***
- Alex, zbieraj się! Pierwszy dzień w liceum! –zakrzyczała mama, bezczelnie
otwierając drzwi od mojego pokoju. –Chyba na to czekałeś, nie?
-Ta, mamo,
już wst…
-Masz
godzinę.
I
zatrzasnęła drzwi. Moja mama jest piękną kobietą. Ma 38 lat, ale nie daje tego
po sobie poznać. Długie, kręcone włosy koloru jasny blond, szczupła sylwetka i
modnie ubrana- wygląda na co najmniej piętnaście lat młodszą. I dobrze,
przynajmniej nie mam wstydu z rodzicami.
Przeciągnąłem się leniwie i wstałem
z dużego, dwuosobowego łóżka. Szczerze mówiąc- wygodniejszego na świecie pewnie
nie ma, więc dlatego tak trudno z rana się z niego podnieść. Mój pokój, hmm…
Białe ściany, po jednej stronie pokoju ukochane łóżko, po drugiej-
minimalistyczne, białe biurko, na którym zawsze leży czarny MacBook… No, o ile nie ruszy go któryś
z domowników. Na ścianach widać dużo plakatów NBA, a na półkach regału leżą
różne piłki do koszykówki. Tak, macie mnie- to moja pasja.
Kontynuując, między łóżkiem a
biurkiem jest duża wnęka, do połowy przeszklona. Tam jest też parapet z
poduszkami, równie wygodny co łóżko… no, prawie. Ale… PRAWIE. Na środku pokoju
włochaty, biały dywan. Na drzwiach wisi niewielki kosz do „pokojowej
koszykówki”, bo da się tam tylko rzucać z nudów, nic więcej. Obok mojego łóżka
są też drzwi, które prowadzą do garderoby. Tam lustra i… wiele innych rzeczy,
naprawdę. W końcu- nikt tam praktycznie nie wchodzi, oprócz mnie, więc jest to
naprawdę miejsce, w którym mogę schować absolutnie wszystko.
Tak więc, wstałem z łóżka i
poprawiłem bokserki. Leniwie wszedłem do garderoby i przeglądnąłem się: 189
wzrostu, jasnoniebieskie oczy, jak zwykle włosy w nieładzie, w stylu Xaviera
Dolana z filmu „Zabiłem moją matkę”. Tylko że nie brązowe: moje były w kolorze
pastelowego różu. Pewnie rodzi się w głowie pytanie: dlaczego? Zakład, głupi
zakład. A w wyniku jego musiałem pomalować włosy na różowo, kiedyś było gorzej,
jednak teraz zbytnio mi nie przeszkadzają. W sumie, nawet wyróżniają mnie z tłumu.
Lubię moją sylwetkę. Wysoki, ładnie
zarysowane mięśnie; ciało dobrego koszykarza. Ale teraz wyglądałem, jakby mnie
ktoś wyprał i wsadził do suszarki. Blady, zmęczony i tak ogólnie, to wyglądałem
jak loser. Idiota. No, ale ileż można! Ogarnąłem się szybko, ubrałem pierwszą
lepszą koszulę, białą, w szarą kratkę, nie zapiąłem jej do końca, i szare,
dopasowane dżinsy, ale nie zbyt obcisłe. W sam raz, w takich czułem się dobrze.
Przeczesałem jeszcze palcami pastelowe włosy, których pokręconą strukturę odziedziczyłem
po mamie, założyłem białe, długie forsy, zarzuciłem szary plecak na ramię i
wyszedłem z pokoju. Szybkie śniadanie, wręcz w biegu, pożegnanie z rodzicami i
zatrzaśnięcie drzwi. Klucz- jest, telefon- jest. To w drogę.
Do szkoły daleko nie miałem.
Zaledwie był to kilometr, przez park, który bardzo lubiłem. Gdy byłem mały,
zawsze chciałem chodzić do tego liceum- jest… piękne. Po prostu. Duże,
nowoczesny wygląd, ładny ogród i przede wszystkim- świetne boisko. Mogliśmy
odpoczywać prawie wszędzie. Na trawniku były porozstawiane ławki, a wśród nich
ciągnęły się kamienne ścieżki. Trudno było powiedzieć, że to szkoła; pewnie też
dlatego dostawali się do niej tylko i wyłącznie dobrzy uczniowie.
