wtorek, 24 czerwca 2014

1. Nowe, lepsze życie czy powrót do tego samego gówna?

                                          ***
- Alex, zbieraj się! Pierwszy dzień w liceum! –zakrzyczała mama, bezczelnie otwierając drzwi od mojego pokoju. –Chyba na to czekałeś, nie?
-Ta, mamo, już wst…
-Masz godzinę.
I zatrzasnęła drzwi. Moja mama jest piękną kobietą. Ma 38 lat, ale nie daje tego po sobie poznać. Długie, kręcone włosy koloru jasny blond, szczupła sylwetka i modnie ubrana- wygląda na co najmniej piętnaście lat młodszą. I dobrze, przynajmniej nie mam wstydu z rodzicami.
            Przeciągnąłem się leniwie i wstałem z dużego, dwuosobowego łóżka. Szczerze mówiąc- wygodniejszego na świecie pewnie nie ma, więc dlatego tak trudno z rana się z niego podnieść. Mój pokój, hmm… Białe ściany, po jednej stronie pokoju ukochane łóżko, po drugiej- minimalistyczne, białe biurko, na którym zawsze leży  czarny MacBook… No, o ile nie ruszy go któryś z domowników. Na ścianach widać dużo plakatów NBA, a na półkach regału leżą różne piłki do koszykówki. Tak, macie mnie- to moja pasja.
            Kontynuując, między łóżkiem a biurkiem jest duża wnęka, do połowy przeszklona. Tam jest też parapet z poduszkami, równie wygodny co łóżko… no, prawie. Ale… PRAWIE. Na środku pokoju włochaty, biały dywan. Na drzwiach wisi niewielki kosz do „pokojowej koszykówki”, bo da się tam tylko rzucać z nudów, nic więcej. Obok mojego łóżka są też drzwi, które prowadzą do garderoby. Tam lustra i… wiele innych rzeczy, naprawdę. W końcu- nikt tam praktycznie nie wchodzi, oprócz mnie, więc jest to naprawdę miejsce, w którym mogę schować absolutnie wszystko.
            Tak więc, wstałem z łóżka i poprawiłem bokserki. Leniwie wszedłem do garderoby i przeglądnąłem się: 189 wzrostu, jasnoniebieskie oczy, jak zwykle włosy w nieładzie, w stylu Xaviera Dolana z filmu „Zabiłem moją matkę”. Tylko że nie brązowe: moje były w kolorze pastelowego różu. Pewnie rodzi się w głowie pytanie: dlaczego? Zakład, głupi zakład. A w wyniku jego musiałem pomalować włosy na różowo, kiedyś było gorzej, jednak teraz zbytnio mi nie przeszkadzają. W sumie, nawet wyróżniają mnie z tłumu.
            Lubię moją sylwetkę. Wysoki, ładnie zarysowane mięśnie; ciało dobrego koszykarza. Ale teraz wyglądałem, jakby mnie ktoś wyprał i wsadził do suszarki. Blady, zmęczony i tak ogólnie, to wyglądałem jak loser. Idiota. No, ale ileż można! Ogarnąłem się szybko, ubrałem pierwszą lepszą koszulę, białą, w szarą kratkę, nie zapiąłem jej do końca, i szare, dopasowane dżinsy, ale nie zbyt obcisłe. W sam raz, w takich czułem się dobrze. Przeczesałem jeszcze palcami pastelowe włosy, których pokręconą strukturę odziedziczyłem po mamie, założyłem białe, długie forsy, zarzuciłem szary plecak na ramię i wyszedłem z pokoju. Szybkie śniadanie, wręcz w biegu, pożegnanie z rodzicami i zatrzaśnięcie drzwi. Klucz- jest, telefon- jest. To w drogę.
            Do szkoły daleko nie miałem. Zaledwie był to kilometr, przez park, który bardzo lubiłem. Gdy byłem mały, zawsze chciałem chodzić do tego liceum- jest… piękne. Po prostu. Duże, nowoczesny wygląd, ładny ogród i przede wszystkim- świetne boisko. Mogliśmy odpoczywać prawie wszędzie. Na trawniku były porozstawiane ławki, a wśród nich ciągnęły się kamienne ścieżki. Trudno było powiedzieć, że to szkoła; pewnie też dlatego dostawali się do niej tylko i wyłącznie dobrzy uczniowie.
