niedziela, 28 września 2014

5. "Upośledzeni yin i yang."

- Szybciej! –krzyknąłem, popędzając przyjaciela. Prawie byliśmy spóźnieni na sobotni trening. Roberta Fraulina w domu znów nie było, więc nie miał nas kto przypilnować. No tak.
Licealista zebrał się najszybciej, jak tylko potrafił, gdy ja byłem już gotowy. Trudno nam było w to uwierzyć; on sam zamilkł, gdy zobaczył MNIE gotowego DO WYJŚCIA.
Mogę tylko powiedzieć, że te półtora miesiąca upłynęło na treningach cholernie męczących i porządnych. Wygraliśmy mistrzostwa!
                                                                                              ***
                Noc, cisza. Drogi oświetlał tylko blady blask lamp ulicznych. Było ciepło i przyjemnie.
- Wracaj tu! –krzyknął ciemnowłosy goniąc mnie.
Właśnie minęliśmy mój dom. Wróciliśmy dopiero co z zawodów. Po długiej wycieczce busem trzeba było… rozprostować kości, prawda? Przez treningi i wielokrotne mecze byłem cholernie szybki i nawet Frau było trudno mnie dogonić. Z moich włosów zaczął już schodzić różowy kolor i powoli stawałem się blondynem.
-Sam mnie dogoń, strzelcu! –krzyknąłem patrząc w tył i w tym samym momencie… wywróciłem się, prawie że przed domem przyjaciela. Zacząłem się głośno śmiać mimo zdartej skóry a oddech miałem niewyobrażalnie głęboki. Tamten za to mnie wreszcie dogonił i usiadł obok, bo na pobliskim krawężniku.
-Taki był cwany. –uśmiechnął się szeroko. –A potem się wypieprzył na asfalcie. –pchnął mnie w ramię i odetchnął.
-Oj, cicho już. –zmarszczyłem trochę zły, ale wciąż uśmiechnięty brwi i usiadłem obok. –Która godzina? –zapytałem z czystej ciekawości.
Ten wyciągnął z kieszeni telefon i odpowiedział bez zdziwienia.
-Druga.
-Chyba pora spać, Erick. Idę do ciebie.
-Dobra, chodźmy. –poruszył ochoczo głową i włożył dłonie do kieszeni idąc po mojej lewej.
Dziesięć minut później siedzieliśmy na łóżku przy świetle lampki nocnej. Po mojej głowie zaczęły chodzić dziwne pytania, ale potem zaczęły biegać i to dopiero było męczące.
-Frau, jak to jest?
-Co? –spojrzał na mnie nie ukrywając zdziwienia i podwinął kolana pod brodę. Patrzył w stronę regałów. Ja miałem skrzyżowane nogi i bawiłem się pościelą, drugą dłonią zaś podpierając leniwie policzek.
-No wiesz. Uprawiać seks, facet z facetem.
Zapadła chwila ciszy. Popatrzyłem może trochę krzywo na niego, za to on patrzył niezmiennie jakby w głąb mojej duszy.
-Nie wiem za bardzo. –wzruszył ramionami. Odwrócił wzrok i położył się.
-Zadziwiasz mnie.
-Głupie pytania zadajesz. Co, chętny jesteś?
-Musiałem zapytać! To źle, że się ciekawię? –uniosłem brwi.
-Nie no, dobrze. Kiedyś ci powiem. Może. –uśmiechnął się. –Teraz idź spać, jeszcze dziś musisz wrócić do domu.
-No tak, rodzice wrócili.
                                                                                              ***
                Tak jak było w planach, rodzina zastała mnie w domu koło dziesiątej i od razu rzucili się na mnie mama i ojciec. Ten, który miał czarne, nie najdłuższe włosy i prostokątne okulary na nosie. Był bardzo wysoki i szczupły. Widziałem go po długim czasie. Zatęskniłem.
Odrzuciłem torbę na bok i wśród uścisków, między głowami rodziców zauważyłem Jean. Spokojnie trzymała dłoń na przedramieniu drugiej ręki i uśmiechała się lekko. Widać było, że jest zmęczona albo smutna a uśmiech wymuszony. Podszedłem do niej i przytuliłem mocno, całując w czoło. Cały dzień przeczekałem, żeby porozmawiać z licealistką. Tak dużo było rozmów z rodzicami, że trudno im było przestać.
- Idziemy na górę. –oznajmiłem w pewnym momencie i z miałem wyrzutami sumienia, bo tata dopiero wrócił i dobrze byłoby jeszcze porozmawia. Wszedłem po schodach z siostrą obejmując ją na wysokości ramienia.