Ostatnie spojrzenie na szkołę i
wszedłem przez bramę. Do drzwi głównych budynku od bramy dzieliło mnie jakieś
dwadzieścia metrów. Obok wejścia stały jakieś dziewczyny i szeptały na mój
widok. „Mmm, jaki seksowny!”! HA! Tyle udało mi się usłyszeć. Zdążyłem jeszcze
lekko i niewidocznie się uśmiechnąć, gdzieś pod nosem. Ugh, budynek w środku… piękny. Odnowiony- z
pewnością też na nowo pomalowany, granatowe szafki uczniów. Zgłosiłem się do
sekretariatu po mój kluczyk i szybko odnalazłem szafkę, przechodząc przez tłum
napalonych dziewczyn. Nie miałem z tym jednak problemu- w końcu byłem wysoki i
oczy miałem wysoko nad nimi. Znalazłem szafkę, włożyłem do niej parę
potrzebnych rzeczy i zastałem też kartkę, z planem zajęć. Pierwsza miała być
lekcja języka angielskiego. „Spoko”- pomyślałem, po czym się uśmiechnąłem.
Angielski to luźna lekcja, można się dowiedzieć ciekawych rzeczy na temat
literatury! Zatrzasnąłem szafkę i zacząłem szukać wskazanej sali. Żeby to
zrobić, musiałem przejść obok wejścia i właśnie wtedy zastałem wchodzącą do
szkoły, najlepszą przyjaciółkę. Pomarańczowe (tak, pomarańczowe, nie rude),
długie, pocieniowane na końcu włosy spięte w wysoki kucyk, bez grzywki, niższa
około piętnaście centymetrów, w świetnej formie. Pełne usta, jasnoniebieskie
oczy, wyraźnie zarysowane brwi, a w jednej z nich- neonowy, żółty kolczyk ze
stożkami zamiast kuleczek. Ubrana w biały podkoszulek, przewiązana w pasie
flanelową, czerwoną koszulą w kratę, w przetartych, jasnych dżinsach i czarnych
vansach z czerwonymi sznurówkami. Pokazała mi dwa szeregi białych zębów w
idealnym uśmiechu; los chciał, żeby NIESTETY była to nie tylko moja
przyjaciółka, ale też młodsza siostra. Często także denerwująca. TO ONA
najczęściej zabierała mi notebooka i TO ONA wchodziła mi do pokoju bez pytania
NAJCZĘŚCIEJ. W poprzednich szkołach cieszyliśmy się dużą popularnością wśród
rówieśników, pewnie przez stan majątkowy, wygląd, czy coś takiego. Szczerze
mówiąc, nie przeszkadzało mi to. Zawsze tak było, też zawsze tak będzie.
- Co, Jean?
Jak zwykle wyszedłem wcześniej, niż ty. –zaśmiałem się nieco szyderczo,
opierając się o balustradę schodów, obok wejścia.
-Alex… wiesz
dobrze, że jesteś facetem! Chociaż, też bym wątpiła, gdybym miała różowe włosy!
-Zamknij
się. –pchnąłem ją złośliwie, a uśmiech nie znikał mi z twarzy. Lubiłem
Jeanette. W sumie, też kochałem. Musiałem, SIOSTRY się przecież KOCHA.
Dziewczyna poszła w stronę szafek, a ja popędziłem na pierwsze piętro. Ugh, nie
zdążyłem chyba powiedzieć, że rok młodsza pomarańczka przeskoczyła klasę, żeby
móc mnie denerwować w liceum? Tak, nie zaznam spokoju.
