz przyjaciel wrócił, a za nim biegł pies. Chyba ten urwis, o którym
mi opowiadał. Uwielbiam psy.
-Suzie, to
Alex. Alex, to Suzie. –brązowa labradorka podbiegła do mnie i położyła się zaraz przed łóżkiem.
Pogłaskałem ją za uchem i jak się później okazało, trafiłem idealnie w jej
gust. –A teraz, moi drodzy, wychodzimy do ogrodu bo księżniczka za długo już
siedzi w domu. –oparł się o framugę, uśmiechnięty. Za chwilę wstałem i razem z
psem wybiegliśmy z pokoju. Gdy pędziliśmy po schodach, wychodzący już ojciec
Fraulina i pomagający mu Boccee patrzyli na nas strasznie dziwnie. Chłopak
jeszcze przytulił tatę, na co obaj mężczyźni posłali mu pytające spojrzenie.
Krzyknął „dobrej podróży!” i zaraz byliśmy już za domem, w pięknie urządzonym
ogrodzie ze ścieżką, ławkami, bajorkiem, skalniakiem, równo obciętym
żywopłotem, altanką i… zajebistym klimatem. Zatrzymałem się.
- O-my-gy.
–te słowa mimo wszystko i tak trudno przeszły mi przez gardło. Właściciel objął
mnie ramieniem a wolną ręką podparł się pod bok.
-Nieźle, co?
Lubię tu przesiadywać. –pokazał idealne uzębienie w szerokim uśmiechu i podążył
wzrokiem za biegającą suczką. W zasadzie, Suzie była jeszcze szczeniakiem.
Miała może pół roku z tego, co wywnioskowałem. Kucnąłem i wystawiłem dłonie do
zwierzaka. Ona podbiegła do mnie i zaszczekała wesoło parę razy, aż zrobiło mi
się ciepło na sercu. Była taka słodziutka, kochana. Masakra. Jaki ja miękki się
robię przy zwierzętach!
Po chwili siedziałem razem z
Erickiem na kocu i luźno rozmawialiśmy. Suzie chyba znudziła nasza konwersacja,
bo dobrą godzinę później już spała. Jedliśmy to co było podane na kolacje
właśnie w tym miejscu i bardzo mi się to podobało, jeśli mam mówić prawdę.
- A wiesz
co? –zaczął Fraulin po jakiejś chwili ciszy przy rozmowie.
-Hm?
-Jest tutaj
taki plac zabaw, nie? Na pewno go znasz, skoro już kiedyś tu mieszkałeś.
Bawiłem się tam jak byłem taki… mały. –zaśmiał się. –I spotykałem tam
codziennie rodzeństwo, łudząco podobne do ciebie i Jean. Tylko wiesz,
zapomniałem ich imiona a dziewczyna miała ciemne włosy. –zatrzymał się na
chwilę, żeby sprawdzić moją reakcję.
Kurwa.
Faktycznie. Pamiętam czarnowłosego chłopaczka z dzieciństwa. Byliśmy
przyjaciółmi, też z Jean, ale kontakt urwał się przy przeprowadzce to Szwecji.
Siedzieliśmy tak kilka dobrych minut w ciszy a ja miałem twarz w dłoniach. W
pewnym momencie przewróciłem go na plecy i „zawisłem” nad nim, podpierając się
na rękach.
-Kapitan
Laser zdradził swój prawdziwy image? –zacząłem się śmiać i cholernie się
cieszyłem przy tym. Miałem w życiu jednego prawdziwego przyjaciela oprócz Jean
i był to właśnie ten, któremu zaufałem też teraz. Pamiętałem to, a nie
pamiętałem imienia. Idiota.
-Co na to
powie Agent X? –roześmialiśmy się jeszcze głośniej a ja automatycznie
przytuliłem towarzysza. Jak kiedyś, gdy misja kończyła się powodzeniem. Jeszcze
podbiegała do nas Niewidzialna Księżniczka, czyli wiadomo kto mógł coś takiego
wymyślić, i dawała nam w policzek. Całusa, na szczęście. Uderzenie miała mocne,
czego mieliśmy szczęście doświadczyć już parę razy. W sumie, miałem dobry
pseudonim jak na towarzystwo.
-Prędko, wróg
jest blisko! –opadłem na koc zaraz obok przyjaciela i wplotłem palce we włosy
nadal nie wierząc w to, czego się dowiedziałem.
-Stary, to
było najlepsze! –usłyszałem urocze szczekanie i już za chwilę poczułem psią
ślinę na policzku.
Siedzieliśmy w ogrodzie do
dwudziestej trzeciej i rozmawialiśmy o dzieciństwie. Nie dało się nie wpleść w
wypowiedź „a pamiętasz?!?!?!?” i tego ogromnego podekscytowania. Była mowa o
wszystkich naszych bazach, bajkach które oglądaliśmy, o tym że Jeanette była
naszym przywódcą jako mniejszość płciowa i robiliśmy obrady w domku na drzewie
jak się jej pozbyć… W sumie, teraz też przydałyby się takie obrady. Nie?
