czwartek, 31 lipca 2014

3. "Too much information". (cz.2)

***Już :’D***
- Nie przypadł ci do gustu, hm? –przechylił głowę w bok i zaśmiał się, mimo wszystko jakby coś go trapiło.
-Nie, skąd! Masz świetnego tatę, ale chyba ten problem co ja. –szturchnąłem go przyjacielsko i zaśmiałem się, mrużąc aż oczy. –Cały czas nie ma go w domu.
-Faktycznie, w tygodniu jest może… -pomachał dłonią w powietrzu ukazując niepewność. -…może dwa dni? Trzy?
Zdziwiłem się trochę. Jego ojciec wydawał mi się bardziej zapracowany i… uważałem, że opuszcza dom na dłużej niż moi rodzice. Oni potrafią wyjeżdżać lub wylatywać na miesiące. Nie przeszkadzało mi to, ale faktycznie- tak było. Na chwilę uniosłem brwi zdziwiony i podrapałem się po głowie.
-Myślałem, że jest trochę bardziej… zajęty.
-Bo wiesz… -podrapał się po policzku i ułożył na boku, podpierając głowę na dłoni, żeby mnie widzieć. -…on pracuje w domu. –Ah, no i wszystko jasne. Kiwnąłem głową. –No i- przynajmniej mam ojca, nie? –Uśmiechnął się.
-Tak, masz. Jak się dogadujecie? –podwinąłem kolano pod brodę i oparłem ją o czarny, marmurkowaty dżins. Byłem jakoś dziwnie ciekawy tego wszystkiego.
-Lepiej niż by ci się wydawało, Alex. –pchnął mnie w potylicę.
-W takim razie zazdroszczę. –wstałem i zacząłem z wolna przechadzać się po pokoju. Patrzyłem na tytuły licznych książek na półkach. Aż dziwnym było, że są w pokoju zwykłego (a może niezwykłego?) licealisty. W pewnej chwili zauważyłem na grzbiecie jednej z książek napis „Utwory gitarowe dla zaawansowanych.” Nagle przypomniałem sobie, jaki za dziecięcych lat miałem zapał do perkusji, która nadal stoi pewnie w garażu lub piwnicy.
-Grasz na gitarze? –zapytałem, odwracając się dopiero po chwili.
-Gram. –przewrócił się na plecy. Był taki dziwnie luźny, jak nigdy wcześniej. Miał szeroko otwarte ciemne oczy i patrzył nimi na mnie, robiąc coś sobie we włosach. Rozwarte usta, rozpięta koszula; jedna stopa swobodnie zwisała z łóżka, gdy druga była podciągnięta i leżała na pościeli. Ten widok jakoś śmiesznie zapadł mi w pamięci, bo nadal nie mogę wyrzucić go w żaden sposób, nie ważne, jak bardzo bym chciał.
            Pokiwałem głową na boki, jakbym chciał mu uświadomić jego nieprzewidywalność.
-Czego się jeszcze dowiem dzisiaj o Ericku Fraulinie? –podszedłem bliżej i usiadłem na pewnego rodzaju pufie pod nogi, jaka stała frontem przed jasnym drewnem oprawy łóżka. –Jest modelką? Może prostytutką? –rzuciłem mu oskarżające, jednak zabawne spojrzenie na co on odpowiedział mi uśmiechem.
-Nie i… -przewrócił oczami, jakby się zastanawiał. –nie. Na razie nie. –zacisnął paznokcie na materiale koszuli i poruszył dłonią jakby się drapał. W tej właśnie chwili usłyszeliśmy uprzedzające pukanie do drzwi, w których za kilka sekund pojawił się kamerdyner po czterdziestce. Przez przedramię miał przełożoną białą, jedwabną chustę, ubrany był we frak i białe rękawiczki, o nienagannej pozie, uczesaniu i ubiorze ukłonił się, niezbyt nisko.
-Panie Fraulin. –zaczął. –Kolacja jest już gotowa.
Patrzyłem na mężczyznę jakoś dziwnie. Z Marthą mieliśmy zawsze relacje jak z ciotką lub kimś nawet bliższym i taki dystans do pracodawców był mi zdecydowanie obcy.
-Zaraz zejdę i przyniosę tu kilka tac. Nie kłopocz się, Boccee, dzisiaj już nie musisz pomagać. Jeśli ojciec wyjedzie, możesz wyjść.
-Mógłbym wrócić jutro po południu? Muszę odwiedzić matkę, sir. –facet nie zmieniał wyrazu twarzy, za to „pan Fraulin” był tak luźny jak przed chwilą. Uważał jedynie, żeby zachować oficjalny język.
-Jasne, proszę. Życzę  miłego pobytu, Boccee. –uśmiechnął się życzliwie.
-Dziękuję i życzę panu dobrej zabawy. –wdzięczny kiwnął głową i niezwykle delikatnie uśmiechnął się spod siwiejącego wąsa. Wyszedł.
Rówieśnik uniósł jeden kącik ust do góry.
-U mnie określenie „jak w domu” ma inne znaczenie! –znów ułożył się wygodnie. –Jesteś głodny, czy pójdziemy jak ojciec wyjedzie?
-Wytrzymałbym bez jedzenia nawet całą noc. –mój towarzysz się zaśmiał i odgarnął z czoła pasmo włosów.
-Głupek. –zagryzł wargę. –Wiesz, że za tydzień zaczynamy treningi?
Zdziwiłem się. Nikt mnie nie poinformował o żadnych treningach.
-Teraz już wiem. –zaśmiałem się i podwinąłem nogę. –Czymś jeszcze mnie oświecisz?
Czarnowłosy zrobił minę, jakby mocno się nad czymś zastanawiał. Za chwilę gwałtownie wstał z łóżka i wybiegł z pokoju. WOT. Nie wiedziałem o co chodzi i szczerze mówiąc, położyłem się na brzuchu na tym CUDOWNYM łóżku, w ten sposób, żeby mieć widok na drzwi. Zaraz przyjaciel wrócił, a za nim biegł pies. Chyba ten urwis, o którym mi opowiadał. Uwielbiam psy.
-Suzie, to Alex. Alex, to Suzie. –brązowa labradorka podbiegła do mnie  i położyła się zaraz przed łóżkiem. Pogłaskałem ją za uchem i jak się później okazało, trafiłem idealnie w jej gust. –A teraz, moi drodzy, wychodzimy do ogrodu bo księżniczka za długo już siedzi w domu. –oparł się o framugę, uśmiechnięty. Za chwilę wstałem i razem z psem wybiegliśmy z pokoju. Gdy pędziliśmy po schodach, wychodzący już ojciec Fraulina i pomagający mu Boccee patrzyli na nas strasznie dziwnie. Chłopak jeszcze przytulił tatę, na co obaj mężczyźni posłali mu pytające spojrzenie. Krzyknął „dobrej podróży!” i zaraz byliśmy już za domem, w pięknie urządzonym ogrodzie ze ścieżką, ławkami, bajorkiem, skalniakiem, równo obciętym żywopłotem, altanką i… zajebistym klimatem. Zatrzymałem się.
- O-my-gy. –te słowa mimo wszystko i tak trudno przeszły mi przez gardło. Właściciel objął mnie ramieniem a wolną ręką podparł się pod bok.
-Nieźle, co? Lubię tu przesiadywać. –pokazał idealne uzębienie w szerokim uśmiechu i podążył wzrokiem za biegającą suczką. W zasadzie, Suzie była jeszcze szczeniakiem. Miała może pół roku z tego, co wywnioskowałem. Kucnąłem i wystawiłem dłonie do zwierzaka. Ona podbiegła do mnie i zaszczekała wesoło parę razy, aż zrobiło mi się ciepło na sercu. Była taka słodziutka, kochana. Masakra. Jaki ja miękki się robię przy zwierzętach!
            Po chwili siedziałem razem z Erickiem na kocu i luźno rozmawialiśmy. Suzie chyba znudziła nasza konwersacja, bo dobrą godzinę później już spała. Jedliśmy to co było podane na kolacje właśnie w tym miejscu i bardzo mi się to podobało, jeśli mam mówić prawdę.
