***Już
:’D***
- Nie
przypadł ci do gustu, hm? –przechylił głowę w bok i zaśmiał się, mimo wszystko
jakby coś go trapiło.
-Nie, skąd!
Masz świetnego tatę, ale chyba ten problem co ja. –szturchnąłem go
przyjacielsko i zaśmiałem się, mrużąc aż oczy. –Cały czas nie ma go w domu.
-Faktycznie,
w tygodniu jest może… -pomachał dłonią w powietrzu ukazując niepewność. -…może
dwa dni? Trzy?
Zdziwiłem
się trochę. Jego ojciec wydawał mi się bardziej zapracowany i… uważałem, że
opuszcza dom na dłużej niż moi rodzice. Oni potrafią wyjeżdżać lub wylatywać na
miesiące. Nie przeszkadzało mi to, ale faktycznie- tak było. Na chwilę uniosłem
brwi zdziwiony i podrapałem się po głowie.
-Myślałem,
że jest trochę bardziej… zajęty.
-Bo wiesz…
-podrapał się po policzku i ułożył na boku, podpierając głowę na dłoni, żeby
mnie widzieć. -…on pracuje w domu. –Ah, no i wszystko jasne. Kiwnąłem głową.
–No i- przynajmniej mam ojca, nie? –Uśmiechnął się.
-Tak, masz.
Jak się dogadujecie? –podwinąłem kolano pod brodę i oparłem ją o czarny,
marmurkowaty dżins. Byłem jakoś dziwnie ciekawy tego wszystkiego.
-Lepiej niż
by ci się wydawało, Alex. –pchnął mnie w potylicę.
-W takim
razie zazdroszczę. –wstałem i zacząłem z wolna przechadzać się po pokoju.
Patrzyłem na tytuły licznych książek na półkach. Aż dziwnym było, że są w
pokoju zwykłego (a może niezwykłego?) licealisty. W pewnej chwili zauważyłem na
grzbiecie jednej z książek napis „Utwory gitarowe dla zaawansowanych.” Nagle
przypomniałem sobie, jaki za dziecięcych lat miałem zapał do perkusji, która
nadal stoi pewnie w garażu lub piwnicy.
-Grasz na
gitarze? –zapytałem, odwracając się dopiero po chwili.
-Gram.
–przewrócił się na plecy. Był taki dziwnie luźny, jak nigdy wcześniej. Miał
szeroko otwarte ciemne oczy i patrzył nimi na mnie, robiąc coś sobie we
włosach. Rozwarte usta, rozpięta koszula; jedna stopa swobodnie zwisała z
łóżka, gdy druga była podciągnięta i leżała na pościeli. Ten widok jakoś
śmiesznie zapadł mi w pamięci, bo nadal nie mogę wyrzucić go w żaden sposób,
nie ważne, jak bardzo bym chciał.
Pokiwałem głową na boki, jakbym
chciał mu uświadomić jego nieprzewidywalność.
-Czego się
jeszcze dowiem dzisiaj o Ericku Fraulinie? –podszedłem bliżej i usiadłem na
pewnego rodzaju pufie pod nogi, jaka stała frontem przed jasnym drewnem oprawy
łóżka. –Jest modelką? Może prostytutką? –rzuciłem mu oskarżające, jednak
zabawne spojrzenie na co on odpowiedział mi uśmiechem.
-Nie i…
-przewrócił oczami, jakby się zastanawiał. –nie. Na razie nie. –zacisnął
paznokcie na materiale koszuli i poruszył dłonią jakby się drapał. W tej
właśnie chwili usłyszeliśmy uprzedzające pukanie do drzwi, w których za kilka
sekund pojawił się kamerdyner po czterdziestce. Przez przedramię miał
przełożoną białą, jedwabną chustę, ubrany był we frak i białe rękawiczki, o
nienagannej pozie, uczesaniu i ubiorze ukłonił się, niezbyt nisko.
-Panie
Fraulin. –zaczął. –Kolacja jest już gotowa.
Patrzyłem na
mężczyznę jakoś dziwnie. Z Marthą mieliśmy zawsze relacje jak z ciotką lub kimś
nawet bliższym i taki dystans do pracodawców był mi zdecydowanie obcy.
-Zaraz zejdę
i przyniosę tu kilka tac. Nie kłopocz się, Boccee, dzisiaj już nie musisz
pomagać. Jeśli ojciec wyjedzie, możesz wyjść.
-Mógłbym
wrócić jutro po południu? Muszę odwiedzić matkę, sir. –facet nie zmieniał
wyrazu twarzy, za to „pan Fraulin” był tak luźny jak przed chwilą. Uważał
jedynie, żeby zachować oficjalny język.
-Jasne,
proszę. Życzę miłego pobytu, Boccee.
–uśmiechnął się życzliwie.
-Dziękuję i
życzę panu dobrej zabawy. –wdzięczny kiwnął głową i niezwykle delikatnie
uśmiechnął się spod siwiejącego wąsa. Wyszedł.
Rówieśnik
uniósł jeden kącik ust do góry.
-U mnie
określenie „jak w domu” ma inne znaczenie! –znów ułożył się wygodnie. –Jesteś
głodny, czy pójdziemy jak ojciec wyjedzie?