            Ostatnie spojrzenie na szkołę i wszedłem przez bramę. Do drzwi głównych budynku od bramy dzieliło mnie jakieś dwadzieścia metrów. Obok wejścia stały jakieś dziewczyny i szeptały na mój widok. „Mmm, jaki seksowny!”! HA! Tyle udało mi się usłyszeć. Zdążyłem jeszcze lekko i niewidocznie się uśmiechnąć, gdzieś pod nosem.  Ugh, budynek w środku… piękny. Odnowiony- z pewnością też na nowo pomalowany, granatowe szafki uczniów. Zgłosiłem się do sekretariatu po mój kluczyk i szybko odnalazłem szafkę, przechodząc przez tłum napalonych dziewczyn. Nie miałem z tym jednak problemu- w końcu byłem wysoki i oczy miałem wysoko nad nimi. Znalazłem szafkę, włożyłem do niej parę potrzebnych rzeczy i zastałem też kartkę, z planem zajęć. Pierwsza miała być lekcja języka angielskiego. „Spoko”- pomyślałem, po czym się uśmiechnąłem. Angielski to luźna lekcja, można się dowiedzieć ciekawych rzeczy na temat literatury! Zatrzasnąłem szafkę i zacząłem szukać wskazanej sali. Żeby to zrobić, musiałem przejść obok wejścia i właśnie wtedy zastałem wchodzącą do szkoły, najlepszą przyjaciółkę. Pomarańczowe (tak, pomarańczowe, nie rude), długie, pocieniowane na końcu włosy spięte w wysoki kucyk, bez grzywki, niższa około piętnaście centymetrów, w świetnej formie. Pełne usta, jasnoniebieskie oczy, wyraźnie zarysowane brwi, a w jednej z nich- neonowy, żółty kolczyk ze stożkami zamiast kuleczek. Ubrana w biały podkoszulek, przewiązana w pasie flanelową, czerwoną koszulą w kratę, w przetartych, jasnych dżinsach i czarnych vansach z czerwonymi sznurówkami. Pokazała mi dwa szeregi białych zębów w idealnym uśmiechu; los chciał, żeby NIESTETY była to nie tylko moja przyjaciółka, ale też młodsza siostra. Często także denerwująca. TO ONA najczęściej zabierała mi notebooka i TO ONA wchodziła mi do pokoju bez pytania NAJCZĘŚCIEJ. W poprzednich szkołach cieszyliśmy się dużą popularnością wśród rówieśników, pewnie przez stan majątkowy, wygląd, czy coś takiego. Szczerze mówiąc, nie przeszkadzało mi to. Zawsze tak było, też zawsze tak będzie.
- Co, Jean? Jak zwykle wyszedłem wcześniej, niż ty. –zaśmiałem się nieco szyderczo, opierając się o balustradę schodów, obok wejścia.
-Alex… wiesz dobrze, że jesteś facetem! Chociaż, też bym wątpiła, gdybym miała różowe włosy!
-Zamknij się. –pchnąłem ją złośliwie, a uśmiech nie znikał mi z twarzy. Lubiłem Jeanette. W sumie, też kochałem. Musiałem, SIOSTRY się przecież KOCHA. Dziewczyna poszła w stronę szafek, a ja popędziłem na pierwsze piętro. Ugh, nie zdążyłem chyba powiedzieć, że rok młodsza pomarańczka przeskoczyła klasę, żeby móc mnie denerwować w liceum? Tak, nie zaznam spokoju.