-Dobrze, że Alex wrócił. –usłyszałem jeszcze cichy głos mamy z parteru i weszliśmy do pokoju dziewczyny.
-Co jest? –zapytałem. Widziałem, że moja siostra ledwo powstrzymuje łzy z twarzą w dłoniach. Przytuliłem ją mocno i usiedliśmy na łóżku.
Nie słyszałem odpowiedzi, więc zaczynałem się jeszcze bardziej martwi. Po kilku minutach dziewczyna wymamrotała cichą odpowiedź, wręcz niesłyszalną. Przez łzy trudno było ją dosłyszeć.
-Am..n..
-Hm? –wyjąkałem zatroskany i nawet mi napłynęły łzy do oczu.
-Amanda… -na te słowa wyprostowałem się.
-Co z nią?
-Nie możemy być razem. –wyszeptała.
-Co?! –zdziwiłem się. O niczym takim nie słyszałem! –Jak to „nie możecie być razem”? O co chodzi.
-Amanda kogoś ma. A ja ją kocham. –zamknęła oczy i wtuliła się mocniej w moją klatkę piersiową a ja tylko pogładziłem ją bezsilnie po głowie. –Ona też mnie kochała. –wplotła palce w moje włosy. –Tak trudno mi z nią utrzymać ten dystans… Nie potrafię, to za dużo.
-Dasz radę. Może idź już spać? –zaproponowałem.
-Może to dobry pomysł. –odpowiedziała. –Dobranoc, Alex.
-Kolorowych snów, Jean.
Wyszedłem z ciemnego pokoju i skierowałem się na dół, gdzie mama i ojciec oglądali telewizję. Usiadłem obok nich, gdy wyłączali sprzęt.
-Musimy pogadać, synu. –zwróciła się do mnie jasnowłosa kobieta z zatroskaną miną.
-Jestem. –odpowiedziałem na znak, że na razie nigdzie się nie wybieram i usiadłem wygodnie.
-Jeanette musi jechać do szpitala, jest w strasznym stanie…
-Widziałem. –opuściłem wzrok.
Trudno było mi uwierzyć, że tak pogodna osoba nagle straciła całe życie, które w sobie trzymała. Potrzebowała pomocy i wiedziałem, że tym razem ja nie wystarczę. To było zbyt poważne i mimo mojego zdziwienia, że Amanda i moja siostra t nie tylko takie typowe przyjaciółki, chciałem pomóc w jakikolwiek sposób.
-Musimy jej pomóc. –odezwał się ojciec.
Miałem na języku tylko dwa słowa.
-Zróbmy to.
                                                                                              ***
                Dziewczyna trafiła pod intensywną opiekę psychologów i mimo mojej tęsknoty musiałem sobie jakoś radzić. Nie siedziałem smutny bo wiedziałem, że tam otrzyma wsparcie. Na szczęście Jean nie opierała się zbytnio i bez problemu pozwoliła na swój pobyt w szpitalu.
                W naszej szkole tymczasem zaczęły się robić dziwne rzeczy.
                Stojąc przy szafkach z Fraulinem, na jednej z dłuższych przerw podbiegły do nas Charlotte i Lisa. Powitały nas i od razu zaczęły konkretnie.
- Co z Jeanette? –odezwała się ciemnowłosa, starsza od reszty towarzystwa dziewczyna.
-Musi trochę odetchnąć. –od razu widziałem, że nie są specjalnie w temacie, więc nie drążyłem rozmowy w nim.
-Rozumiem. –odpowiedziała z uśmiechem na twarzy. –A wy to naprawdę jesteście nierozłączni.
Wymieniliśmy rozbawione spojrzenia.
-Jak Yin i Yang –dodała Lisa i zaraz poszły w stronę sali, w której dużo osób przygotowywało scenę.
-Może coś w tym jest. –powiedziałem na ucho chłopakowi.
-Mooże. –odrzekł i zaśmiał się głośno.
W naszym liceum chodziło bowiem o to, że każda z klas przygotowywała tydzień, w którym każdy dzień był wypełniony jakąś konkretną atrakcją, występem lub imprezą, z tego co dowiedzieliśmy się od wychowawcy. Byłem tylko pewien, że nie zaczynamy tej kolejki. Zostaliśmy wpisani przed świętami Bożego Narodzenia. To dobrze.
                                                                                              ***
                - Wybory do samorządu? –zapytał Erick patrząc na niższą, jasnowłosą dziewczynę. Ja starałem się nie zdradzać, że o wszystkim wiem i pierwszy raz w życiu mam ochotę uderzy kobietę. Na Amandę byłem zły, jak nigdy. Chciałem z nią poważnie porozmawiać, ale też unika viceprzewodniczącej jak ognia.