- A wiesz co? –zaczął Fraulin po jakiejś chwili ciszy przy rozmowie.
-Hm?
-Jest tutaj taki plac zabaw, nie? Na pewno go znasz, skoro już kiedyś tu mieszkałeś. Bawiłem się tam jak byłem taki… mały. –zaśmiał się. –I spotykałem tam codziennie rodzeństwo, łudząco podobne do ciebie i Jean. Tylko wiesz, zapomniałem ich imiona a dziewczyna miała ciemne włosy. –zatrzymał się na chwilę, żeby sprawdzić moją reakcję.
Kurwa. Faktycznie. Pamiętam czarnowłosego chłopaczka z dzieciństwa. Byliśmy przyjaciółmi, też z Jean, ale kontakt urwał się przy przeprowadzce to Szwecji. Siedzieliśmy tak kilka dobrych minut w ciszy a ja miałem twarz w dłoniach. W pewnym momencie przewróciłem go na plecy i „zawisłem” nad nim, podpierając się na rękach.
-Kapitan Laser zdradził swój prawdziwy image? –zacząłem się śmiać i cholernie się cieszyłem przy tym. Miałem w życiu jednego prawdziwego przyjaciela oprócz Jean i był to właśnie ten, któremu zaufałem też teraz. Pamiętałem to, a nie pamiętałem imienia. Idiota.
-Co na to powie Agent X? –roześmialiśmy się jeszcze głośniej a ja automatycznie przytuliłem towarzysza. Jak kiedyś, gdy misja kończyła się powodzeniem. Jeszcze podbiegała do nas Niewidzialna Księżniczka, czyli wiadomo kto mógł coś takiego wymyślić, i dawała nam w policzek. Całusa, na szczęście. Uderzenie miała mocne, czego mieliśmy szczęście doświadczyć już parę razy. W sumie, miałem dobry pseudonim jak na towarzystwo.
-Prędko, wróg jest blisko! –opadłem na koc zaraz obok przyjaciela i wplotłem palce we włosy nadal nie wierząc w to, czego się dowiedziałem.
-Stary, to było najlepsze! –usłyszałem urocze szczekanie i już za chwilę poczułem psią ślinę na policzku.
            Siedzieliśmy w ogrodzie do dwudziestej trzeciej i rozmawialiśmy o dzieciństwie. Nie dało się nie wpleść w wypowiedź „a pamiętasz?!?!?!?” i tego ogromnego podekscytowania. Była mowa o wszystkich naszych bazach, bajkach które oglądaliśmy, o tym że Jeanette była naszym przywódcą jako mniejszość płciowa i robiliśmy obrady w domku na drzewie jak się jej pozbyć… W sumie, teraz też przydałyby się takie obrady. Nie?
            Tak więc, gdy wolnym krokiem zbliżała się północ, zabraliśmy koc, psa i swój idiotyczny humor i wróciliśmy do „rezydencji”. Tym razem swobodnie, jak nie wiem co. Zachowywałem się, jakbym tam mieszkał. Nikogo nie było! Świetne uczucie. Właśnie wtedy dosłownie z dupy, bo nadal nie wiem dlaczego, przypomniałem sobie że Eri przychodził na plac z mamą, a my z dziadkami. Aż zatęskniłem za tą częścią rodziny. Jeszcze wtedy mieszkali w mieście, teraz mieszkają na wsi. W zasadzie to nawet nie wieś, tylko domek otaczają wielkie pola, trochę dalej widać las. Kochałem klimat tam i to, jak tam przyjeżdżałem. Jean nigdy nie lubiła takiego klimatu, więc kilka razy nawet wziąłem ze sobą ciemnowłosego, którego rodzice ku mojemu aktualnemu zdziwieniu zgadzali się na takie wyprawy, tak daleko, jak na nasz wiek.
Wpadliśmy do jednego z pokojów. Było tam cholernie przytulnie. Wokół były regały na książki, na środku stała kanapa, w sumie to dwie i telewizor. Za oknem było już ciemno. Położyłem się bezwstydnie na jednej z sof i uśmiechnąłem do właściciela.
- To jak, oglądamy coś? –zapytał i usiadł gdzieś w okolicy moich nóg. Popatrzył wtedy centralnie na mnie, a ja uniosłem brwi. –Wiedziałem, że znam te oczy.
Uniosłem jeden kącik ust do góry. Tak się na nie patrzył? Nigdy tego nie czułem. W sumie, byłem tylko dzieckiem a teraz zawstydziło mnie to jak typową nastolatkę, gdy słyszy komplement od przystojnego chłopaka na pierwszej randce.
-O, jaki burak. –chłopak zaczął się śmiać na co ja tylko podniosłem się do siadu i pchnąłem go w ramię po czym odwróciłem wzrok na jeden z regałów. Zasłoniłem dłonią twarz. Na szczęście była to dość duża dłoń. Widziałem kątem oka jak mój rówieśnik zastępuje poprzednie źródło światła tylko spokojnie świecącą lampką nocną. Ugryzłem się w język, żeby przypadkiem nie powiedzieć nic głupiego. Po chwili chłopak usiadł obok mnie i włączył jakiś spokojny film obyczajowy. Słyszałem że było coś o koszykówce, ale nie patrzyłem na ekran. Cały czas tłumiłem gdzieś wzrok w ciemnych regałach, stonowanych kolorach książek i wszystkim w czym tylko mogłem, byle nie w tym, czym powinienem. W pewnym momencie poczułem na ramieniu dłoń przyjaciela, która znacznie prosiła mnie o spojrzenie.
-Aaaaaaleeex. No błagam. Chyba nie chciałbyś zamienić się tytułem z siostrą, „księżniczko”.
Dziwnie na te słowa wyprostowałem się i zacząłem oglądać film ze skrzyżowanymi rękami.
-Wiesz, chyba zacznę nosić soczewki. –wymamrotałem i uśmiechnąłem się pod nosem. Naprawdę, miałem ochotę się śmiać z samego siebie.
-A potem znikniesz i cię nie poznam. Nonsens. –parsknął cichym śmiechem i potem został już tylko cały ten film.  Koszykówka, chłopak który mieszka z mamą i… I co? Nie wiem, co było dalej, chyba zasnąłem.
            Poczułem dłoń na policzku i koc na ciele. Tak jak wtedy gdy byłem mały i mama sprawdzała, czy jestem zdrowy. Otworzyłem oczy. Leżałem na kanapie, wciąż zapalona była ta sama lampka, wszędzie indziej było ciemno. Nade mną stał Erick i uśmiechał się szeroko. Szerzej chyba nie mógł, dobry ubaw znalazł.
-Pobudka. –powiedział i klepnął mnie w ramię. –Film się skończył, godzina… -spojrzał na zegarek w telefonie, po czym schował go do kieszeni… szlafroka.  Oprócz tego miał materiałowe, krótkie spodenki i nic poza tym. CO? -…pierwsza dwadzieścia pięć a test z treści zdany na naciągane dwa. Nie zaniosę cię do łóżka, Al. Nie będę cię targał, jesteś już duży. –przetarłem oczy. Zaśmiał się i zniknął gdzieś w ciemnym korytarzu. Mam teraz zgasić światło i iść..? Nie wiem nawet gdzie…?  Jak się na niego natknę to jak nic skończę w szpitalu psychiatrycznym. Pierdolę taki interes! Zrzuciłem z siebie koc i bez gaszenia lampki poszedłem… nie wiem gdzie. Cudem dotarłem do bliskich  schodów, wszedłem po nich i dotknąłem klamki do sypialni nastolatka. Odetchnąłem z ulgą. Ale co się później stało? Poczułem na ramieniu rękę i miałem wrażenie, że zesrałem się ze strachu. Idiota się śmiał za mną a ja wszedłem do pokoju jakimś cudem zachowując zimną krew. Usiadłem na łóżku i posłałem mu groźne spojrzenie. W tym pomieszczeniu też paliły się jedynie lampki nocne. Drzwi od łazienki były uchylone. Rozejrzałem się.