Kilka
minut przed dzwonkiem wpadłem do klasy i rzuciłem plecakiem w stronę
pojedynczej ławki, przedostatniej w środkowym rzędzie. Miałem wrażenie, że
obecne już dziewczyny ZNOWU zaczęły o mnie rozmawiać. Moje oczy facetom
wydawały się groźne, a wszystkie dziewczyny kusiły jak cholera. Jean mówi, że
oczy to nasza broń. Oboje mamy praktycznie identyczne. Leniwie usiadłem przy
moim stoliku (w zasadzie, zawsze zajmowałem to samo miejsce) i oparłem brodę na
dłoni, drugą zaś wyjmując iphone’a i przeglądałem internet. „Nic ciekawego”-
pomyślałem i schowałem urządzenie, gdy do klasy wszedł wysoki, kilka
centymetrów ode mnie wyższy, czarnowłosy chłopak o koszykarskiej budowie. Jego
włosy były w prawdziwym nieładzie i spokojnie opadały na czoło, gdy on
zaczesywał je do tyłu. Usiadł w przed-przedostatniej ławce w rzędzie obok okna.
Zrobił to bardzo subtelnie, nie tak, jak ja. Od razu chciałem wiedzieć, jaką ma
relację z piłką. Od razu, jak go zobaczyłem chciałem wiedzieć, jak gra i na
jakiej pozycji. Zaciekawiłem się i uśmiechnąłem. Ale nie myślcie sobie, przez
całą lekcję angielskiego dzielnie w niej uczestniczyłem i całkiem niegłupio
nawet odpowiadałem na zadawane pytania. Pan od tego przedmiotu okazał się
naszym wychowawcą. Całkiem młody, elegancko ubrany i tak ogólnie, wydawał się
być okej. Dziamoty dalej skrzeczały mi za uchem nie dość, że o mnie i, jak się
okazało, że czarnowłosy ma na imię- Ericku, to jeszcze o naszym nauczycielu.
„Idiotki”, myślałem bardzo często.
Po zajęciach poszedłem na salę
gimnastyczną- oddzielne pomieszczenie, do którego trzeba było przejść przez
ogródek, bo to podobno tam odbywały się zapisy do klubu koszykówki. Gdy
przechodziłem do siedziby trenera, szedłem też przez salę, na której będziemy
grać. Od razu zauważyłem, że czarnowłosy ćwiczy wsady i całkiem nieźle mu to
wychodziło, muszę przyznać. Zapisałem się i wróciłem na boisko. Erick nie
zwracał na mnie specjalnie uwagi- rzucał sobie, nieźle skupiony na tym, żeby
idealnie trafić. Pobiegałem chwilę po boisku, z piłką w ręce, stanąłem za
połową boiska i rzuciłem do dalszego kosza, trafnie i czysto. Rzut za trzy
punkty z takiej odległości- lubiłem to, jednak nie wiem czy bardziej, niż
wsady. Ciemnowłosy widział mój rzut i uśmiechnął się, na co ja zabrałem piłkę,
plecak i odpowiedziałem mu tym samym.
- Ćwicz.
–odezwałem się. –Miłego dnia, kolego.
-Dzięki.-
odpowiedział.
I wyszedłem,
z uśmiechem na ryju, strasznie zadowolony sam z siebie, że jako-taki popis udał
się, i to bez zarzutu, wręcz idealnie. Zdążyłem jeszcze zabrać ze sobą Jean, po
czym wybraliśmy się do domu.
- No to,
Alex, jak pierwszy dzień w liceum?
-Fajnie, fajnie. Już zapisałem się na kosza, nie mogłem wytrzymać.
-Fajnie, fajnie. Już zapisałem się na kosza, nie mogłem wytrzymać.
Westchnęła.
-Jak zwykle,
ty tylko o tym! –przewróciła oczami i poruszyła dłońmi. –Inne zajęcie sobie
znajdź, mój drogi.
-Inne, niż
koszykówka? Ha! Śmieszna jesteś!
-Inne, niż
pieprzenie o tym, i TYLKO o tym w kółko.
-DOBRA JUŻ
NIE BĘDĘ CO.
-Trzymam cię
za słowo!