-Tak, dokładnie. –uśmiechnęła się lustrując mnie wzrokiem, który zaraz odwróciła na przyjaciela. –Uczniowie chcą was nominować.
-CO?! –powiedziałem zszokowany, może wręcz zawrzeszczałem, poprawiając plecak na jednym ramieniu. Wiem, skolioza i te sprawy, wiem. Ale tak było i jest wygodnie. Zresztą. Myślec o tym po doznaniu takiego szoku było popieprzone do końca.
-To. –odpowiedziała, wskazując mnie palcem. Dało się słyszeć cichy śmiech, jakby przytłumiony. Spojrzałem w bok i już wszystko było jasne. Czarnowłosy śmiał się jak głupi, przysłaniając usta dłonią i aż kiwał się na boki. Pchnąłem go zdenerwowany. Tak odpowiedzialność i ja? Niemożliwe.
-Zawsze musisz się tak ze mnie cieszyć? –powiedziałem oburzony. Tamten otarł łzy i stanął znów obok. –Obym przegrał. –wyszeptałem.
-Dziś są nominacje na lekcjach a na tym… no wiecie, spotkaniu artystycznym w sali teatralnej ogłosimy kto przebrnął przez ten pierwszy etap. –posłała nam uśmiech, mocniej ściskając swój szkicownik. –Widzimy się na podeście, chłopaki! –machnęła ręką parę razy i odwróciła się, idąc w stronę wcześniej wspomnianej sali.

Chyba tego nie przeżyję.
                Więc- czas spotkania nadszedł. Ja osobiście nominowałem Frau, bo ten nadawał się najbardziej. Ja? Nie. Zresztą- dziś Lisa powiedziała, że jesteśmy jak Yin i Yang. A to przeciwieństwa, no nie?
                Obaj usiedliśmy z tyłu, po prawej od drzwi na końcu Sali. Za nami była ściana. Okna-bardzo duże- były zaopatrzone w ciężkie, bordowe zasłony z brązowymi falbanami. Ich materiał był związany złotymi linami. Wyglądać na świat mogły osoby siedzące po prawej stronie- mieli oni bliżej do tych, można powiedzieć, wręcz przeszklonych ścian. Takie same zasłony stanowiły kurtynę, która nie opadała. Była uniesiona i czekała na pannę Green, wraz z paroma nauczycielami, między innymi z naszym wychowawcą, nauczycielem angielskiego, panem Gauthierem. Był od nas starszy maksymalnie osiem, dziesięć lat, szczupły i trochę niższy ode mnie. Miał kasztanowe włosy długości dzielącej moją i Ericka, czyli nie były za długi, ale dłuższe na górze głowy. Na twarzy miał zawszy przyjazną minę, pewnie było to spowodowane przez niewielkie, uśmiechnięte usta, proste brwi i przymrużone oczy o odcieniu trawiastej zieleni. Niewielki, ale spiczasty nos był obsypany piegami. Gauthier praktycznie zawsze miał na sobie koszulę, często w motywy kwieciste lub kratę.
                Dzisiaj zdenerwowany zerkał na ekran telefonu z wymalowanym na twarzy zmartwieniem. Widać było też, że stara się ukryć zdenerwowanie. Robił to naprawdę nieumiejętnie. Siedział właśnie na krześle w głębi sceny obok nauczycielki francuskiego i profesor Schmidt od historii. One wyglądały w stosunku do niego aż dziwnie spokojnie, kontrast był niesamowity. Za chwilę, gdy wszyscy zajęli już swoje miejsca, na podeście pojawiła się panna Green. Posłała nam uśmiech i ustawiła się przy mikrofonie. Na całej sali zapadła cisza, a Schmidt uspokoiła trochę Gauthiera.
- Witam was wszystkich i dziękuję za przybycie. –mówiła to sama, bez żadnej kartki, pomocy. Dziwiłem się, że tak łatwo jej to przychodzi. –Jak już pewnie wiecie, w naszym liceum zostało przeprowadzone wstępne głosowanie. Przychodzę dziś do was z wynikami.
Wśród uczniów dało się słyszeć cichy szum i szepty. Myślałem, że zesram się ze strachu.
-Zapraszam do mnie… -zapadła chwila ciszy. –Alexa Shelley. –Ku-rwa. Brawa. Erick zaczął się śmiać jak popierdolony. Musiałem przecież wstać, prawda? Zrobiłem to i przeszedłem przez środek sali, ociężale przez ciężkie spojrzenia, jakie na sobie czułem. Mimo tego raczej nie było po mnie widać tego rozczarowania. Zawsze byłem lekko przygarbiony i luźny. To nie było żadną nowością. Dam radę! Stanąłem obok blondynki i popatrzyłem na czarnowłosego puszczającego mi oczko. Sam zacząłem się śmiać a Amanda skarciła mnie za trzymanie dłoni w kieszeniach i szybko je wyjąłem.