- Tak długo spałem, że już się zdążyłeś oporządzić? –ten tylko kiwnął głową i usiadł obok mnie, po czym zdjął szlafrok. Miał nieźle wyrzeźbiony brzuch. No ale, konfrontowałbym go z moim! –No i nie strasz mnie tak więcej. –groźnie skrzyżowałem ramiona. On tylko przytaknął.
-Okej. –usiadł po turecku. –Idziesz pod prysznic, czy coś?
-Mogę iść w sumie. –wstałem z materaca i poszedłem w stronę łazienki, zabierając ze sobą kilka przydatnych rzeczy i ręcznik.
-Tylko nie zaśnij. –zaśmiał się i przy zamykaniu drzwi zauważyłem, że kładzie się na łóżku.
            Zamknąłem za sobą drzwi i odetchnąłem. Spojrzałem w lustro. Spędziłem przemiły dzień. Rozebrałem się i wszedłem pod prysznic, po czym puściłem chłodną wodę. Po prostu zamknąłem oczy i pozwoliłem żeby ona spłynęła mi po całym ciele. Umyłem włosy i ciało a kiedy wychodziłem spod prysznica pomyślałem o rodzicach. Rano do nich zadzwonię, tak. Oczywiście tak „rano”, jak wcześnie wstanę. Wyszedłem z łazienki w białym podkoszulku i krótkich, czarnych spodenkach od piżamy. Usiadłem obok przyjaciela, z tym że ja oparłem się o jedną z czterech drewnianych części podtrzymujących baldachim. W tej chwili usłyszałem dzwonek telefonu a na wyświetlaczu zauważyłem napis „siora”. Odebrałem.
-Słucham? –powiedziałem.
Jednak za krótki moment odrzuciło mnie aż od słuchawki, wykrzywiłem się. Dźwięk był tak głośny że spokojnie można by go usłyszeć z łazienki. Trzymałem więc słuchawkę z dala od ucha.
-AAALEEEX! –i nagle cholernie głośny śmiech dziewczyn, podejrzewałem że coś wypiły albo się strasznie zagalopowały po prostu. –Jaaaak taaam?
-Dooooobrzeeeeee. –przedrzeźniłem siostrę i uśmiechnąłem się do ciemnowłosego. W pewnej chwili usłyszeliśmy głos Amandy.
-Am jest z wami? –zapytał Erick, po czym podniósł wysoko jedną brew.
-Jestem! –usłyszeliśmy głośny krzyk jakby gdzieś z oddali. Te znowu zaczęły się śmiać. Rozłączyłem się. Może fakt, że trochę chamsko, ale co miałem zrobić? Rzuciłem iphonem gdzieś na materac i znów oparłem się o drewnianą belkę.
-Boję się o psa i pokój, reszta mnie nie obchodzi. –roześmiałem się a licealista razem ze mną. W tym momencie do pokoju wszedł szczeniak i stanął pod łóżkiem z proszącym wzrokiem. Wziąłem go na kolana i zacząłem głaskać.
-Jaki tata, powinieneś pracować w schronisku. –Podparł się na łokciu, jak tak leżał i uśmiechnął do mnie.
-Możliwe. Nie myślałem o tym. –podrapałem labradorkę za uchem. –Co teraz?
On położył się na plecach i spojrzał na mnie jak wtedy, gdy do pokoju wszedł lokaj. Tym razem nie spaliłem buraka, ale przygryzłem wargę. Nie odwracałem wzroku. Uśmiechnął się do mnie.
-Jesteś śpiący, co? –miałem deja vu.
-Trochę. –odpowiedziałem dość szczerze. –Posuń się.
Przesunąłem nogi chłopaka na drugą połowę łóżka i bezwstydnie wszedłem pod kołdrę. On zaczął się ze mnie śmiać. NO CZEMU NIBY? Potem położył się obok i obaj patrzyliśmy w górę, na baldachim.
-Alex? –zapytał. Żaden z nas nie przenosił wzroku.
-Hmm?
-Nie mam kompana do… praktycznie wtorku. Kiedy wracają twoi rodzice.
-Spoko, zostanę z tobą, tylko rano pójdę po rzeczy.
Ten popatrzył się na mnie i gdy poczułem to na sobie, też na niego spojrzałem.
-No co?!
-Zadziwiasz mnie. –zaśmiał się i ułożył na boku, żeby mnie widzieć. Ja zrobiłem to samo.  –Może jutro wieczorem zaprosimy dziewczyny, co?
-No okej.


Po krótkiej chwili ciszy po prostu zasnąłem.

piątek, 11 lipca 2014

3."Too much information". (cz.1)

            Czwartek minął mi całkiem miło, aż się zdziwiłem. Dzisiaj w drodze do szkoły towarzyszyła nam Jean i okazała się całkiem ogarnięta. Swoją drogą, miała na sobie sukienkę. Żółtą. Jezu, o co w ogóle chodzi?
            Poznałem Lisę i Amandę. Oczywiście Lisę dzięki siostrze, a Amandę oczywiście… SAMODZIELNIE! Erick wypiera się jej jak nie wiem kogo. Nie wiem. Serio, nie wiem o co mu może chodzić dokładniej. Pasowałaby do niego, bez wątpienia. Pewnie zastanawiające jest, jak ją poznałem. Sam nie wiem, jak to się mogło stać. Gdy znowu pytała pana „przyjaciela” o jakieś wyjście, zaproponowałem jej lody gałkowe po lekcjach. Bardzo się ucieszyła. Byliśmy we czwórkę: ja, Erick, Amanda i… Jean. Zadziwiające, jak te dziewczyny dobrze się dogadują. Nigdy nie widziałem rudej, która tak żywo rozmawiała z kimś oprócz mnie. To dobrze, może da mi trochę spokoju.
            Nadszedł dzień, w którym miałem bezczelnie zostać wywalony z domu i szukać pomocy u przyjaciela. Miałem cholernie miłą pobudkę: dostałem buziaka od Tate’a. Szkoda tylko, że musiałem później dokładnie myć twarz, bo byłem cały w psiej ślinie. Mimo wszystko, buziak od kochanego podopiecznego jest dużą lepszą pobudką niż buziak od młodszej siostry.
            Po umyciu twarzy na spokojnie poszedłem do garderoby: piesek obudził mnie bowiem przed dźwięcznym sygnałem budzika. Wybrałem z niej czarne marmurki, czerwoną koszulę w kratę i te same buty, co zawsze. Uśmiechałem się sam do siebie, że dzień zaczyna się tak dobrze. Prawie że skacząc jak dziewczynka wszedłem do pokoju śpiącej panny Shelley i szturchnąłem ją lekko w ramię, żeby wstała. Gdy byłem pewien, że się obudziła, wyszedłem bez słowa i nadal cały w skowronkach zszedłem po schodach do kuchni. Miałem banana na twarzy przez cały ten czas. Obok mnie żwawo wierzgał ogonem golden retriver, wówczas gdy ja zjadłem coś na szybko. Wróciłem jeszcze do łazienki, żeby umyć zęby, chwyciłem plecak i wyszedłem. W podskokach. Widząc minę Fraulina posikalibyście się ze śmiechu, ale ja zachowałem radość małej dziewczynki, która dostała nową lalkę. Przywitałem się z nim i nie zwlekając, ruszyłem w stronę ukochanego liceum. Zdziwiony czarnowłosy został w tyle.
- Co ty taki przeszczęśliwy?
Moją odpowiedzią było ciche nucenie pod nosem jakiejś znanej opery, na której ostatnio byłem z rodziną. Boże, jak dawno to było! Chwilę później przestałem skakać i zacząłem iść normalnie, a brunet dotrzymał mi kroku. Trudno mi było zachować nastrój nimfy, gdy miałem ochotę roześmiać się jak… jak ja. Gdy widzę tą minę…
-Przestań! –powiedziałem i wreszcie normalnie spojrzałem na towarzysza. –A co, twój nie lepszy?