Pogoda była świetna, a my wracaliśmy
przez park, wówczas, gdy Jeanette opowiadała mi o nowych koleżankach i o tym,
jak świetnie bawiła się na zajęciach wychowania fizycznego, PE. Korony drzew wydawały z siebie cichy szum
wywołany wiatrem, który znacznie przytłumiał gorąc, który dawało nam bezchmurne
niebo. Dzień, miałem wrażenie- dopiero się zaczynał. Nie wiedziałem jednak, czy
dobrze myślę. Gdy otworzyliśmy drzwi mieszkania wydaliśmy z siebie głośne
„WRÓCILIŚMYYY!!!”, które jako pierwsza usłyszała Martha- nasz „lokaj”, jednak
tymczasowy. Nasi rodzice często odwoływali Marthę, żeby odpoczęła ode mnie i
Jean, a także od ogólnego sprzątania i zajmowania się domem. Teraz bordowowłosa
kobieta po czterdziestce była u nas, żeby ugotować obiad i zająć się „trudną
młodzieżą” po powrocie ze szkoły. Byliśmy jej za to bardzo wdzięczni. Że jest,
i często też nam pomaga.
- Cześć,
dzieci. –odpowiedziała nam spokojnym głosem i zaprosiła do jadalni na obiad.
Swoją drogą, był pyszny. Naleśniki na słodko z truskawkami i ze śmietaną były
jednym z naszych ulubionych dań.
Gdy już skończyliśmy jeść, weszliśmy
na górę. I to tak, jak zwykle- ja do swojego pokoju, na łóżko, a „ruda” za mną,
żeby okupić laptopa. Dopiero gdy zalogowała się na facebooku skończyła mówić o
dzisiejszych, świetnych doznaniach.
- No, Alex,
a ty? Poznałeś kogoś?
-Niespecjalnie.
Jak zwykle- prawie wszyscy mnie wkurwiają. Nie potrafią powiedzieć nic prosto w
twarz, tylko srają mi za plecami. Szczególnie dziewczyny, to idiotki.
-Ah, tak.
Niepotrzebnie pytam, zawsze masz to samo! Nie wiem, jak to robisz!
-Ja nic nie
robię, w tym rzecz.
-Jesteś
pa-syw-ny, i tyle.
Leniwie
przewróciłem się na brzuch, żeby widzieć cztery metry dalej siostrę.
-A ty, to
niby co?
-Ja się
ludźmi zajmuję, nie to, co ty! Tylko byś SPACEROWAŁ do tej szkoły, nikt cię nie
obchodzi!
-Jakby mnie
nikt nie obchodził, to byś teraz nie sunęła paluszkiem po moim sprzęcie, młoda.
–wypowiadając to wstałem, podszedłem do wspomnianego wcześniej laptopa i
zabrałem go ze sobą na łóżko, żeby sprawdzić, co robi młodsza siostra.
-Ej no!
-Nie ej,
mogę z moimi rzeczami robić co chcę.
Wtedy
usiadła obok mnie po turecku, na łóżku i przytuliła do siebie jedną z poduszek.
-No, nie
masz co tam sprawdzać, wszystko ci już powiedziałam!
Otworzyłem
zaproszenia do znajomych, których jeszcze nie zdążyła odebrać dziewczyna.
-Znasz ją?
-Tak.
Zatwierdź. –tak też zrobiłem.
-A tą?
-No.
-A tego?
-Też, siedzi
przede mną.
Zaakceptowałem
niemalże wszystkie zaproszenia, i wtedy w proponowanych znajomych wyświetlił
się Erick, ale nic nie powiedziałem.
-Dobra,
Jean, koniec zabawy!
-Spoko,
tylko mnie wyloguj.
Tak zrobiłem
i sam się zalogowałem, wówczas, gdy dziewczyna wychodziła z pokoju. Ułożyłem
sobie wygodnie poduszki i oparłem się o
nie, kładąc na kolana MacBooka. „O kurwa!” –pomyślałem i zasłoniłem sobie
dłonią usta. Miałem ponad dwa razy więcej zaproszeń do znajomych, niż ruda.