-To nie koniec. Mamy jeszcze paru kandydatów. Zapraszam Ericka Fraulina.
Myślałem, że wybuchnę ze śmiechu wśród oklasków rozbrzmiałych na sali. Przyjaciel wszedł po schodkach i stanął przy mnie, splatając ręce za plecami w nienagannej postawie. Śmiał się głośno, mrużąc ciemne oczy, jak to miał w zwyczaju.
-Niepoważni… -wyszeptała Green kręcąc głową. –Jeszcze dwie osoby. –wspomniała do mikrofonu. –Proszę do mnie… Fabiena Cartera.
Z prawego od sceny rzędu został wypchnięty przez znajomych chłopak trochę niższy ode mnie. Nie znałem go, więc zdziwiłem się, gdy go zobaczyłem. Miał jasnobrązowe włosy rozproszone na wszystkie strony trochę jak te Ericka i idealny uśmiech. Parę brązowawych pasm opadało bezwładnie na czoło nie ruszając tym faktem właściciela. Gdy zamknął usta, zauważyłem, że są półpełne i naturalnie lekko rozchylone pośrodku. Miał nieco opaloną cerę. Brwi były proste, ale wyraziste, nos długi, ale zgrabny i zadarty do góry, a oczy… spokojne i młode o tak niezwykłym, piwnym, mocnym kolorze, wręcz ZŁOTYM, że wprawiały w zakłopotanie ofiary spojrzeń chłopaka. Jeśli chodzi o jego postawę- był szczupły i miał długie nogi, których kształt podkreślony był obcisłymi, dżinsowymi marmurkami. Szyję i ręce miał obwiązane ziemistymi z koloru rzemykami. Na torsie miał brązową koszulkę bez rękawów z białym napisem „FABulous”. Na nogach miał krótkie, białe conversy. Stanął lekko uśmiechnięty obok Frau.
-Mamy jeszcze jedną osobę… Jeanette Shelley. –wszyscy zaczęli rozgląda się po pomieszczeniu, gdy cicho odezwała się do mnie Amanda. –Nie ma jej. –pokręciłem przecząco głową. –No cóż, Jean dzisiaj z nami nie ma.

Posmutniałem.

                                                                                              ***
                Po wyjściu z sali utonęliśmy w gratulacjach i ogólnie- ludziach. Praktycznie nikt nie przeszedł obok nas obojętnie. Co chwilę dało się słyszeć „Głosowałem na ciebie!”, „Na pewno któryś z was wygra!” lub coś w tym stylu. Zatrzymały się przy nas Amanda, Charlotte i Lisa. Rozmawiały bardziej z Erickiem niż ze mną a ja się przyglądałem. W pewnym momencie zauważyłem, że za nimi przechodzi Fabien- jako jedyny bez słowa. Szedł stosunkowo szybko, ale miałem wrażenie, że dla mnie ta chwila trwała wieczność. Zlustrował mnie wzrokiem i popatrzył na mnie tymi oczami, tym złotem, unosząc kącik ust do góry, tak lekko i… no kurwa, nie wierzę że to mówię, ale CHOLERNIE SEKSOWNIE.  Miałem wrażenie, że spaliłem buraka, ale na pewno tego nie zrobiłem. Wszyscy moi znajomi przenieśli wzrok na mnie podnoszącego się na palcach i szukającego chłopaka w tłumie.
-Czego szukasz?- zapytała Lisa.
-Niczego. -odpowiedziałem z uśmiechem i powróciliśmy do rozmowy.
Czarnowłosy zmarszczył brwi.

Poznał, że skłamałem.

niedziela, 7 września 2014

4. „O co chodzi?”

            Gdy otworzyłem oczy czułem błogi spokój. Do pokoju przyjaciela przez przerwy w zasłonach wpadało ostre światło słoneczne, które tworzyło w powietrzu jasne smugi. Było mi dobrze, ciepło. Przesunąłem dłonią po wystającym spod koszulki torsie i odetchnąłem, później zajmując się dotykaniem włosów. Po mojej prawej stronie leżał Erick. Byłem całościowo zdziwiony, że ten nie obudził się pierwszy. Gdy jednak głębiej pomyślałem o tym- zawsze budził mnie ten delikatny blask słońca, który dawał mi znać, że dzień się zaczął. Przeszedłem do siadu i oparłem się plecami o poduszki, które ułożyłem. Strzyknąłem palcami i kolejny raz wplotłem palce we włosy. Oglądałem towarzysza zastanawiając  się, kiedy otworzy oczy.