Tak więc, gdy wolnym krokiem
zbliżała się północ, zabraliśmy koc, psa i swój idiotyczny humor i wróciliśmy
do „rezydencji”. Tym razem swobodnie, jak nie wiem co. Zachowywałem się, jakbym
tam mieszkał. Nikogo nie było! Świetne uczucie. Właśnie wtedy dosłownie z dupy,
bo nadal nie wiem dlaczego, przypomniałem sobie że Eri przychodził na plac z
mamą, a my z dziadkami. Aż zatęskniłem za tą częścią rodziny. Jeszcze wtedy
mieszkali w mieście, teraz mieszkają na wsi. W zasadzie to nawet nie wieś,
tylko domek otaczają wielkie pola, trochę dalej widać las. Kochałem klimat tam
i to, jak tam przyjeżdżałem. Jean nigdy nie lubiła takiego klimatu, więc kilka
razy nawet wziąłem ze sobą ciemnowłosego, którego rodzice ku mojemu aktualnemu
zdziwieniu zgadzali się na takie wyprawy, tak daleko, jak na nasz wiek.
Wpadliśmy do jednego z pokojów. Było tam cholernie
przytulnie. Wokół były regały na książki, na środku stała kanapa, w sumie to
dwie i telewizor. Za oknem było już ciemno. Położyłem się bezwstydnie na jednej
z sof i uśmiechnąłem do właściciela.
- To jak,
oglądamy coś? –zapytał i usiadł gdzieś w okolicy moich nóg. Popatrzył wtedy
centralnie na mnie, a ja uniosłem brwi. –Wiedziałem, że znam te oczy.
Uniosłem
jeden kącik ust do góry. Tak się na nie patrzył? Nigdy tego nie czułem. W
sumie, byłem tylko dzieckiem a teraz zawstydziło mnie to jak typową nastolatkę,
gdy słyszy komplement od przystojnego chłopaka na pierwszej randce.
-O, jaki
burak. –chłopak zaczął się śmiać na co ja tylko podniosłem się do siadu i
pchnąłem go w ramię po czym odwróciłem wzrok na jeden z regałów. Zasłoniłem
dłonią twarz. Na szczęście była to dość duża dłoń. Widziałem kątem oka jak mój
rówieśnik zastępuje poprzednie źródło światła tylko spokojnie świecącą lampką
nocną. Ugryzłem się w język, żeby przypadkiem nie powiedzieć nic głupiego. Po
chwili chłopak usiadł obok mnie i włączył jakiś spokojny film obyczajowy. Słyszałem
że było coś o koszykówce, ale nie patrzyłem na ekran. Cały czas tłumiłem gdzieś
wzrok w ciemnych regałach, stonowanych kolorach książek i wszystkim w czym
tylko mogłem, byle nie w tym, czym powinienem. W pewnym momencie poczułem na
ramieniu dłoń przyjaciela, która znacznie prosiła mnie o spojrzenie.
-Aaaaaaleeex.
No błagam. Chyba nie chciałbyś zamienić się tytułem z siostrą, „księżniczko”.
Dziwnie na
te słowa wyprostowałem się i zacząłem oglądać film ze skrzyżowanymi rękami.
-Wiesz,
chyba zacznę nosić soczewki. –wymamrotałem i uśmiechnąłem się pod nosem.
Naprawdę, miałem ochotę się śmiać z samego siebie.
-A potem
znikniesz i cię nie poznam. Nonsens. –parsknął cichym śmiechem i potem został
już tylko cały ten film. Koszykówka,
chłopak który mieszka z mamą i… I co? Nie wiem, co było dalej, chyba zasnąłem.
Poczułem dłoń na policzku i koc na
ciele. Tak jak wtedy gdy byłem mały i mama sprawdzała, czy jestem zdrowy.
Otworzyłem oczy. Leżałem na kanapie, wciąż zapalona była ta sama lampka,
wszędzie indziej było ciemno. Nade mną stał Erick i uśmiechał się szeroko.
Szerzej chyba nie mógł, dobry ubaw znalazł.
-Pobudka.
–powiedział i klepnął mnie w ramię. –Film się skończył, godzina… -spojrzał na
zegarek w telefonie, po czym schował go do kieszeni… szlafroka. Oprócz tego miał materiałowe, krótkie
spodenki i nic poza tym. CO? -…pierwsza dwadzieścia pięć a test z treści zdany
na naciągane dwa. Nie zaniosę cię do łóżka, Al. Nie będę cię targał, jesteś już
duży. –przetarłem oczy. Zaśmiał się i zniknął gdzieś w ciemnym korytarzu. Mam
teraz zgasić światło i iść..? Nie wiem nawet gdzie…? Jak się na niego natknę to jak nic skończę w
szpitalu psychiatrycznym. Pierdolę taki interes! Zrzuciłem z siebie koc i bez
gaszenia lampki poszedłem… nie wiem gdzie. Cudem dotarłem do bliskich schodów, wszedłem po nich i dotknąłem klamki
do sypialni nastolatka. Odetchnąłem z ulgą. Ale co się później stało? Poczułem
na ramieniu rękę i miałem wrażenie, że zesrałem się ze strachu. Idiota się
śmiał za mną a ja wszedłem do pokoju jakimś cudem zachowując zimną krew.