Przeglądnąłem wszystkie i spośród trzydziestu siedmiu zaakceptowałem jedno- od
osoby, do której jako jedynej się odezwałem w szkole. Ericka. Reszta nawet nie
raczyła się ze mną przywitać. Potem odłożyłem na chwilę laptopa na łóżko i
podszedłem do biurka, żeby odrobić zadanie z matematyki i angielskiego. Gdy już
kończyłem, usłyszałem dźwięk wiadomości dochodzący z włączonego facebooka.
Szybko skończyłem zadanie i podszedłem do laptopa, żeby przeczytać wiadomość.
Napisał do mnie Erick, co w sumie nieźle mnie zdziwiło.
- Cześć, Alex. Co tam?
-hm… no w sumie nic, właśnie
skończyłem zadanie. czemu pytasz?
-Wyszedłbyś na boisko, na osiedlu
obok parku? Mam ochotę pograć, ale niezbyt znam tu kogokolwiek, kto chciałby
się tym zająć. No, oprócz ciebie. To jak?
Spojrzałem
na zegarek, była siedemnasta. W sumie, miałem jeszcze czas.
-no okej, mogę wyjść. o której?
-Za 15 minut?
-dobra, będę.
I w tej
samej chwili zauważyłem, że chłopak stał się nieaktywny.
Włożyłem wygodniejszą koszulkę i
krótkie spodenki, te same buty, co do szkoły i zszedłem na dół. Rozglądnąłem
się i nikogo nie zauważyłem, nawet Marthy już nie było. Wróciłem więc na górę
wkurzony, że muszę bez sensu łazić po schodach i wszedłem do pokoju Jean.
Siedziała na swoim MacBooku. W sumie nigdy nie wiedziałem, jaki sens mają jej
wizyty w moim pokoju, skoro sama nie ma gorszych warunków do spędzania wolnego
czasu. Dziewczyna od razu się odwróciła.
- Ruda,
wychodzę.
-Dobra,
dobra. Ale nie jestem ruda, idioto! Ile razy mam ci to mówić? –zaśmiała się.
-Skoro ty
nie jesteś ruda, to ja nie jestem „pedałem”. Nara. –też się zaśmiałem i
zamknąłem drzwi. Zbiegłem po schodach, wyszedłem i przekręciłem kluczem zamek w
drzwiach wejściowych. Byłem szczęśliwy, że mogę sobie pograć na poziomie,
którego pragnąłem już od dawna. Szedłem jak zwykle pewny siebie, trzymając pod
pachą piłkę do koszykówki, z uśmiechem na twarzy.
Gdy dotarłem na wskazane boisko,
zauważyłem siedzącego pod koszem czarnowłosego, wysokiego chłopaka. To był
Erick. Na mój widok wstał i przywitał się ze mną silnym podaniem dłoni, jak
facet z facetem.
-Cześć.
Dobrze, że wziąłeś piłkę!
-Zawsze ją
biorę, na wszelki wypadek. –uśmiechnąłem się i puściłem jego dłoń.
-I niech ci
służy, moja dzisiaj skończyła zabawę. Pies mi ją przegryzł.
-Oh, masz
psa? –zapytałem zaciekawiony. Też mam przecież psa- golden retrivera, o imieniu
Tate, którego często zabieram ze sobą niezależnie od sytuacji i miejsca.
Zresztą, Jean ma kotkę- Mikkie. Ma czarną sierść i jest szczupłym kotem. Zawsze
się bawią, jak kochana siostra przestaje okupować mój pokój.
-Tak, mam.
Brązową labradorkę, Suzie. Jest kochana, ale gdy długo jej nie wypuszczamy,
bardzo się denerwuje… i to widać. –zaśmiał się.
-Ha, no tak…
Ja mam golden retrivera. Lubię takie typy psów. Ale w sumie mieliśmy grać,
prawda? –zakręciłem na palcu piłką i ten po jakimś czasie zabrał mi ją, żeby
szybko trafić do kosza pod kątem.
-Nieźle,
szybki jesteś. –powiedziałem i uśmiechnąłem się szarmancko. Wiedziałem, że
jeszcze z nim wygram.