            Po kilkunastu minutach wreszcie się stało- książę się obudził! Uśmiechnąłem się do niego lekko, unosząc jeden kącik ust.
-No hej. –odezwałem się półgłosem i znów przeczesałem palcami włosy. –Jak się spało?
Ten tylko głęboko ziewnął w odpowiedzi i przetarł oczy dużymi dłońmi. Chwilę później odwzajemnił mój uśmiech i usiadł skrzyżnie na materacu.
-Cześć. –odpowiedział jeszcze ciszej ode mnie. –Całkiem całkiem, chociaż to raczej ja powinienem spytać. –zaśmiał się cicho i sięgnął po telefon. –Dziesiąta pięć, Shelley! –uniósł telefon do góry, żeby udowodnić prawdziwość swoich słów.
Faktycznie- było dopiero parę minut po dziesiątej.
-Jak..? –zapytałem przez śmiech i zszedłem z łóżka, idąc w stronę łazienki. Tamten poszedł za mną.
-Też nie wierzę. –ochlapaliśmy twarze wodą i umyliśmy zęby. Chwilę później zawiesiliśmy wzrok patrząc w lustro nad umywalką.
-Masz od chuja wygodny materac, szmaciarzu. –przerwałem ciszę i śmiejąc się nadal zeszliśmy na dół, żeby zjeść śniadanie.
                                                                       ***
            O jedenastej byliśmy w drodze do mojego domu, oczywiście wiadomo po co. Przecież miałem iść po rzeczy! Nie zapowiadało się na trudną wyprawę a pogoda była naprawdę booska, więc… czego chcieć więcej?
            Nacisnąłem klamkę dużych, białych drzwi. Tych głównych, od mojego domu. Pierwsze co rzuciło się w oczy to sytuacja bardzo niezręczna. Dziewczyny, każda z osobna, leżały na podłodze, kanapach, fotelu. Lisa nawet spała na blacie kuchennym i miała szczęście, że jeszcze nie spadła. Bezlitośnie wkroczyłem do środka prowadząc za sobą Fraulina i zacząłem drzeć mordę.
-Wstawać, kurwa! Co to za syf?! –zapytałem zdenerwowany, widząc na podłodze kilka butelek po piwie, rozsypane i podeptane czipsy oraz paręnaście pustych opakowań po… praktycznie wszystkim. 
            Pierwsza zareagowała Amanda, której szczerze współczułem. Wyglądała tak niewinnie i żądnie współczucia z podkrążonymi oczami i poplątanymi włosami, że nawet miałem ochotę jej powiedzieć, żeby prędzej się ratowała.
-Alex… nie wiedzia-ałyśmy że wró..óóóóó-! –w tym momencie zakręciło jej się w głowie i podparła się o ścianę, idąc jakoś w moją stronę. -…cisz. –przetarła twarz dłonią i głęboko westchnęła. Zaraz za nią wstała moja siostra, Char i Lisa.
-Sory, Al. –powiedziała moja siostra i uwiesiła się na mojej szyi.
-Piłaś, gówniaro. –powiedziałem zły. Jeszcze nigdy nie widziałem Jean z alkoholem! –Spierdalaj ode mnie! –pchnąłem ją i idąc po schodach jeszcze machnąłem na nie ręką i powiedziałem ostro „sprzątać”, bo nie wyobrażałem sobie, że Martha zobaczy cały ten burdel. I- będzie musiała go ogarnąć!
            Wpuściłem gościa do pokoju i zamknąłem drzwi, później się po nich zsuwając z ciężkim oddechem na ustach.
-Baby… -westchnąłem, a ten tylko zaczął się śmiać, zaraz wchodząc do garderoby i pakując mi parę t-shirtów i jakieś dżinsy, plus krótkie spodenki.
                                                                       ***
            Minęła sobota. Był to dla mnie cholernie ciężki dzień pod wieloma względami. Pokłóciłem się z Jean i za nic nie chciałem z nią rozmawiać ani wracać do domu. Postanowiłem zamieszkać u przyjaciela na dłużej, niż było to w pierwotnych planach, ale na szczęście bez problemu się zgodził.
            Właśnie obudziłem się. Był niedzielny poranek i jakby ze złą passą nadeszła zła pogoda. Padał deszcz i było bardzo mgliście- do tego stopnia, że nie było w całości widać ogrodu Fraulinów z piętra. Zacisnąłem palce na nasadzie nosa pokazując od razu zły humor, bez słowa czy chociaż jęknięcia. Z niezadowolonym wyrazem twarzy podniosłem się z łóżka i wyszedłem z pokoju. Byłem w nim wtedy sam, więc nikt na pewno nie oczekiwał ode mnie ani me ani be.