    Kilka minut przed dzwonkiem wpadłem do klasy i rzuciłem plecakiem w stronę pojedynczej ławki, przedostatniej w środkowym rzędzie. Miałem wrażenie, że obecne już dziewczyny ZNOWU zaczęły o mnie rozmawiać. Moje oczy facetom wydawały się groźne, a wszystkie dziewczyny kusiły jak cholera. Jean mówi, że oczy to nasza broń. Oboje mamy praktycznie identyczne. Leniwie usiadłem przy moim stoliku (w zasadzie, zawsze zajmowałem to samo miejsce) i oparłem brodę na dłoni, drugą zaś wyjmując iphone’a i przeglądałem internet. „Nic ciekawego”- pomyślałem i schowałem urządzenie, gdy do klasy wszedł wysoki, kilka centymetrów ode mnie wyższy, czarnowłosy chłopak o koszykarskiej budowie. Jego włosy były w prawdziwym nieładzie i spokojnie opadały na czoło, gdy on zaczesywał je do tyłu. Usiadł w przed-przedostatniej ławce w rzędzie obok okna. Zrobił to bardzo subtelnie, nie tak, jak ja. Od razu chciałem wiedzieć, jaką ma relację z piłką. Od razu, jak go zobaczyłem chciałem wiedzieć, jak gra i na jakiej pozycji. Zaciekawiłem się i uśmiechnąłem. Ale nie myślcie sobie, przez całą lekcję angielskiego dzielnie w niej uczestniczyłem i całkiem niegłupio nawet odpowiadałem na zadawane pytania. Pan od tego przedmiotu okazał się naszym wychowawcą. Całkiem młody, elegancko ubrany i tak ogólnie, wydawał się być okej. Dziamoty dalej skrzeczały mi za uchem nie dość, że o mnie i, jak się okazało, że czarnowłosy ma na imię- Ericku, to jeszcze o naszym nauczycielu. „Idiotki”, myślałem bardzo często.
            Po zajęciach poszedłem na salę gimnastyczną- oddzielne pomieszczenie, do którego trzeba było przejść przez ogródek, bo to podobno tam odbywały się zapisy do klubu koszykówki. Gdy przechodziłem do siedziby trenera, szedłem też przez salę, na której będziemy grać. Od razu zauważyłem, że czarnowłosy ćwiczy wsady i całkiem nieźle mu to wychodziło, muszę przyznać. Zapisałem się i wróciłem na boisko. Erick nie zwracał na mnie specjalnie uwagi- rzucał sobie, nieźle skupiony na tym, żeby idealnie trafić. Pobiegałem chwilę po boisku, z piłką w ręce, stanąłem za połową boiska i rzuciłem do dalszego kosza, trafnie i czysto. Rzut za trzy punkty z takiej odległości- lubiłem to, jednak nie wiem czy bardziej, niż wsady. Ciemnowłosy widział mój rzut i uśmiechnął się, na co ja zabrałem piłkę, plecak i odpowiedziałem mu tym samym.
- Ćwicz. –odezwałem się. –Miłego dnia, kolego.
-Dzięki.- odpowiedział.
I wyszedłem, z uśmiechem na ryju, strasznie zadowolony sam z siebie, że jako-taki popis udał się, i to bez zarzutu, wręcz idealnie. Zdążyłem jeszcze zabrać ze sobą Jean, po czym wybraliśmy się do domu.
- No to, Alex, jak pierwszy dzień w liceum?
-Fajnie, fajnie. Już zapisałem się na kosza, nie mogłem wytrzymać.
Westchnęła.
-Jak zwykle, ty tylko o tym! –przewróciła oczami i poruszyła dłońmi. –Inne zajęcie sobie znajdź, mój drogi.
-Inne, niż koszykówka? Ha! Śmieszna jesteś!
-Inne, niż pieprzenie o tym, i TYLKO o tym w kółko.
-DOBRA JUŻ NIE BĘDĘ CO.
-Trzymam cię za słowo!