-Jakoś się nie wyspałem. –przetarł oczy i ziewnął. Faktycznie, dobrze było widać, ile spał nastolatek.
-Przykro mi, dzisiaj też się nie wyśpisz. –zaśmiałem się, a on ciężko wypuścił powietrze z ust.
Nagle usłyszałem dziwny pisk za sobą i aż odwróciłem się, żeby sprawdzić, kto to. Jak to kto? Jeanette na swoim czerwonym, paryskim skuterze z jakimś pasażerem, a raczej… pasażerką? Szybko nas minęły.
-Ej, Erick, kto z nią jechał?
-Amanda. –westchnął.
-SERIO? Znają się od wczoraj i już jeżdżą razem do szkoły?
-Najwidoczniej. –uniosłem brwi i skrzywiłem usta. Za to mój kompan uśmiechnął się, jakby dumny z przyjaciółki.
            Chwilę później byliśmy pod szkołą i pojawił się przed nami codzienny widok, czyli wszyscy licealni plotkarze przed szkołą i kilka „gwiazd”. Gdy przechodziliśmy obok parapetu, na którym zawsze siedzi Amanda, nie była sama. Tym razem była z nową przyjaciółką. I TYM RAZEM uśmiechnęła się do mnie, a nie do Ericka. CO? To.
…ALE MOMENT, COO?
Nie wiem, czym sobie zasłużyłem na uśmiech warty życia i śmierci jednocześnie, porównywalny do sceny, gdy majtkowie rzucają się do oceanu za śpiewem pięknej syreny. Ale mimo wszystko byłem zadowolony, że do czegoś się przydałem. Miałem wrażenie że tym uśmiechem podziękowała mi za rudą.
            W czasie przerw udało mi się porozmawiać z Lisą, a po lekcjach poznać jej chłopaka. Jest naprawdę miły. To równy mi wzrostem blondyn, ma proste włosy przed ramię. Ładny uśmiech. Pasują do siebie z Gauther. Są ze sobą już sporo.
            Dzisiaj po Ericka przyjechał ojciec, akurat wracał skądś. Chłopak chciał wcześniej wrócić do domu i wyspać się przed moją wizytą. Faktycznie, był w beznadziejnym stanie i stwierdziłem, że to polepszy stan sytuacji. Wracałem do domu sam. Pogoda była piękna. Przez nieliczne chmury spokojnie przedzierały się promienie słoneczne, wiał lekki wiatr. Postanowiłem pójść jedną z okrężnych dróg parku, wychodząc w trochę innym miejscu. Cały czas miałem uśmiech na twarzy. Zamknąłem oczy, włożyłem dłonie do kieszeni spodni i szedłem w jakimś dziwnym spokoju i… ciszy. Po kilku minutach jednak poczułem, że ktoś złapał mnie za ramię. Otworzyłem oczy. To była Amanda. Stała przede mną i uśmiechała się szeroko.
- Hej, Alex. –odezwała się i uroczo przechyliła głowę w bok. Odwdzięczyłem się jej uśmiechem.
-Cześć. –zatrzymałem się, żeby chwilę z nią porozmawiać.
-Myślisz, że Jeanette jest już w domu? –uniosła brwi, pytając. Po chwili zastanowienia jej odpowiedziałem.
-Tak, myślę że tak. –wzruszyłem ramionami. –Skończyła lekcje dwie godziny temu.
-Myślisz, że mogę ją teraz odwiedzić? –zapytała. Dopiero teraz zauważyłem, że ma w rękach swój rysownik.
-Tak, możesz iść ze mną… jeśli oczywiście chcesz. –uśmiechnąłem się, a ona się cicho zaśmiał.
-Też o tym pomyślałam.
Ruszyliśmy i nastała chwila, długa chwila ciszy. Za moment jednak, gdy spojrzałem w lewo zauważyłem, że dziewczyna idzie z lekko uniesioną głową i zamkniętymi oczami jak ja, delikatnie uśmiechnięta. Stwierdziłem, że nie będę się krępować i zrobiłem to samo. Gdy byliśmy niedaleko wyjścia z parku, odezwała się.
-Hej, naprawdę dziś ładnie, nie? –nigdy jeszcze nie wspominałem, że Green ma bardzo spokojny, „aksamitny” głos, którego z przyjemnością się słucha. Idealnie pasował do pogody, o której przed chwilą wspomniała blondynka.
-Tak, zdążyłem zauważyć. –zaśmialiśmy się.
Chwilę rozmawialiśmy o nieistotnych rzeczach. Chodziło o szkołę. Amanda ma naprawdę dużo obowiązków. Nigdy o tym nie wiedziałem.
            Chwilę później byliśmy pod domem. Otworzyłem drzwi bez użycia klucza i wszedłem do środka.
-Jeeestem! –krzyknąłem. Nagle przy balustradzie pojawiła się moja siostra i uśmiechnęła się na nasz widok.
-Hej, Am! –powiedziała do blondynki, po czym zniknęły razem na górze.
Zaśmiałem się pod nosem i poszedłem do mojego pokoju. Zrzuciłem z siebie plecak i położyłem na łóżku. Potem zacząłem się zastanawiać, co mam spakować. Stałem w garderobie dobre pół godziny i patrzyłem na półki. Jak idiota. Potem się otrząsnąłem. Wywaliłem z plecaka książki i wpakowałem tam zwykły podkoszulek i jakieś krótkie spodenki, które wydawały mi się wygodne do spania. Po jakimś czasie jednak zrozumiałem, że potrzebne mi jest do ubrania coś na następny dzień. Przewróciłem oczami, sam do siebie i wrzuciłem tam białą koszulę, ale… moment. Nie. Postanowiłem ją jednak ubrać teraz, żeby wyglądać… em, bardziej elegancko w, jak słyszałem, eleganckim domu. Amanda mówiła mi, że jest urządzony w wiktoriańskim stylu, gdy wchodzi się przez duże drzwi, naprzeciwko jest kominek, a obok niego zdobione, białe sofy i drewniany, zdobiony stolik, że nad kominkiem łączą się dwa łuki schodów, wychodzące z lewej i prawej strony małego salonu, że wisi tam wielki, diamentowy żyrandol. Że po lewej jest łuk drzwiowy do uroczystej jadalni, a po prawej do wielkiej kuchni. A wszystko jest urządzone w jasnych, czystych kolorach. Podobno ojciec Ericka ma na tym punkcie obsesje. Wszystko w domu musi być jasne, oprócz drewnianych mebli. Szuka idealnych kontrastów i połączeń kolorystycznych. Boże, trudno mi było to sobie wyobrazić, ale… wow, to musiała być prawda. Może biała koszula by nie wystarczyła? Może potrzebuję… MARYNARKI I KRAWATU? Zdenerwowany przypływem myśli postanowiłem zapukać do drzwi siostry, żeby zapytać ją i Amandę o ich zdanie. Zrobiłem to. Spojrzały na mnie, ogarnęły mnie wzrokiem od stóp do głów.
- Jak wyglądam? –zapytałem ze skrzywioną miną. Amanda wstała i podeszła do mnie.
-Mógłbyś tam wejść nawet cały brudny. Ważne, żeby tylko buty mieć czyste. –zaśmiała się i poprawiła mi kołnierzyk. –Nie idziesz na randkę, tylko na noc do przyjaciela. Mam rację? –usłyszałem również cichy śmiech ze strony rudej.
-Tak, masz. –zrobiłem się spokojny.
-Może wyprasuję ci to, hmm? –Jean wstała i odpięła mi wszystkie guziki koszuli, po czym zdjęła ją ze mnie i weszła do naszej garderoby, żeby wyjąć deskę do prasowania. Widziałem ją przez drzwi.
-Łał, Alex! –powiedziała Green. –Świetnie wyglądasz! –kiwnęła głową, uśmiechnięta. Patrzyła  się w górę, żeby spojrzeć mi na twarz.