            Gdy zszedłem po schodach, odruchowo spojrzałem w lewo. Widziałem, jak Erick siedział na fotelu w bibliotece i czytał coś, zachowując wręcz grobową ciszę. Ja też zbytnio nie hałasowałem. Nie miałem ochoty na skakanie po schodach czy zjeżdżanie po poręczy, jak to robiłem jeszcze wczoraj. Nie chciałem słyszeć o siostrze, myśleć o niej czy jej widzieć. A ta cały czas dobijała się do mnie dzwoniąc i pisząc smsy. Tak trudno zrozumieć, że po prostu jestem zły?
            Na znak, że czarnowłosy mnie zauważył, zostawiając go w głębokim poważaniu przeszedłem do kuchni i napiłem się kawy, którą wcześniej zrobił właściciel. Nie pytałem czy mogę. Wypiłem ją tak szybko jak tylko mogłem i wkurwionym krokiem przeszedłem do biblioteki, zaraz gubiąc się między licznymi regałami. Mocno stawiałem nagie stopy na parkiecie i głęboko oddychałem. Było to jedyne wyjście, żeby wyładować w jakiś sposób emocje, których przez sen nie zdołałem stłumić.
- Alex? –usłyszałem spokojny głos nastolatka, który właśnie wyszedł zza framugi i zaczął mnie szukać.
Za chwilę znalazł mnie siedzącego na stołku i przykucnął obok. Patrzył mi głęboko w oczy. Aż miałem wrażenie, że zagląda gdzieś wewnątrz mnie i szuka odpowiedzi na przeróżne pytania, które zdołał w sobie zatrzymać przez czas całkowitej analizy.
-Nie nabierzesz mnie, że umiesz płakać. –uśmiechnął się i wytarł mi policzek.
Fakt, nie umiem. Nigdy przecież nie płakałem i sam dziwiłem się wtedy, jakie dziwne to uczucie, gdy coś bezwstydnie szuka różnych dróg na twoich policzkach i gdy ci tak dziwnie ciężko na sercu. Nigdy nie miałem z tym problemu i nie wyobrażałem sobie, że mogę mieć. Zaskoczony sytuacją otarłem drugą część twarzy i spojrzałem dokładnie na mokre palce. Od razu zmusiło mnie to, żebym się ogarnął. Skrzyżowałem ręce i odwróciłem wzrok. Czemu on usilnie złapał mnie za ten podbródek i KAZAŁ na siebie spojrzeć?
-Powiedz, co masz na sercu. To ci pomoże.  –zmartwiony zmarszczył brwi i przygryzł wargę, jakby tak mocno czekał na odpowiedź.
-Nie. Nie chcę. –wstałem i uciekłem do sypialni. Czułem na sobie, że nadal płaczę i słyszałem za sobą stanowcze kroki przyjaciela.
Najlepsze jest to, że nie chciałem wyklinać. Nie chciałem robić afery ale prawda-tłumiłem w sobie niepotrzebne uczucia, które wykrzyczane na pewno zostawiłyby mnie w spokoju.
            Wbiegłem do łazienki i zamknąłem drzwi na klucz. Moje ciało bezwładnie zsunęło się po jasnych, drewnianych drzwiach. Był za nimi, słyszałem to.
-Al, otwórz! –krzyczał i dobijał się do mnie, na co ja każdym kolejnym uderzeniem reagowałem jeszcze bardziej i telepałem się w wyniku małego wstrząsu. Zwinąłem się w kłębek pod ścianą. Zostawiłem w spokoju skrzydło drzwiowe i na moje nieszczęście usłyszałem, jak ktoś (a wiadomo było kto) otwiera drzwi od zewnątrz. Kurwa, no tak. Przecież to wiadome, że ma klucz. Zacisnąłem tylko powieki i zęby, gdy tamten przechodził przez próg. Oparł się o blat przy umywalce i patrzył w lustro, mówiąc do mnie.
-Jak ja mam ci pomóc. –westchnął i z poczuciem winy popatrzył na wodę, którą puścił z kranu. Zaczął się bawić ze strumieniem ręką, przemieszczając ją w obie strony, plus do góry i na dół, rozstawiając palce, zamykając pięść i wreszcie ochlapał tą wodą twarz.
-Nie pomagaj, tak będzie lepiej. –odpowiedziałem szczerze, ale prawie bezgłośnie.