            Pogoda była świetna, a my wracaliśmy przez park, wówczas, gdy Jeanette opowiadała mi o nowych koleżankach i o tym, jak świetnie bawiła się na zajęciach wychowania fizycznego, PE.  Korony drzew wydawały z siebie cichy szum wywołany wiatrem, który znacznie przytłumiał gorąc, który dawało nam bezchmurne niebo. Dzień, miałem wrażenie- dopiero się zaczynał. Nie wiedziałem jednak, czy dobrze myślę. Gdy otworzyliśmy drzwi mieszkania wydaliśmy z siebie głośne „WRÓCILIŚMYYY!!!”, które jako pierwsza usłyszała Martha- nasz „lokaj”, jednak tymczasowy. Nasi rodzice często odwoływali Marthę, żeby odpoczęła ode mnie i Jean, a także od ogólnego sprzątania i zajmowania się domem. Teraz bordowowłosa kobieta po czterdziestce była u nas, żeby ugotować obiad i zająć się „trudną młodzieżą” po powrocie ze szkoły. Byliśmy jej za to bardzo wdzięczni. Że jest, i często też nam pomaga.
- Cześć, dzieci. –odpowiedziała nam spokojnym głosem i zaprosiła do jadalni na obiad. Swoją drogą, był pyszny. Naleśniki na słodko z truskawkami i ze śmietaną były jednym z naszych ulubionych dań.
            Gdy już skończyliśmy jeść, weszliśmy na górę. I to tak, jak zwykle- ja do swojego pokoju, na łóżko, a „ruda” za mną, żeby okupić laptopa. Dopiero gdy zalogowała się na facebooku skończyła mówić o dzisiejszych, świetnych doznaniach.
- No, Alex, a ty? Poznałeś kogoś?
-Niespecjalnie. Jak zwykle- prawie wszyscy mnie wkurwiają. Nie potrafią powiedzieć nic prosto w twarz, tylko srają mi za plecami. Szczególnie dziewczyny, to idiotki.
-Ah, tak. Niepotrzebnie pytam, zawsze masz to samo! Nie wiem, jak to robisz!
-Ja nic nie robię, w tym rzecz.
-Jesteś pa-syw-ny, i tyle.
Leniwie przewróciłem się na brzuch, żeby widzieć cztery metry dalej siostrę.
-A ty, to niby co?
-Ja się ludźmi zajmuję, nie to, co ty! Tylko byś SPACEROWAŁ do tej szkoły, nikt cię nie obchodzi!
-Jakby mnie nikt nie obchodził, to byś teraz nie sunęła paluszkiem po moim sprzęcie, młoda. –wypowiadając to wstałem, podszedłem do wspomnianego wcześniej laptopa i zabrałem go ze sobą na łóżko, żeby sprawdzić, co robi młodsza siostra.
-Ej no!
-Nie ej, mogę z moimi rzeczami robić co chcę.
Wtedy usiadła obok mnie po turecku, na łóżku i przytuliła do siebie jedną z poduszek.
-No, nie masz co tam sprawdzać, wszystko ci już powiedziałam!
Otworzyłem zaproszenia do znajomych, których jeszcze nie zdążyła odebrać dziewczyna.
-Znasz ją?
-Tak. Zatwierdź. –tak też zrobiłem.
-A tą?
-No.
-A tego?
-Też, siedzi przede mną.
Zaakceptowałem niemalże wszystkie zaproszenia, i wtedy w proponowanych znajomych wyświetlił się Erick, ale nic nie powiedziałem.
-Dobra, Jean, koniec zabawy!
-Spoko, tylko mnie wyloguj.
Tak zrobiłem i sam się zalogowałem, wówczas, gdy dziewczyna wychodziła z pokoju. Ułożyłem sobie wygodnie poduszki  i oparłem się o nie, kładąc na kolana MacBooka. „O kurwa!” –pomyślałem i zasłoniłem sobie dłonią usta. Miałem ponad dwa razy więcej zaproszeń do znajomych, niż ruda. Przeglądnąłem wszystkie i spośród trzydziestu siedmiu zaakceptowałem jedno- od osoby, do której jako jedynej się odezwałem w szkole. Ericka. Reszta nawet nie raczyła się ze mną przywitać. Potem odłożyłem na chwilę laptopa na łóżko i podszedłem do biurka, żeby odrobić zadanie z matematyki i angielskiego. Gdy już kończyłem, usłyszałem dźwięk wiadomości dochodzący z włączonego facebooka. Szybko skończyłem zadanie i podszedłem do laptopa, żeby przeczytać wiadomość. Napisał do mnie Erick, co w sumie nieźle mnie zdziwiło.