-Dzięki, staram się. –odpowiedziałem i wszedłem do garderoby, żeby usiąść na stołku i przyglądać się, jak dziewczyna prasuje materiał. Stwierdziłem jednak, że to zbyt skomplikowane i zrezygnowałem po jakimś czasie. Przewróciłem oczami, gdy dziewczyna skończyła prasować i wstałem. Dziewczyna założyła mi koszulę i zaczęła zapinać guziki.
-Kobiety… -westchnąłem, a panna Shelley skończyła i popatrzyła na mnie z podpartymi biodrami.
-Tylko zrób dobre wrażenie, pewnie też tam kiedyś zaglądnę. –zaśmiała się, a ja przez drzwi od garderoby wróciłem do swojego pokoju i skończyłem pakowanie.
            O osiemnastej miałem być na miejscu, więc zanim minął ten czas przeglądnąłem internet, ale o siedemnastej trzydzieści stwierdziłem, że czas się zbierać. Podwinąłem rękawy koszuli, chwyciłem za plecak i zszedłem na dół. Dziewczyny siedziały w jadalni i chyba grały w karty. Pożegnałem się i ruszyłem w stronę domu przyjaciela, którego jeszcze nie widziałem. Po pięciu minutach byłem na miejscu. Stanąłem przed potężną bramą wejściową i aż nie mogłem uwierzyć. Otworzyłem szeroko usta i oczy. Przez bramę widziałem cholernie zadbany ogród, z wieloma krzewami róży. A sam dom… Jezu kochany. Był ogromny. Z przodu wyglądał na prosty. Wszystko było symetryczne, ściany pomalowane na biało, dachówki grafitowe, a wszystko inne ozdobione tak, jak opowiadała Amanda. Do drzwi szło się przez taras, który częściowo zakrywały zarośla pnące się po domu. Nie wiedziałem: wchodzić, dzwonić, może zostać i wybrać numer do chłopaka? Kurwa, czemu to było takie trudne? Dobrze że z sytuacji uratował mnie jakiś… lokaj, albo odźwierny, który przywitał mnie w rezydencji. Nawet nie rozumiałem, co mówi do mnie mężczyzna. Gdy wszedłem do środka zauważyłem, że z lewej strony schodów schodzi Erick i uśmiecha się szeroko. Przywitał się ze mną, już szczerze mówiąc całkiem ogarnięty i zaprowadził mnie do gabinetu swojego ojca, mieszczącego się na parterze, do którego wchodziło się przez jadalnię.
-Tato. –powiedział cicho młody Fraulin. –Mogę ci przeszkodzić? Chciałem ci przedstawić Alexa.
Nagle obrotowy fotel obrócił się, a z niego wstał wysoki, ciemnowłosy mężczyzna. Miał na sobie elegancki garnitur i okulary. Zdjął je szybko i położył na biurku. Jego fryzura była dobrze ułożona, a na twarzy widniał lekki zarost. Widać było, że to ojciec Ericka.
-Oh, Alex! –uśmiechnął się i z idealną postawą podszedł do mnie. Mój przyjaciel także się uśmiechnął, więc ja nie miałem wyboru. –Miło mi cię poznać, dużo o tobie słyszałem. –podał mi rękę, a ja delikatnie nią potrząsnąłem na znak przywitania. –Jestem Robert Fraulin.
-Alex Shelley, proszę pana. –uśmiechnąłem się szeroko i puściłem dłoń mężczyzny.
-Może my już pójdziemy, tato. Nie przeszkadzaj sobie. –Erick zaczął się powoli obracać, trzymając dłoń na moich plecach i oferując, żebym zrobił to samo. Jego ojciec jednak złapał go za ramię.
-Erick, czekaj. –brunet odwrócił się, wraz ze mną. –Chciałem powiedzieć, że o dziewiętnastej wyjeżdżam i wrócę dopiero w poniedziałek, wieczorem. –uśmiechnął się. Nastolatek przytulił ojca i w tym samym momencie wszedł lokaj z walizkami pana Roberta. Licealista pożegnał się z tatą i wyszliśmy.
            Zapomniałem wspomnieć, a może w ogóle o tym zapomniałem, że lokaj zabrał mój plecak i miał go gdzieś położyć. Bardzo się zdziwiłem, gdy poczułem, że mam pustkę na ramionach. Po chwilę jednak się ogarnąłem, co się stało. Weszliśmy po schodach, a za pierwszymi drzwiami po lewej mieścił się pokój mojego przyjaciela, w którym miałem przesiedzieć następne… ponad dwanaście godzin. Młody złapał za klamkę.
- Co ty, boisz się? –potrząsnąłem nerwowo głową. Chłopak zaczął się ze mnie śmiać. –Idiota.
Otworzył drzwi. Jezu. Wszystko było takie idealne, takie… czyste. Pomiędzy dwoma a pozostałymi dwoma oknami stało duże łóżko z baldachimem. Ściany były jasnoszare, z sufitu zwisał mały żyrandol. Przez ścianę, na której mieściły się drzwi, ciągnęły się białe regały na książki. Zauważyłem też etażerki, a potem komodę, po lewej stronie pokoju, obok której znajdowały się drzwi. Chyba do miejsca, w którym stało biurko. Po prawej jednak były drzwi do łazienki, w której spodziewałem się jacuzzi. Nie to, żebym ja nie miał takich bajerów ale to był… zupełnie inny styl niż ten, w którym ja żyję na co dzień. Wziąłem głęboki oddech i wszedłem do pokoju. Za chwilę zauważyłem, że obok drzwi do łazienki stoi mój plecak. Odetchnąłem z ulgą.
-Czuj się jak u siebie, Shelley. –poklepał mnie po ramieniu.
-Hmm… -nie wiedziałem, co powiedzieć. –Gdzie masz szafę?
-Wejście do garderoby jest w części z biurkiem. –usiadł na łóżku i skrzyżował nogi. Uśmiechał się.
-Wiesz… -rozglądnąłem się, po czym usiadłem obok niego. –Nadal nie wierzę, że tu jestem. –zaśmialiśmy się.
-Nie przesadzaj.
-Ty jesteś przyzwyczajony, ja… nie. –pokiwałem głową ze skrzywionym wyrazem twarzy. Mimo wszystko straaasznie się jarałem, że tu jestem.
-Za godzinę powinna być kolacja, ale pewnie będzie wcześniej, bo mój tata wyjeżdża. –przygryzł wargę. –Wolisz zjeść tutaj?
-Zdecydowanie. –podwinąłem nogę, ale potem się położyłem i aż zdziwiłem wygodą materaca.


***Ciąg dalszy nastąpi***

środa, 9 lipca 2014

2. Zawsze znajdzie się jakiś problem.

            Dziś przeżyłem bardzo dziwną pobudkę. Otworzyłem oczy i pierwsze co zobaczyłem, to była moja siostra. Siedziała na mnie, bezbronnie leżącym licealiście, okrakiem i bezwstydnie śmiała się jak głupia, będąc jeszcze w bieliźnie, w której spała.
- Pobudka, różyczko! –Jezu, to chyba było najgorsze przezwisko, czy tam ksywka, którą mogła mi wymyślić. Kiedyś mówiła na mnie blondi. Serio?
Zdenerwowany przetarłem pięścią oczy (dobrze, że nie jej twarz) i bez trudu obróciłem się na bok, w wyniku czego leciutka Jeanette prawie spadła z łóżka.
-Chciałam tylko powiedzieć, że twój budzik zadziałał jedynie na mnie a do lekcji masz jakieś pół godziny. –Powiedziała ze stoickim spokojem w głosie, podparta na dłoni i uśmiechnięta. Cwana, zaczynała dzisiaj później.