-Jestem twoim przyjacielem, pamiętasz? Nie uciekam, gdy potrzebujesz mojej pomocy. –mówiąc to obrócił się na pięcie i usiadł naprzeciw mnie. Zakrył twarz dużą dłonią. Nie widziałem go jeszcze w takim stanie. Ze zrezygnowania pomachał głową, uciekając gdzieś wzrokiem. –No to nie wiem… zwierzenie za zwierzenie? –pochylił głowę w bok, żeby lepiej widzieć moją twarz. Głowa bezbronnie opadała mi na ramię i trudno z pewnością było widzieć jej wyraz z normalnej pozycji. Mimo tego poczułem w sercu jakąś iskierkę i poprawiłem swoją postawę. Objąłem rękami zgięte nogi i skinięciem głowy dałem znać, że faktycznie słucham. –Oj nie, ty pierwszy.
Westchnąłem, ale zacząłem mówić przygaszonym głosem.
-Wiesz, co się wczoraj działo. Byłeś tam ze mną.
-Wiem, ale chcę wiedzieć, co masz na sercu.
-Widziałeś, jak ona się zachowuje? –w moim tonie dało się wyczuć irytację. –Jest niepoważna, nie troszczy się o siebie w ogóle! Nie wiem, co jej przyszło do głowy. No wiesz, żeby się tak przepić i wyjść z domu. Jeszcze zostawić go otwartego.-wziąłem głęboki oddech. –A ja się o nią martwię. To moja siostra. Czy chcę czy nie, muszę ją kochać. –spojrzałem szczenięco na licealistę i z emocji aż przygryzłem wargę. –Teraz ty. –wyszeptałem.
-No to tak… -ten zasłonił sobie oczy dłonią, jakby coś ukrywał.  –Może ci mówiłem, że mam starszego brata.
-Wspominałeś. –odparłem z zaciekawieniem.
-Wiesz, on nas nienawidzi. No- mnie i ojca. Nadal nie wiem dlaczego… I za niedługo podobno ma przyjechać matka. Ojciec wczoraj powiedział, że nie chce mnie skazać na szok, gdy powie mi wytrzaśnięte znikąd rzeczy. Chce ze mną porozmawiać. Zadzwonił do mnie kiedy spałeś i… trochę sobie pogadaliśmy. Boję się. –oderwał dłoń i uśmiechnął się. –No i widzisz, oboje mamy problemy. Wstawaj teraz i idziemy na dół, pokażę ci parę świetnych książek.
                                                                       ***
            Nadszedł wtorek, czyli dzień powrotu pana Fraulina. Zaraz po szkole wskoczyłem w grafitową koszulę i nawet poprawiłem włosy, żeby dobrze wyglądać. Stojąc przed bramą wjazdową z luźniej już ubranym Erickiem przypomniałem sobie, że tak dzisiaj jak i wczoraj nie było rudej w szkole. Zacząłem się poważnie martwić, ale nie miałem teraz na to czasu. Jeszcze bardziej poruszyło mnie to, że telefony od niej ucichły. Dała sobie spokój?
            Wreszcie doczekaliśmy się mustanga shelby 67, który swoją piękną, czarną farbą lśnił na dobre kilka kilometrów w mocnym tego dnia słońcu. Uśmiechnąłem się na widok ojca Frau. Myślę że on też go mocno wyczekiwał. W końcu mieli porozmawiać.
            Mężczyzna przed czterdziestką wysiadł z samochodu i przywitał nas serdecznym spojrzeniem. Wiedział na szczęście, że teraz się tu „przeniosłem” i trochę potruję im dupy.
- Hej, chłopaki. –odezwał się pierwszy i objął syna, ale też mnie. Poczułem się aż dziwnie lubiany. To było miłe uczucie, poczuć coś takiego od ojca przyjaciela. Skierowaliśmy się do drzwi głównych. Erick  popytał ojca o podróż i po połowie godziny zapadła już cisza. Ja i Fraulin junior siedzieliśmy w jego pokoju, pan Robert zaś siedział w mniejszej części salonu, czyli w tym między schodami i czytał coś. Spokój, który ogarniał ten budynek wprawiał mnie w zachwycenie. Z życia z Jean trudno było wynieść parę cichych minut chociaż w ciągu jednego dnia. Właśnie.
            Czarnowłosy grał właśnie na gitarze, siedząc na fotelu obok regałów na książki w swoim pokoju. Jego palce tak delikatnie przesuwały się po strunach, że trudno mi było uwierzyć, jak to możliwe. Grał bardzo spokojną, gładką melodię. Zamknąłem oczy i leżąc na miękkim materacu wsłuchiwałem się w kolejne dźwięki z uśmiechem wymalowanym na twarzy. Tą błogą chwilę przerwał dźwięk mojego telefonu. Chwyciłem go w dłoń i spojrzałem na wyświetlacz. Siostra. Przełknąłem mocniej ślinę i odebrałem, czemu towarzyszyło mocne westchnienie.