- Cześć, Alex. Co tam?
-hm… no w sumie nic, właśnie skończyłem zadanie. czemu pytasz?
-Wyszedłbyś na boisko, na osiedlu obok parku? Mam ochotę pograć, ale niezbyt znam tu kogokolwiek, kto chciałby się tym zająć. No, oprócz ciebie. To jak?
Spojrzałem na zegarek, była siedemnasta. W sumie, miałem jeszcze czas.
-no okej, mogę wyjść.  o której?
-Za 15 minut?
-dobra, będę.
I w tej samej chwili zauważyłem, że chłopak stał się nieaktywny.
            Włożyłem wygodniejszą koszulkę i krótkie spodenki, te same buty, co do szkoły i zszedłem na dół. Rozglądnąłem się i nikogo nie zauważyłem, nawet Marthy już nie było. Wróciłem więc na górę wkurzony, że muszę bez sensu łazić po schodach i wszedłem do pokoju Jean. Siedziała na swoim MacBooku. W sumie nigdy nie wiedziałem, jaki sens mają jej wizyty w moim pokoju, skoro sama nie ma gorszych warunków do spędzania wolnego czasu. Dziewczyna od razu się odwróciła.
- Ruda, wychodzę.
-Dobra, dobra. Ale nie jestem ruda, idioto! Ile razy mam ci to mówić? –zaśmiała się.
-Skoro ty nie jesteś ruda, to ja nie jestem „pedałem”. Nara. –też się zaśmiałem i zamknąłem drzwi. Zbiegłem po schodach, wyszedłem i przekręciłem kluczem zamek w drzwiach wejściowych. Byłem szczęśliwy, że mogę sobie pograć na poziomie, którego pragnąłem już od dawna. Szedłem jak zwykle pewny siebie, trzymając pod pachą piłkę do koszykówki, z uśmiechem na twarzy.
            Gdy dotarłem na wskazane boisko, zauważyłem siedzącego pod koszem czarnowłosego, wysokiego chłopaka. To był Erick. Na mój widok wstał i przywitał się ze mną silnym podaniem dłoni, jak facet z facetem.
-Cześć. Dobrze, że wziąłeś piłkę!
-Zawsze ją biorę, na wszelki wypadek. –uśmiechnąłem się i puściłem jego dłoń.
-I niech ci służy, moja dzisiaj skończyła zabawę. Pies mi ją przegryzł.
-Oh, masz psa? –zapytałem zaciekawiony. Też mam przecież psa- golden retrivera, o imieniu Tate, którego często zabieram ze sobą niezależnie od sytuacji i miejsca. Zresztą, Jean ma kotkę- Mikkie. Ma czarną sierść i jest szczupłym kotem. Zawsze się bawią, jak kochana siostra przestaje okupować mój pokój.
-Tak, mam. Brązową labradorkę, Suzie. Jest kochana, ale gdy długo jej nie wypuszczamy, bardzo się denerwuje… i to widać. –zaśmiał się.
-Ha, no tak… Ja mam golden retrivera. Lubię takie typy psów. Ale w sumie mieliśmy grać, prawda? –zakręciłem na palcu piłką i ten po jakimś czasie zabrał mi ją, żeby szybko trafić do kosza pod kątem.
-Nieźle, szybki jesteś. –powiedziałem i uśmiechnąłem się szarmancko. Wiedziałem, że jeszcze z nim wygram.
Szybko zabrałem piłkę i kilkoma jeszcze szybszymi ruchami wyminąłem czarnowłosego, żeby zrobić wsada. Wyszedł świetnie, jak zwykle.
-Ty jeszcze bardziej. –zaczął się śmiać, pokazując zęby. Tak jak moje i Jean- były idealne. Zresztą, było widać, że Erick nie jest z ubogiej rodziny, ale mniej więcej równoległej do naszej pod względem majątkowym.
Po połowie godziny gry wygrałem kilkoma punktami zdobytymi za dalekie rzuty i ponownie zakręciłem piłkę na palcu.