Szybko
zabrałem piłkę i kilkoma jeszcze szybszymi ruchami wyminąłem czarnowłosego,
żeby zrobić wsada. Wyszedł świetnie, jak zwykle.
-Ty jeszcze
bardziej. –zaczął się śmiać, pokazując zęby. Tak jak moje i Jean- były idealne.
Zresztą, było widać, że Erick nie jest z ubogiej rodziny, ale mniej więcej
równoległej do naszej pod względem majątkowym.
Po połowie
godziny gry wygrałem kilkoma punktami zdobytymi za dalekie rzuty i ponownie
zakręciłem piłkę na palcu.
-No,
nareszcie dobra gra! –powiedział mi Erick, uśmiechając się przez cały czas,
odkąd tylko mnie zobaczył.
-Mogę
powiedzieć to samo, dawno nie grałem z kimś mi równym. Ekh, prawie równym, nie
myśl sobie! –powiedziałem ze śmiechem, na co czarnowłosy odpowiedział takim
samym gestem.
-Dobrze,
dobrze. Zapamiętam. Idziemy po coś do picia?
-Możemy.
Wtedy się
zabraliśmy i weszliśmy do parku, żeby przejść przez niego, a następnie do
sklepu. Pogoda była nadal śliczna.
Szliśmy przez park, nawet cicho, jednak co jakiś czas
kozłując i podając sobie piłkę. W pewnym momencie Erick zagadał do mnie.
- Masz
rodzeństwo?
-Ehe. Mam siostrę.
Taka ruda, chodzi do równoległej klasy.
-Tak
myślałem, macie niespotykany kolor oczu.
I wtedy
zauważyłem, że koszykarz śmieje się z niewiadomego powodu. Wkurwiłem się.
-Ej, co
jest?
-Nie, nic,
nic… -odpowiedział mi przez łzy i głośny śmiech.
-NO COOO?
–szturchnąłem go mocno, zarażając się głośnym śmiechem, nie znając nawet
powodu. Szliśmy przez prawie pusty park PŁACZĄC ze ŚMIECHU.
-Przepraszam,
miałeś strasznie zesraną minę.
-NO EEJJ.
Śmialiśmy
się całą drogę do sklepu. Swoją drogą, wreszcie miło spędziłem czas poza
boiskiem. Gdy byliśmy już pod drzwiami do sklepu, szybko się ogarnąłem i
otarłem łzy.
-No, koniec
tego!
-Dobra.
–ciemnowłosy zrobił to, co ja i weszliśmy do sklepu.
-Co chcesz?
–zapytał Erick, a ja nie ukryłem zdziwienia.
-Co chcę? Sam
sobie kupię, nie jestem bezdomny.
-Problem
robisz i tyle. –uśmiechnął się do mnie szarmancko i sięgnął na jedną z głównych
półek po puszkę coli. Nie, dwie puszki coli. –Nie gadaj i chodź, nie pytam czy
lubisz czy nie. Najwyżej będziesz miał wzdęcia.
Cofnąłem głowę ze dziwienia i zaśmiałem się
pod nosem, gdy wysoki chłopak dawno już stał przy kasie i płacił za napoje.
Usłyszałem tylko serdeczne „dziękuję” w stronę ekspedientki z jego ust i wrócił
do mnie, podając puszkę.
-Trzymaj i
nie płacz.
Złapałem mocno
przedmiot i wyszliśmy. Przy otwieraniu usłyszałem charakterystyczne syknięcie,
które zawsze mnie cieszyło, jak cholera. Pierwszy łyk chłodnego napoju po
wyczerpującym „treningu”- niebo. Zamknąłem oczy i uśmiechnąłem się, pokazując
szereg białych zębów. W tym momencie, w którym je otworzyłem poczułem, że nowy
kolega szturcha mnie w ramię ze śmiechem.
-Tylko mi
tutaj nie dostań orgazmu.
Odpowiedziałem
na to śmiechem, niewiele wtedy brakowało, żebym wypluł to co mam w ustach.
-Debil.
–odpowiedziałem takim samym szturchnięciem, a on zareagował śmiechem.