- Alex? –usłyszałem głos rudej. Był niezbyt szczęśliwy, raczej zmartwiony i smutny. Licealista w tym czasie uśmiechnął się i wstał z fotela szepcząc, że idzie pogadać z tatą. Przytaknąłem.
-Jean. –odezwałem się stanowczo. –Czemu dzwonisz?
-Chcę… p-przeprosić. –wyjąkała.
-Wiesz, że to nie jest takie proste. Co się dzieje? –starałem się zachować spokój.
-Nie mogę ci dokładnie teraz powiedzieć. No wiesz, przez telefon.-ściszyła ton głosu. –Ale nie chcę, żebyś nie odbierał ode mnie. Nie mogłam iść do szkoły, bo się boję.
-To… ochłoń trochę. –wydukałem.
-Wiem, że powinnam. Jutro wraca mama, ojciec został na trochę dłużej bo ma jakieś sprawy do załatwienia.
Zamilkłem na chwilę. Przecież muszę się z nią zobaczyć, prawda? Muszę.
-To… wpadnę na chwilę, żeby się z nią przywitać. Na ile zostaje?
-Dwa tygodnie. –powiedziała, już dużo bardziej promiennie i pewnie.
-Seeerio? –uśmiechnąłem się.
-Serio serio.
-To wpadnę, cześć.
-Do jutra, trzymaj się Alex.
Rozłączyłem się.
            Słysząc zza drzwi rozmowę Ericka z tatą postanowiłem wyjść. Usiadłem na najwyższym schodku, żeby nie być widocznym i przyglądałem się całej sytuacji.
-To dobrze, synu. –mówił ciemnowłosy facet przed czterdziestką, siedzący na kanapie w okularach. Mój przyjaciel stał przed nim i był jakby… spięty? Trudno było mi to określić z tej wysokości.
-Wiesz, tato… muszę ci coś powiedzieć. –oglądnął się, czy nikt nie słucha i zauważył mnie. Chyba się tym za bardzo nie przejął, bo wrócił do rozmowy.
-Ja tobie też Erick. Powinieneś wiedzieć, dlaczego rozstaliśmy się z twoją mamą.
Nastała chwila ciszy i widziałem to zachowanie Frau, który aż rwał się do odpowiedzi.
-Jestem gejem. –powiedział bez odwracania wzroku. Był bardzo odważny. Aż zastanawiałem się, czy ja byłbym na jego miejscu. Cisza znów opanowała główny korytarz, po czym dało się usłyszeć ciche słowa starszego mężczyzny, który właśnie wstał i ściągnął okulary.
-Ja też. –objął dziecko, które właśnie na mnie spojrzało. Jakby nie wiedział co robić. Trochę nie dowierzał w to co powiedział lub w to, co usłyszał. Musiał przeżyć lekki szok. Po chwili uścisnął ojca i wbiegł po schodach na górę, mijając mnie po prawej. Zatrzymał się i uniósł brwi w geście, który miał wymusić na mnie parę słów. Pobiegłem za nim do pokoju i zamknąłem drzwi. Licealista usiadł na łóżku twarzą do mnie i podparł się na łokciach, luźno krzyżując wyprostowane na podłodze nogi.
-I co? –zapytał.
-No chyba nie powinieneś tak uciekać, hm?
-Nie o to pytam, upierdliwcu.
-No wiesz, jakbym się wkurwił albo obrzydził to dawno by mnie już tutaj nie było, co nie? –odparłem z szerokim uśmiechem na ustach.
-Może masz trochę racji. –przewrócił oczami. –I co teraz będzie?
-Co ma być? –zdziwiłem się i usiadłem obok niego. –Nic. Zawsze byś czegoś chciał?
-Wiesz co, Al? Czuję się jakoś dziwnie wolny. –wplótł palce we włosy i zaśmiał się.
-Nie dziwię się. –poklepałem go po ramieniu. –Będziesz miał teraz luz. Z ojcem gejem.
-Może i będę. Zawsze miałem. –westchnął. –Dalej chcesz ze mną mieszkać?
-Przez chwilę muszę, żeby dać Jean się ogarnąć. Moja mama wróciła więc i tak będę jutro szedł, żeby się przywitać. Chyba wypada.
-Taa, chyba tak. Pamiętaj. Jutro trening. –wstał, znów usiadł na fotelu i kontynuował to, czego wcześniej nie dokończył.

-Pamiętam, pamiętam.