-No, nareszcie dobra gra! –powiedział mi Erick, uśmiechając się przez cały czas, odkąd tylko mnie zobaczył.
-Mogę powiedzieć to samo, dawno nie grałem z kimś mi równym. Ekh, prawie równym, nie myśl sobie! –powiedziałem ze śmiechem, na co czarnowłosy odpowiedział takim samym gestem.
-Dobrze, dobrze. Zapamiętam. Idziemy po coś do picia?
-Możemy.
Wtedy się zabraliśmy i weszliśmy do parku, żeby przejść przez niego, a następnie do sklepu. Pogoda była nadal śliczna.
Szliśmy przez park, nawet cicho, jednak co jakiś czas kozłując i podając sobie piłkę. W pewnym momencie Erick zagadał do mnie.
- Masz rodzeństwo?
-Ehe. Mam siostrę. Taka ruda, chodzi do równoległej klasy.
-Tak myślałem, macie niespotykany kolor oczu.
I wtedy zauważyłem, że koszykarz śmieje się z niewiadomego powodu. Wkurwiłem się.
-Ej, co jest?
-Nie, nic, nic… -odpowiedział mi przez łzy i głośny śmiech.
-NO COOO? –szturchnąłem go mocno, zarażając się głośnym śmiechem, nie znając nawet powodu. Szliśmy przez prawie pusty park PŁACZĄC ze ŚMIECHU.
-Przepraszam, miałeś strasznie zesraną minę.
-NO EEJJ.
Śmialiśmy się całą drogę do sklepu. Swoją drogą, wreszcie miło spędziłem czas poza boiskiem. Gdy byliśmy już pod drzwiami do sklepu, szybko się ogarnąłem i otarłem łzy.
-No, koniec tego!
-Dobra. –ciemnowłosy zrobił to, co ja i weszliśmy do sklepu.
-Co chcesz? –zapytał Erick, a ja nie ukryłem zdziwienia.
-Co chcę? Sam sobie kupię, nie jestem bezdomny.
-Problem robisz i tyle. –uśmiechnął się do mnie szarmancko i sięgnął na jedną z głównych półek po puszkę coli. Nie, dwie puszki coli. –Nie gadaj i chodź, nie pytam czy lubisz czy nie. Najwyżej będziesz miał wzdęcia.
   Cofnąłem głowę ze dziwienia i zaśmiałem się pod nosem, gdy wysoki chłopak dawno już stał przy kasie i płacił za napoje. Usłyszałem tylko serdeczne „dziękuję” w stronę ekspedientki z jego ust i wrócił do mnie, podając puszkę.
-Trzymaj i nie płacz.
Złapałem mocno przedmiot i wyszliśmy. Przy otwieraniu usłyszałem charakterystyczne syknięcie, które zawsze mnie cieszyło, jak cholera. Pierwszy łyk chłodnego napoju po wyczerpującym „treningu”- niebo. Zamknąłem oczy i uśmiechnąłem się, pokazując szereg białych zębów. W tym momencie, w którym je otworzyłem poczułem, że nowy kolega szturcha mnie w ramię ze śmiechem.
-Tylko mi tutaj nie dostań orgazmu.
Odpowiedziałem na to śmiechem, niewiele wtedy brakowało, żebym wypluł to co mam w ustach.
-Debil. –odpowiedziałem takim samym szturchnięciem, a on zareagował śmiechem.
Dopiliśmy colę, wyrzuciliśmy puszki i zaczęliśmy iść w stronę domu; naszego osiedla. Nie wiedziałem, gdzie mieszka Erick, więc nie mogłem stwierdzić, gdzie idziemy. Zaczęło się ściemniać, a nam lepiła się coraz lepsza rozmowa.
-Charlotte? Ta z klasy? –mówił. –To jakaś pieprzona stalkerka, śledzi mnie od podstawówki.
Syknąłem na początku w powstrzymaniu śmiechu, a potem zacząłem się śmiać, tak głośno, jak potrafiłem się śmiać tylko z Jean. Po chwili ciszy, gdy śmiech ustał, nagle on się odezwał.
-Wiesz co, lubię cię.