Dopiliśmy
colę, wyrzuciliśmy puszki i zaczęliśmy iść w stronę domu; naszego osiedla. Nie
wiedziałem, gdzie mieszka Erick, więc nie mogłem stwierdzić, gdzie idziemy.
Zaczęło się ściemniać, a nam lepiła się coraz lepsza rozmowa.
-Charlotte?
Ta z klasy? –mówił. –To jakaś pieprzona stalkerka, śledzi mnie od podstawówki.
Syknąłem na
początku w powstrzymaniu śmiechu, a potem zacząłem się śmiać, tak głośno, jak
potrafiłem się śmiać tylko z Jean. Po chwili ciszy, gdy śmiech ustał, nagle on
się odezwał.
-Wiesz co,
lubię cię.
Przeniosłem
wzrok z kamienistej ścieżki na niego i uśmiechnąłem się.
-I co, na
coś teraz czekasz? –zażartowałem.
-Odpowiedz
mi, że ty też, dupku.
Znów wybuch
śmiechu, jak pijani, aż sam w to teraz nie wierzę.
-Nigdy w
życiu.
-NO DOBRA.
–szturchnął mnie znowu.
Wtedy po raz
kolejny nastała chwila ciszy, ale słowa i tak się lepiły, i ciągle tak samo,
jak z nikim innym, rozmowy były świetne. Po prostu.
W pewnym
momencie weszliśmy w moją ulicę. W sumie, jest dość długa, a mieszkają na niej
w większości „kasiaści ludzie”. Było już całkiem ciemno, ale lampy uliczne
spokojnie oświetlały okolicę. Było naprawdę cicho i tak… subtelnie. Jakby na
moment relaksu, czy… czegośtam jeszcze.
-Gdzie
mieszkasz? –postanowiłem wreszcie się dowiedzieć, w końcu byliśmy już prawie
pod moim domem.
-Na końcu
ulicy, dosłownie. W końcu to ślepa uliczka, a ja mieszkam w takim… dość dużym
domu, no wiesz. Chyba potrafisz sobie wyobrazić w jakim to miejscu. –usiedliśmy
na krawężniku, tuż pod moim mieszkaniem. Światło świeciło się tylko w oknie
Jeanette, na które momentalnie spojrzałem i uśmiechnąłem się subtelnie.
-Tak,
potrafię.
-Ty pewnie
tutaj, co? –pokazał kciukiem przez ramię, nie spoglądając teraz na budynek.
-Ta, tutaj.
-Ładnie. Bogato!
-Ta, dzięki.
–zaśmiałem się cicho, on zresztą też.
-Możemy
chodzić razem do szkoły. Co ty na to?
-Hmm, no
spoko, dobry pomysł. –faktycznie. Samotna droga nie zawsze jest fajna,
zwłaszcza, gdy Jean ma na inną godzinę albo idzie z koleżankami.
-To jutro
–zaczął mówić Erick i powoli wstał, podając mi „pomocną dłoń”. –o ósmej. Będę
tutaj, okej?
-Okej.
-uśmiechnąłem się. Po niedługiej chwili zauważyłem, że patrzę uśmiechnięty na
chłopaka, trzymając jego dłoń, i on też patrzy na mnie. Otrząsnąłem się i puściłem
go.
-No, to do
ósmej? –zapytałem.
-Tak.
–chwila ciszy. Znów. –Zróbmy sobie jakieś przywitanie/ pożegnanie. To takie
świetne.
-Dobra, może
tak? –uniosłem rękę wysoko do góry i on zrobił to samo. Przybiłem piątkę, potem
nie zatrzymując ręki i rysując półokrąg piątkę na dole. Wymyśliłem na szybko,
ale faktycznie mi się to spodobało.
-Zajebiste.
–zaśmiał się. –To do jutra.
-Cześć.
–poszedłem w stronę domu i odwracając się przed bramką machnąłem dwoma palcami
sprzed oczu, jak salutujący żołnierz, na co Erick się uśmiechnął.