Zerwałem się jak dziki z łóżka i wkurwiony na rudą pobiegłem do garderoby, żeby się uczesać. Szybko ogarnąłem niezmienną fryzurę i wtedy przypomniałem sobie, że o ósmej byłem umówiony z Erickiem, a było już dziesięć po. Kurwa! Jeśli tak dalej pójdzie, Alex, to nawet jednego przyjaciela oprócz Jean mieć nie będziesz! Ubrałem szybko jasne dżinsy i biały podkoszulek w limonkowe, poprzeczne paski a do tego szybko włożyłem na stopy te same białe buty, co wczoraj, chwyciłem w biegu plecak i zleciałem na dół, jak poparzony. Ze schodów zauważyłem Er, który siedział jak gdyby nigdy nic przy moim jadalnianym stole i czekał. Gdy mnie zobaczył, uniósł wysoko brwi i postukał w szybkę telefonu, pokazując mi godzinę. Zatrzymałem się w połowie schodów i przewróciłem oczami, zaskoczony sytuacją. Ale byłem szczęśliwy, że mnie nie zostawił jak głupiego. Jeanette już dawno by się obraziła. Czarnowłosy szybko wstał i poprawił szybkim ruchem ręki fryzurę uśmiechając się. Już z plecakiem na ramieniu wystawił do mnie dłoń, którą swoją drogą podniósł wysoko. Przypomniałem sobie o umówionym geście. Wykonaliśmy nietrudne przywitanie i wyszliśmy z domu, bez słowa przy dziewczynie, która stała na piętrze i z góry przyglądała się przebiegowi sytuacji podpierając brodę na dłoniach. Idiotka, głupio się uśmiechała.
            W zasadzie wyrobiłem się całkiem szybko, nie? Piętnaście po ósmej zamykałem za nami drzwi.
- Coś czułem, że tak będzie. –nagle odezwał się chłopak, który idąc przy moim boku całkiem równym krokiem patrzył się na samochody. Zawsze chodził od strony ulicy i widać było, że jest do tego w dużym stopniu przyzwyczajony.
-Że co?
-Że się spóźnisz, a ja będę czekał jak pies na właściciela. –szturchnął mnie ze śmiechem na ustach. Tylko na chwilę spoglądnął w moją stronę.
-Przestań! To wina tej idiotki, że mnie nie obudziła… Nie odwdzięcza mi się ani trochę za to, co dla niej robię. –odpowiedziałem z irytacją w głosie.
-Tak cię to smuci? –w tym momencie Erick patrzył na mnie z uniesionymi brwiami, jakby współczując.
-Ogólnie mamy dobre relacje, ale… tak. Czasem tak. -przewróciłem oczami i zawiesiłem wzrok na bramie parku, przez który zaraz mieliśmy przechodzić.
-Mhm. –odrzekł cicho mój towarzysz i przygryzł wargę, sugerując ciszę. Wiedziałem, że jego też coś nurtuje, ale nie chciałem psuć dnia ciężkimi tematami. W jednej chwili miałem wrażenie, że jego oczy zrobiły się trochę szklane, ale ten szybko przetarł je i uśmiechnął się prawie od ucha do ucha. Nie wiedziałem o co chodzi, ale z trudnością przełykałem ślinę w tym momencie. Właśnie wtedy przechodziliśmy wśród parkowych roślin i zadbanych krzewów. –Wybacz, nieczęsto tak publicznie… ronię łzy, bez powodu.
-Chyba lepiej o tym nie rozmawiać, racja?
-Tak, racja.
Chciałem jak najszybciej zarzucić jakimś tematem, więc palnąłem byle co.
-Masz rodzeństwo?
-Niby tak.
-Niby. –zapytałem zdziwiony.
-Tak, dokładnie. Mam starszego brata, ale nie widziałem go już dobre dziesięć lat.
-Oj, dlaczego?
-Kiedyś ci opowiem, teraz się uśmiechnij, żeby robić dobre wrażenie.
No tak. Byliśmy już pod bramą szkoły, bo jak już wspomniałem, chód mieliśmy w całkiem dobrym tempie.  I znowu zaczęła się rzecz, do której starałem się przyzwyczajać… „O-M-G! ALEX I ERIC SIĘ ZNA-JĄ, ONI IDĄ RA-ZEM”. BOŻE, LUDZIE! SRAJCIE DALEJ! Uśmiechnąłem się, przygryzając w tym uśmiechu wargę i sarkastycznie zamykając powieki.
-Przyzwyczaiłeś się już? –wyszeptałem do ucha mojemu „ŚWIETNEMU PRZYJACIELOWI!!!!!!!”.
-Noo, już daaaawno… -parsknął cichym i krótkim śmiechem, który schował gdzieś pod nosem.
„Patrzcie, jak Alex dzisiaj ładnie wygląda!”
„NIEEE! Ja tam wolę Ericka!”
Wśród takich szeptów zauważyłem niemalże niemą w swoim towarzystwie drobną, siedzącą na parapecie obok drzwi do szkoły dziewczynę, która właśnie coś rysowała.  Miała włosy koloru jakiegoś… żółtego blondu, proste, do ramion, z przedziałkiem na środku. Miała duże, ciemnobrązowe oczy, zero makijażu i białą sukienkę przed kolano, w kontraście czego podarte rajstopy i ciężkie buty na wysokiej podeszwie na nogach. Uśmiechnęła się przelotnie  i dyskretnie, zza rysownika, do mojego kolegi, a gdy on odpowiedział jej również dyskretnie i przelotnie tym samym, zaczął się pisk wśród jej koleżanek. Gdy wyszliśmy do środka, było tam jakoś dziwnie pusto, aż się zdziwiłem. Pewnie wszyscy zabrali już rzeczy ze swoich szafek i siedzieli przed tą pieprzoną szkołą, żeby rozmawiać o każdym, kto ich mija. Gdy zapomniałem już o pustkach i zabierałem z mojej szafki, swoją drogą prostopadłej do szafki Ericka Scheunera, książki, postanowiłem się zapytać o „czarującą blondynkę”, która moim zdaniem była lekko podejrzana.
-Kto to był?
-Hmm? –odpowiedział mi zdziwiony wyglądając zza drzwiczek.
-No, ta „artystka”. –zaznaczyłem to słowo znaczącym ruchem palców.
-Amanda Green. Podobno wzór dla wszystkich dziewczyn ze szkoły, jest aktualnie w drugiej klasie. Skromna viceprzewodnicząca naszej skromnej szkoły. –zaśmiał się.
-Skąd się znacie? –zapytałem, zamykając kłódkę.
-Poznaliśmy się dzięki mojemu ojcu i jej matce. Współprowadzą jedną z firm, zajmujących się reklamami i sprzedażą. Kiedyś byli u nas na poczęstunku i jakoś tak się właśnie znamy, od dziesiątego roku życia. –kontynuował idąc już ze mną po schodach. –Do wczorajszego dnia byłem w tej szkole tylko legendą, szczególnie wśród jej koleżanek.
Zaczęliśmy się śmiać, a gdy skończyliśmy, byliśmy już pod klasą.
            Te trzy godziny minęły całkiem szybko. Spędziliśmy przerwy na luźnych rozmowach o… całkiem dziwnych rzeczach. Trochę też o koszykówce.
            Kolejna przerwa jednak okazała się być trochę dziwna, ale uważam że w całkiem pozytywnym znaczeniu. Była dłuższa od innych, więc usiedliśmy wraz z Erickiem na jednej z ławek i zaczął mi opowiadać różne rzeczy o uczniach. Siedziałem jak znudzony, tyłek prawie spadał mi z ławki a ręce układałem to na brzuchu, to na wolnym miejscu obok i dziwnie się kręciłem, jakby brzydko mówiąc wszystko wokół mnie jebało. Fraulin, czyli mój ciemnowłosy, nowy przyjaciel, miał jedną nogę zgiętą i luźno trzymał na niej rękę, którą co chwilę gestykulował. Był bardzo ambitny w tym, co robił. Cały czas się uśmiechał, a ja dziwnie na niego spoglądałem, jakby był z innej planety i mówił niestworzone rzeczy. Robił sobie ze wszystkiego ewidentną „bekę”.