Przeniosłem wzrok z kamienistej ścieżki na niego i uśmiechnąłem się.
-I co, na coś teraz czekasz? –zażartowałem.
-Odpowiedz mi, że ty też, dupku.
Znów wybuch śmiechu, jak pijani, aż sam w to teraz nie wierzę.
-Nigdy w życiu.
-NO DOBRA. –szturchnął mnie znowu.
Wtedy po raz kolejny nastała chwila ciszy, ale słowa i tak się lepiły, i ciągle tak samo, jak z nikim innym, rozmowy były świetne. Po prostu.
W pewnym momencie weszliśmy w moją ulicę. W sumie, jest dość długa, a mieszkają na niej w większości „kasiaści ludzie”. Było już całkiem ciemno, ale lampy uliczne spokojnie oświetlały okolicę. Było naprawdę cicho i tak… subtelnie. Jakby na moment relaksu, czy… czegośtam jeszcze.
-Gdzie mieszkasz? –postanowiłem wreszcie się dowiedzieć, w końcu byliśmy już prawie pod moim domem.
-Na końcu ulicy, dosłownie. W końcu to ślepa uliczka, a ja mieszkam w takim… dość dużym domu, no wiesz. Chyba potrafisz sobie wyobrazić w jakim to miejscu. –usiedliśmy na krawężniku, tuż pod moim mieszkaniem. Światło świeciło się tylko w oknie Jeanette, na które momentalnie spojrzałem i uśmiechnąłem się subtelnie.
-Tak, potrafię.
-Ty pewnie tutaj, co? –pokazał kciukiem przez ramię, nie spoglądając teraz na budynek.
-Ta, tutaj.
-Ładnie. Bogato!
-Ta, dzięki. –zaśmiałem się cicho, on zresztą też.
-Możemy chodzić razem do szkoły. Co ty na to?
-Hmm, no spoko, dobry pomysł. –faktycznie. Samotna droga nie zawsze jest fajna, zwłaszcza, gdy Jean ma na inną godzinę albo idzie z koleżankami.
-To jutro –zaczął mówić Erick i powoli wstał, podając mi „pomocną dłoń”. –o ósmej. Będę tutaj, okej?
-Okej. -uśmiechnąłem się. Po niedługiej chwili zauważyłem, że patrzę uśmiechnięty na chłopaka, trzymając jego dłoń, i on też patrzy na mnie. Otrząsnąłem się i puściłem go.
-No, to do ósmej? –zapytałem.
-Tak. –chwila ciszy. Znów. –Zróbmy sobie jakieś przywitanie/ pożegnanie. To takie świetne.
-Dobra, może tak? –uniosłem rękę wysoko do góry i on zrobił to samo. Przybiłem piątkę, potem nie zatrzymując ręki i rysując półokrąg piątkę na dole. Wymyśliłem na szybko, ale faktycznie mi się to spodobało.
-Zajebiste. –zaśmiał się. –To do jutra.
-Cześć. –poszedłem w stronę domu i odwracając się przed bramką machnąłem dwoma palcami sprzed oczu, jak salutujący żołnierz, na co Erick się uśmiechnął.
Dobry wieczór, dobry dzień. Szybko do domu, bez kolacji. Niegłodny, szczęśliwy. Chcąc już wejść do pokoju, po pokonaniu schodów spotkałem KOGO? NO KOGO? NO JEANETTE. Ze skrzyżowanymi rękami stała przed progiem z pretensjonalnym wzrokiem.
-Co tak długo, proszę pana?
-Jean, jesteś młodszą siostrą, chcę się położyć. –odepchnąłem ją nieznacznie i wszedłem do pokoju, po czym rzuciłem się na łóżko. Patrzyłem w biały baldachim, miłe uczucie. Nie wiem, dlaczego tak uważam, ale to taka ulga po całym dniu. Za mną oczywiście przyszła ruda i położyła się obok obejmując mnie. Potem dostałem buziaka w policzek.
-Tęsknię, szmato. Trochę grzeczniej! –zaśmiała się, na co odpowiedziałem tym samym.