Usiadłem na łóżku i posłałem mu groźne spojrzenie. W tym pomieszczeniu też
paliły się jedynie lampki nocne. Drzwi od łazienki były uchylone. Rozejrzałem
się.
- Tak długo
spałem, że już się zdążyłeś oporządzić? –ten tylko kiwnął głową i usiadł obok
mnie, po czym zdjął szlafrok. Miał nieźle wyrzeźbiony brzuch. No ale,
konfrontowałbym go z moim! –No i nie strasz mnie tak więcej. –groźnie skrzyżowałem
ramiona. On tylko przytaknął.
-Okej. –usiadł
po turecku. –Idziesz pod prysznic, czy coś?
-Mogę iść w
sumie. –wstałem z materaca i poszedłem w stronę łazienki, zabierając ze sobą
kilka przydatnych rzeczy i ręcznik.
-Tylko nie
zaśnij. –zaśmiał się i przy zamykaniu drzwi zauważyłem, że kładzie się na
łóżku.
Zamknąłem za sobą drzwi i
odetchnąłem. Spojrzałem w lustro. Spędziłem przemiły dzień. Rozebrałem się i
wszedłem pod prysznic, po czym puściłem chłodną wodę. Po prostu zamknąłem oczy
i pozwoliłem żeby ona spłynęła mi po całym ciele. Umyłem włosy i ciało a kiedy
wychodziłem spod prysznica pomyślałem o rodzicach. Rano do nich zadzwonię, tak.
Oczywiście tak „rano”, jak wcześnie wstanę. Wyszedłem z łazienki w białym
podkoszulku i krótkich, czarnych spodenkach od piżamy. Usiadłem obok
przyjaciela, z tym że ja oparłem się o jedną z czterech drewnianych części
podtrzymujących baldachim. W tej chwili usłyszałem dzwonek telefonu a na
wyświetlaczu zauważyłem napis „siora”. Odebrałem.
-Słucham? –powiedziałem.
Jednak za
krótki moment odrzuciło mnie aż od słuchawki, wykrzywiłem się. Dźwięk był tak
głośny że spokojnie można by go usłyszeć z łazienki. Trzymałem więc słuchawkę z
dala od ucha.
-AAALEEEX! –i
nagle cholernie głośny śmiech dziewczyn, podejrzewałem że coś wypiły albo się
strasznie zagalopowały po prostu. –Jaaaak taaam?
-Dooooobrzeeeeee.
–przedrzeźniłem siostrę i uśmiechnąłem się do ciemnowłosego. W pewnej chwili
usłyszeliśmy głos Amandy.
-Am jest z
wami? –zapytał Erick, po czym podniósł wysoko jedną brew.
-Jestem! –usłyszeliśmy
głośny krzyk jakby gdzieś z oddali. Te znowu zaczęły się śmiać. Rozłączyłem
się. Może fakt, że trochę chamsko, ale co miałem zrobić? Rzuciłem iphonem
gdzieś na materac i znów oparłem się o drewnianą belkę.
-Boję się o
psa i pokój, reszta mnie nie obchodzi. –roześmiałem się a licealista razem ze
mną. W tym momencie do pokoju wszedł szczeniak i stanął pod łóżkiem z proszącym
wzrokiem. Wziąłem go na kolana i zacząłem głaskać.
-Jaki tata,
powinieneś pracować w schronisku. –Podparł się na łokciu, jak tak leżał i
uśmiechnął do mnie.
-Możliwe.
Nie myślałem o tym. –podrapałem labradorkę za uchem. –Co teraz?
On położył
się na plecach i spojrzał na mnie jak wtedy, gdy do pokoju wszedł lokaj. Tym
razem nie spaliłem buraka, ale przygryzłem wargę. Nie odwracałem wzroku.
Uśmiechnął się do mnie.
-Jesteś
śpiący, co? –miałem deja vu.
-Trochę. –odpowiedziałem
dość szczerze. –Posuń się.
Przesunąłem
nogi chłopaka na drugą połowę łóżka i bezwstydnie wszedłem pod kołdrę. On
zaczął się ze mnie śmiać. NO CZEMU NIBY? Potem położył się obok i obaj
patrzyliśmy w górę, na baldachim.
-Alex? –zapytał.
Żaden z nas nie przenosił wzroku.
-Hmm?
-Nie mam
kompana do… praktycznie wtorku. Kiedy wracają twoi rodzice.
-Spoko,
zostanę z tobą, tylko rano pójdę po rzeczy.
Ten
popatrzył się na mnie i gdy poczułem to na sobie, też na niego spojrzałem.
-No co?!
-Zadziwiasz
mnie. –zaśmiał się i ułożył na boku, żeby mnie widzieć. Ja zrobiłem to samo. –Może jutro wieczorem zaprosimy dziewczyny,
co?
-No okej.
Po krótkiej
chwili ciszy po prostu zasnąłem.
Subskrybuj:
Posty (Atom)