Dobry
wieczór, dobry dzień. Szybko do domu, bez kolacji. Niegłodny, szczęśliwy. Chcąc
już wejść do pokoju, po pokonaniu schodów spotkałem KOGO? NO KOGO? NO JEANETTE.
Ze skrzyżowanymi rękami stała przed progiem z pretensjonalnym wzrokiem.
-Co tak
długo, proszę pana?
-Jean,
jesteś młodszą siostrą, chcę się położyć. –odepchnąłem ją nieznacznie i
wszedłem do pokoju, po czym rzuciłem się na łóżko. Patrzyłem w biały baldachim,
miłe uczucie. Nie wiem, dlaczego tak uważam, ale to taka ulga po całym dniu. Za
mną oczywiście przyszła ruda i położyła się obok obejmując mnie. Potem dostałem
buziaka w policzek.
-Tęsknię,
szmato. Trochę grzeczniej! –zaśmiała się, na co odpowiedziałem tym samym.
-No to już
jestem, jak widzisz. Zaraz idę pod prysznic.
-Jesteśmy
dzisiaj sami, śpię z tobą.
-Dobra.
–rozczochrałem jej włosy, które rozpuszczone widywałem tylko wieczorami. Mimo
wszystko były zdrowe i zawsze bezkonkurencyjnie proste. –Zaraz wracam.
–powiedziałem i wyswobodziłem się z objęć siostry. Poszedłem w stronę drzwi do
łazienki, które znajdowały się na końcu mojego pokoju. Prysznic. Tak, tego
potrzebowałem. Orzeźwienia. Rozebrałem się przed dużym lustrem. Zamknąłem drzwi
na klucz, po czym znów wróciłem przed lustro i zacząłem się uśmiechać.
-Piękny
jesteś, Alex. Grzeszysz wszystkim, co masz. –zaśmiałem się patrząc w „to
miejsce” i wszedłem pod prysznic. Ciepła woda nawilżyła całe moje ciało, a to
takie bezcenne uczucie. Idealne.
Będąc tam
zacząłem myśleć. Jean to moja siostra, zawsze byliśmy tak blisko. Kąpaliśmy się
razem, razem rysowaliśmy, jeździliśmy na rowerze, do babci, wszędzie.
Nierozłączni, kochani. Dlatego często dziewczyna mnie przytula, śpi ze mną,
widuje mnie nago a nawet całuje, bo jej ufam najbardziej. Niektórzy by
pomyśleli, że to podchodzi pod kazirodztwo, ale od razu mogę powiedzieć, że po
prostu ją kocham i jestem do tego wszystkiego przyzwyczajony. Ona sprawia, że
się uśmiecham, pomagamy sobie, a najbardziej ona mi. ZAWSZE, dosłownie.
Wyszedłem spod prysznica i owinąłem
się ręcznikiem. Wyszedłem z łazienki, żeby przejść do komody z bielizną.
Stanąłem tyłem do siostry i zrzuciłem ręcznik, chwilę później zakładając białe
bokserki. Nad szafką wisiał zegar. Dwudziesta trzecia. Odwiesiłem ręcznik do
łazienki i położyłem się w łóżku, obok siostry, która leżała już tam w
bieliźnie. Była w niej odkąd ją tego wieczoru zobaczyłem. Przeglądała jakieś
moje rzeczy z szafki nocnej.
-Spać, bo
nie wstaniesz do szkoły. –zażartowałem kładąc się obok i przykryłem nas kołdrą,
po czym dziewczyna ciasno wtuliła się w mój tors.
-Masz coraz
lepsze ciało, zaraz ktoś mi cię zabierze.
-Wiesz, że
raczej związki to nie moja mocna strona. –uśmiechnąłem się.
-Wiem wiem.
Na razie się o to nie boję tak bardzo.
-Kiedy
wracają rodzice?
-Nie wiem.
Nie mówili kiedy dokładnie będą, ale na pewno za tydzień albo dwa. Wrócili do
Szkocji, mają tam sprawy biznesowe.
-No tak.
Sięgnąłem do
wyłącznika, żeby zgasić lampkę nocną.
-Dobranoc
Jean.
-Śpij
dobrze, Alex.