-No to już jestem, jak widzisz. Zaraz idę pod prysznic.
-Jesteśmy dzisiaj sami, śpię z tobą.
-Dobra. –rozczochrałem jej włosy, które rozpuszczone widywałem tylko wieczorami. Mimo wszystko były zdrowe i zawsze bezkonkurencyjnie proste. –Zaraz wracam. –powiedziałem i wyswobodziłem się z objęć siostry. Poszedłem w stronę drzwi do łazienki, które znajdowały się na końcu mojego pokoju. Prysznic. Tak, tego potrzebowałem. Orzeźwienia. Rozebrałem się przed dużym lustrem. Zamknąłem drzwi na klucz, po czym znów wróciłem przed lustro i zacząłem się uśmiechać.
-Piękny jesteś, Alex. Grzeszysz wszystkim, co masz. –zaśmiałem się patrząc w „to miejsce” i wszedłem pod prysznic. Ciepła woda nawilżyła całe moje ciało, a to takie bezcenne uczucie. Idealne.
Będąc tam zacząłem myśleć. Jean to moja siostra, zawsze byliśmy tak blisko. Kąpaliśmy się razem, razem rysowaliśmy, jeździliśmy na rowerze, do babci, wszędzie. Nierozłączni, kochani. Dlatego często dziewczyna mnie przytula, śpi ze mną, widuje mnie nago a nawet całuje, bo jej ufam najbardziej. Niektórzy by pomyśleli, że to podchodzi pod kazirodztwo, ale od razu mogę powiedzieć, że po prostu ją kocham i jestem do tego wszystkiego przyzwyczajony. Ona sprawia, że się uśmiecham, pomagamy sobie, a najbardziej ona mi. ZAWSZE, dosłownie.
            Wyszedłem spod prysznica i owinąłem się ręcznikiem. Wyszedłem z łazienki, żeby przejść do komody z bielizną. Stanąłem tyłem do siostry i zrzuciłem ręcznik, chwilę później zakładając białe bokserki. Nad szafką wisiał zegar. Dwudziesta trzecia. Odwiesiłem ręcznik do łazienki i położyłem się w łóżku, obok siostry, która leżała już tam w bieliźnie. Była w niej odkąd ją tego wieczoru zobaczyłem. Przeglądała jakieś moje rzeczy z szafki nocnej.
-Spać, bo nie wstaniesz do szkoły. –zażartowałem kładąc się obok i przykryłem nas kołdrą, po czym dziewczyna ciasno wtuliła się w mój tors.
-Masz coraz lepsze ciało, zaraz ktoś mi cię zabierze.
-Wiesz, że raczej związki to nie moja mocna strona. –uśmiechnąłem się.
-Wiem wiem. Na razie się o to nie boję tak bardzo.
-Kiedy wracają rodzice?
-Nie wiem. Nie mówili kiedy dokładnie będą, ale na pewno za tydzień albo dwa. Wrócili do Szkocji, mają tam sprawy biznesowe.
-No tak.
Sięgnąłem do wyłącznika, żeby zgasić lampkę nocną.
-Dobranoc Jean.

-Śpij dobrze, Alex.

piątek, 20 czerwca 2014

Zapowiedź, ważne uwagi.

Tak więc, jak pewnie domyślacie się po tytule- zaczyna się.
Opowiadanie pełne zabawy, imprez, bezinteresowności ale oparte na przyjaźni i miłości nie do złamania.
Bliskość rodzeństwa nie może być obca, akceptacja wszystkiego- obowiązkowa.

Teraz polecam posłuchać najważniejszego:
Przy wielu akapitach, mianowicie nad nimi, w nawiasach kwadratowych będzie link do piosenki, którą nakazuję odsłuchiwać w czasie odczytywania akapitu. Polecam się do tego dostosować- nie pożałujecie.  Każda jest dobrze dostosowana, i jeśli czytacie tak, jak tego wymagam- natraficie na odpowiedni moment piosenki stykający się z momentem w opowiadaniu.

Ogólnie słuchajcie moich poleceń, żeby było dobrze. (;

Urban forest- zaczynamy!