- Popatrz. –kiwnął głową na siedzącą przy ścianie ciemnowłosą, wysoką dziewczynę, która widocznie doczytywała coś przed sprawdzianem albo kartkówką, w książce od chemii. Miała proste włosy do pasa, pełne, koralowe usta, w których zaciekawiona przesuwała końcówką długopisu i lekko przymrużone, piwne oczy, które wydawały się zaglądać co jakiś czas w głąb duszy. Widziałem też ciemne, wyraźnie zarysowane brwi, które jeszcze trochę dodawały jej przeraźliwości. Miała na sobie ciemne dżinsy i białą, trochę za dużą koszulę jak po tacie czy jakimś innym mężczyźnie. –To Lisa Gauther. Ma chłopaka starszego o pięć lat. Czasem po nią przychodził do poprzedniej szkoły.
-Znasz ją?
-Siedziała obok mnie w ławce, Shelley. –zwrócił się do mnie, jakbym miał zazdrościć.
-Nie, nie zazdroszczę ci. –Leniwie pokiwałem głową.
-Przyjaźni się też z Charlotte. Wspominałem ci o niej wczoraj, bardzo miłym akcentem. –zaczęliśmy się śmiać jak wtedy. Faktycznie, Erick już o niej wspominał. To nasza znajoma z klasy i rzekoma stalkerka Fraulina.
-W takim razie, jeszcze bardziej ci nie zazdroszczę. –westchnąłem leniwie. Prawie tak leniwie jak siedziałem.
Wtedy nastąpiła chwila ciszy, wpatrywaliśmy się w przechodzących ludzi, a ja w pewnej chwili spojrzałem na Lisę.  Podchodziła do niej Charlotte z… Jeanette. Jezu drogi, niech ona weźmie ją pod „swoje skrzydła” i niech ją trochę ogarnie. Proszę.
-O, Erick, patrz kto przyszedł. –parsknąłem śmiechem. Dziewczyna miała skórzane spodenki z wysokim stanem, biały top i białe conversy przed kostkę. Co mnie zdziwiło, chyba pierwszy raz PUBLICZNIE ROZ-PUŚ-CI-ŁA WŁOSY! Mogłem się po niej spodziewać różnych rzeczy, ale nie czegoś takiego. Zawiodłem się! Powinna zrobić imprezę. Albo nie, ja powinienem zrobić imprezę że ta oślica wreszcie posłuchała jakiejś mojej rady i przełamała się, żeby wykonać coś tak błahego… -Zauważy mnie za trzy, dwa, jeden…
I wtedy zobaczyłem, jak uśmiechnięta pomarańczowowłosa zmierza w naszą stronę. Przewróciłem tylko oczami, gdy kątem oka zauważyłem, że wszyscy uczniowie patrzą się w naszą stronę. Dziewczyna bezwstydnie usiadła mi na kolanach i przywitała się „soczystym” buziakiem w policzek. Dobrze, że nie była ciężka, bo już dawno wypieprzyłbym się na podłogę przez mój sposób siedzenia.
-Hej, hej różyczko!
-Cześć. –powiedziałem dziwnie znudzony, nawet nie patrząc na siostrę.
-Oj dobra, dobra. Już cię nie wkurwiam, księżniczko. –uśmiechnęła się szeroko, jednak ze zdenerwowaniem w jasnych oczach i wróciła do towarzystwa, wówczas gdy cały korytarz kontynuował załatwianie własnych spraw. 
-Boże, Shelley. Chciałbym mieć takie dobre kontakty z rodzeństwem.
-Czasem są aż za dobre. –uśmiechnąłem się lekko a on zrobił to samo.
            Gdy wychodziliśmy ze szkoły, przy wejściu do budynku zaczepiła nas, ku naszemu zdziwieniu samotna Amanda Greeeeeeen. Nie widziałem w niej naprawdę nic specjalnego, oprócz całkiem ładnej buzi.
- Cześć, chłopaki. -przywitała się, obejmując swój szkicownik. Na mnie spojrzała tylko przelotnie, ale zbliżyła się bardziej do wyższego, niż do mnie. –Co robisz teraz?
-Idę do Shelleya. –brunet lekko i niewidocznie uszczypnął mnie w biodro.
-Oj, szkoda… -dziewczynie wyraźnie ujęło to dobrego humoru. Widziałem, że mocno przełknęła ślinę. –No to…mmm… odezwij się, jak znajdziesz czas. –uśmiechnęła się jeszcze na chwilę i odeszła, mocniej zaciskając paznokcie na okładce. Widziałem, że zrobiło jej się przykro i aż było mi jej żal, serio. Nie wiedziałem, że kiedyś to powiem, albo chociaż przyjdzie mi to na myśl.
Trochę spoważniałem. Przez chwilę byłem zestresowany i myślałem o dziewczynie, którą jakoś chciałem pocieszyć a praktycznie jej przecież nie znałem.
-Naprawdę zamierzasz do mnie przyjść? –zapytałem Ericka, który nic sobie nie zrobił z wymiany słów z blondynką. Byłem na niego trochę zły, że tak źle potraktował Amandę.
-Jeśli mnie wpuścisz, to chętnie. –zaśmiał się, ale gdy zobaczył moją minę i odwrócony wzrok zmienił kierunek rozmowy. –Co taki jesteś?
-To było chamskie, wiesz?
-Serio? –powiedział z ironią w głosie. –Jak będziemy u ciebie to ci powiem, o co chodzi.
-Chuj z ciebie.
-Może nawet masz rację. –ułożył usta w cienką kreskę, zawstydzony sam sobą.
            Droga do domu minęła nam całkiem cicho i w szybkim tempie- nie chciałem bowiem zmieniać tematu przed rozmową o dziewczynie, bo jeszcze by później zapomniał, nie chciał mówić, albo załatwił inną wymówkę żeby pominąć wątek. Pod drzwiami byliśmy praktycznie w przeciągu chwili i gdy naciskając klamkę zauważyłem, że drzwi są zamknięte, wyjąłem z kieszeni kluczyki i otworzyłem je. Wtedy zrozumiałem, że pewnie Jean jeszcze nie zadzwoniła po Marthę, albo nie zadzwoni w ogóle i będzie coś gotować.
            Gdy zerkałem na górę zauważyłem zamknięte drzwi od naszych pokoi. Jeanette robi to zawsze wtedy, gdy zostawia u mnie jakieś niespodzianki. Nie zawsze miłe. Weszliśmy po schodach, a ja ostrożnie otworzyłem drzwi. Zanim wpuściłem kogokolwiek, przez uchylone skrzydło drzwiowe przejrzałem uważnie cały pokój: okolice biurka, parapet z poduszkami, szafki nocne, łóżko. Nie zauważyłem nic niepokojącego więc z wielką ulgą weszliśmy do pokoju. Rzuciłem plecak w stronę biurka, a potem zawróciłem zmęczony jak lwica po polowaniu w kierunku łóżka. Położyłem się i na chwilę zamknąłem oczy, ale po kilkunastu sekundach poczułem coś dziwnego na plecach. Coś na czym leżałem. Sięgnąłem po to ręką, a potem wyciągnąłem ją do góry, nad siebie, żeby stanąć „twarzą w twarz” z obiektem. A była to… BIELIZNA JEAN, czyli coś, czego chciałbym tutaj najmniej przy jakiejkolwiek wizycie. Usłyszałem cichy śmiech, gdy westchnąłem i położyłem koronkowe majtki gdzieś na pościeli.
- Co się chichrasz? –zapytałem nadal wkurwiony. Podniosłem się do siadu. –Dobrze, że zauważyłem to teraz, a nie, jak ty na tym leżałeś!
-Drugi dzień w szkole, a ty już miałeś w nocy jakąś pannę? –zaczął się ze mnie śmiać, jakby nabijając. Siedział na parapecie z poduszkami i miał ze mnie niezły ubaw.
-To majtki rudej. –przewróciłem oczami i wstałem, żeby zaraz usiąść obok bruneta. –Teraz mów o Amandzie. –na te słowa usłyszałem ciężkie westchnienie, a śmiech od razu zawieruszył się gdzieś w głuchej ciszy pustego domu.
-No to… -zaczął ciężko. –Jak już mówiłem, znam ją dzięki naszym rodzicom. Od dziesiątego roku życia. –przytaknąłem, bo faktycznie zapamiętałem te fakty i chciałem dowiedzieć się czegoś więcej. –Zdążyłem się z nią zaprzyjaźnić przez ten czas i… -kontynuował, patrząc przez okno. -…ona chce ode mnie czegoś więcej. A ja nie potrafię jej tego dać. –zwrócił wzrok na mnie. –To moja przyjaciółka.
-Mhm… -przygryzłem wargę i faktycznie trochę zrozumiałem skutek dzisiejszej sytuacji. W sumie, ja też jestem taki w stosunku do wszystkich, może nawet gorszy, ale moja postawa ani trochę nie ubiegała do postawy Ericka, który siedział obok mnie, wyraźnie smutny (swoją drogą… ZNOWU), ani jego postawa nie ubiegała do mojej. Po prostu zdziwiłem się reakcją zawsze miłego i kontaktowego chłopaka (tak, znam go dwa dni, wiem). –No to… -zacząłem zmianę tematu. -…popatrz! Siedzisz u mnie w pokoju jako pierwszy od kilku lat!
-Myślałem, że to Jean zawsze u ciebie siedzi. –zaśmiał się i lekko szturchnął mnie w ramię.
-Pierwszy, nie licząc domowników.
Usłyszałem dźwięk otwierania drzwi wejściowych, a potem głos Jean i dwa inne, nieznane głosy.
-Poczekaj, zaraz wrócę. –powiedziałem Erickowi i wyszedłem z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
Powoli zszedłem po kilku schodach i zatrzymałem się widząc Jean wprowadzającą do domu Lisę i Charlotte. Szczerze- Charlotte zauważyła mnie jako pierwsza i od razu zrobiła się czerwona jak burak. Z premedytacją, bez słowa, podszedłem od tyłu siostrę i objąłem jej ramiona, żeby nie mogła nic zrobić.
- Hej, ruda. –pocałowałem ją w policzek. Chwilę później jednak zacząłem szeptać. –Jeśli któraś z tych pięknych pań zobaczy chociaż skrawek mojego pokoju i to dzisiaj, to wyrwę ci prawie wszystkie włosy i może w ramach dobroci zostawię z sześć na czubku głowy. –puściłem dziewczynę, a ona obróciła się do mnie na chwilę i uśmiechnęła. Wzięła karton soku pomarańczowego z blatu w kuchennej części parteru, gdzie właśnie staliśmy i upiła kilka łyków z gwinta, po czym odstawiła karton na swoje miejsce. Chyba zrozumiała, że jest ktoś u mnie.
Odwróciłem się, zerknąłem przelotnie na dziewczyny i wszedłem na górę, słysząc tylko ciche: „Wyglądacie jak para!” z ust Charlotte i odpowiedź mojej siostry: „Ale jesteśmy rodzeństwem”
            Już zaraz byłem z powrotem, jednak tym razem usiadłem na białym, włochatym dywanie może metr od poduszkowego parapetu, na którym siedział mój gość.
-Jeanette ma gości. –spojrzałem na kolegę niezbyt zachwycony sytuacją.
-To może ja pójdę? –zaśmiał się, nawet trochę nerwowo.
-Nie, nie wejdą tu. Pewnie będą siedzieć w pokoju obok. Jeśli będziemy cicho to może nawet nie usłyszą, że tu jesteś.
-Dlaczego miałyby nie wiedzieć? –zapytał wyraźnie zdziwiony.
-Bo nie lubię, jak ktoś obcy wpieprza się z butami w moje życie. –odpowiedziałem z irytacją w głosie.
            Siedzieliśmy przez jakąś godzinę, może dwie i opowiadałem Fraulinowi o tym, że już tu kiedyś mieszkałem, że przeprowadziłem się na czas gimnazjum, a on odpłacał się opowiadając o miłych momentach spędzonych z Amandą Green; mówił że jest bardzo spokojna, trudno ją zdenerwować, łatwo zasmucić. Że ma bardzo mocne więzi z matką, tak jak on sam ze swoim ojcem. Powiedział też, że jego rodzice się rozwiedli i nie widział własnej matki już od dawna, tak jak Amanda nie widziała swojego ojca. Po tej godzinie jednak usłyszałem ciche pukanie do drzwi. Po sposobie uderzania w drzwi, który i tak słyszałem bardzo rzadko dzięki bezczelności mojej rodziny wywnioskowałem, że musi to być Jean.
- Wejdź. –powiedziałem, a ona to zrobiła. Stanęła w drzwiach, na szczęście tylko ona, i uśmiechnęła się widząc mnie siedzącego na dywanie i mojego gościa, z którym rozmawiałem.
-Chciałabym zaprosić dziewczyny na noc z piątku na sobotę, więc jakbyś mógł to…  -popatrzyła na Ericka. -…dobrze by było, jakbyś się ładnie mówiąc usunął. –uśmiechnęła się jeszcze i zamknęła drzwi, nie dając mi jakiegokolwiek słowa sprzeciwu czy zgody.
Uświadomiłem sobie- dzisiaj jest środa, więc mam jeszcze chwilę na przemyślenie i znalezienie… czegoś dogodnego.
-Mam iść na dziwki? –zwróciłem się do czarnowłosego. –Pójść pić? Poznać narkomanów? Iść na imprezę, z której nie wrócę? –chłopak zaśmiał się.
-Możesz iść do mnie. –uśmiechnął się.
-Nie wyglądasz na dziwkę, ani na narkom… -dopiero zdałem sobie sprawę z propozycji koszykarza. –Serio? Mogę u ciebie nocować?! –szeroko otworzyłem oczy ze zdziwienia. Nigdy nie zostawałem u nikogo na noc.
-Jeśli miałbyś brać w żyłę to to jest chyba najlepsze wyjście. –parsknął śmiechem.
-Dzięki. –odezwałem się cicho.
-Zresztą, Jean chyba wyraźnie dała mi do zrozumienia tym spojrzeniem, że mam to zrobić. –przestraszyłem się.
-JEZU, CO ZROBIĆ? –schowałem twarz w dłoniach.
-Zaprosić cię, Shelley!!! Przecież nie przelecieć! –zaczęliśmy się głośno śmiać i po chwili zrozumiałem, że zbyt głośno.
Gdy przyszła pora, żeby odprowadzić chłopaka do drzwi, rozglądnąłem się, czy jest „bezpiecznie”. Wydawało mi się, że jest. Było nadzwyczaj cicho. Zeszliśmy ostrożnie po schodach i wtedy zauważyłem, pomiędzy jednymi schodami, po których z reguły wchodziłem tylko Jean i ja do jednej części domu –naszych pokoi, a drugimi schodami, których używali nasi rodzice wchodzący do sypialni lub biura, był bowiem salon w którym właśnie zauważyłem oglądające telewizję wszystkie trzy dziewczyny. Ja i Erick zostaliśmy przyłapani niemalże od razu, a Charlotte i Lisa nie ukrywały zdziwienia. Szybko posłałem im łagodzący uśmiech i zniknąłem wraz z przyjacielem za drzwiami.
-No popatrz, i tak się dowiedziały. –skomentował Erick.
-Miejmy nadzieję, że Jean poprosi je o zachowanie tajemnicy, bo czuję że inaczej uczennice zrobiłyby nam niemały fandom. –zaśmialiśmy się i wykonaliśmy nasze pożegnanie.
-Jutro będę o tej samej godzinie, Shelley. –zaznaczył, kiwając na mnie palcem.
-Tym razem się nie spóźnię, obiecuję. –odpowiedziałem, a on wyszedł przez bramkę. Wróciłem do domu, a dziewczyny dalej nie spuszczały oczu ze mnie i drzwi, przed którymi stałem.
-No co? –zapytałem zirytowany.
-Nikomu nie powiemy. –odpowiedziała mi uśmiechnięta Lisa.
Dobrze, że Jeanette zadziałała.

Do końca dnia miałem spokój. Upewniłem się tylko przed snem, że mam nastawiony budzik.