-Wytrzymałbym
bez jedzenia nawet całą noc. –mój towarzysz się zaśmiał i odgarnął z czoła
pasmo włosów.
-Głupek.
–zagryzł wargę. –Wiesz, że za tydzień zaczynamy treningi?
Zdziwiłem
się. Nikt mnie nie poinformował o żadnych treningach.
-Teraz już
wiem. –zaśmiałem się i podwinąłem nogę. –Czymś jeszcze mnie oświecisz?
Czarnowłosy
zrobił minę, jakby mocno się nad czymś zastanawiał. Za chwilę gwałtownie wstał
z łóżka i wybiegł z pokoju. WOT. Nie wiedziałem o co chodzi i szczerze mówiąc,
położyłem się na brzuchu na tym CUDOWNYM łóżku, w ten sposób, żeby mieć widok
na drzwi. Zaraz przyjaciel wrócił, a za nim biegł pies. Chyba ten urwis, o którym
mi opowiadał. Uwielbiam psy.
-Suzie, to
Alex. Alex, to Suzie. –brązowa labradorka podbiegła do mnie i położyła się zaraz przed łóżkiem.
Pogłaskałem ją za uchem i jak się później okazało, trafiłem idealnie w jej
gust. –A teraz, moi drodzy, wychodzimy do ogrodu bo księżniczka za długo już
siedzi w domu. –oparł się o framugę, uśmiechnięty. Za chwilę wstałem i razem z
psem wybiegliśmy z pokoju. Gdy pędziliśmy po schodach, wychodzący już ojciec
Fraulina i pomagający mu Boccee patrzyli na nas strasznie dziwnie. Chłopak
jeszcze przytulił tatę, na co obaj mężczyźni posłali mu pytające spojrzenie.
Krzyknął „dobrej podróży!” i zaraz byliśmy już za domem, w pięknie urządzonym
ogrodzie ze ścieżką, ławkami, bajorkiem, skalniakiem, równo obciętym
żywopłotem, altanką i… zajebistym klimatem. Zatrzymałem się.
- O-my-gy.
–te słowa mimo wszystko i tak trudno przeszły mi przez gardło. Właściciel objął
mnie ramieniem a wolną ręką podparł się pod bok.
-Nieźle, co?
Lubię tu przesiadywać. –pokazał idealne uzębienie w szerokim uśmiechu i podążył
wzrokiem za biegającą suczką. W zasadzie, Suzie była jeszcze szczeniakiem.
Miała może pół roku z tego, co wywnioskowałem. Kucnąłem i wystawiłem dłonie do
zwierzaka. Ona podbiegła do mnie i zaszczekała wesoło parę razy, aż zrobiło mi
się ciepło na sercu. Była taka słodziutka, kochana. Masakra. Jaki ja miękki się
robię przy zwierzętach!
Po chwili siedziałem razem z
Erickiem na kocu i luźno rozmawialiśmy. Suzie chyba znudziła nasza konwersacja,
bo dobrą godzinę później już spała. Jedliśmy to co było podane na kolacje
właśnie w tym miejscu i bardzo mi się to podobało, jeśli mam mówić prawdę.
- A wiesz
co? –zaczął Fraulin po jakiejś chwili ciszy przy rozmowie.
-Hm?
-Jest tutaj
taki plac zabaw, nie? Na pewno go znasz, skoro już kiedyś tu mieszkałeś.
Bawiłem się tam jak byłem taki… mały. –zaśmiał się. –I spotykałem tam
codziennie rodzeństwo, łudząco podobne do ciebie i Jean. Tylko wiesz,
zapomniałem ich imiona a dziewczyna miała ciemne włosy. –zatrzymał się na
chwilę, żeby sprawdzić moją reakcję.
Kurwa.
Faktycznie. Pamiętam czarnowłosego chłopaczka z dzieciństwa. Byliśmy
przyjaciółmi, też z Jean, ale kontakt urwał się przy przeprowadzce to Szwecji.
Siedzieliśmy tak kilka dobrych minut w ciszy a ja miałem twarz w dłoniach. W
pewnym momencie przewróciłem go na plecy i „zawisłem” nad nim, podpierając się
na rękach.
-Kapitan
Laser zdradził swój prawdziwy image? –zacząłem się śmiać i cholernie się
cieszyłem przy tym. Miałem w życiu jednego prawdziwego przyjaciela oprócz Jean
i był to właśnie ten, któremu zaufałem też teraz. Pamiętałem to, a nie
pamiętałem imienia. Idiota.
-Co na to
powie Agent X? –roześmialiśmy się jeszcze głośniej a ja automatycznie
przytuliłem towarzysza. Jak kiedyś, gdy misja kończyła się powodzeniem. Jeszcze
podbiegała do nas Niewidzialna Księżniczka, czyli wiadomo kto mógł coś takiego
wymyślić, i dawała nam w policzek. Całusa, na szczęście. Uderzenie miała mocne,
czego mieliśmy szczęście doświadczyć już parę razy. W sumie, miałem dobry
pseudonim jak na towarzystwo.
-Prędko, wróg
jest blisko! –opadłem na koc zaraz obok przyjaciela i wplotłem palce we włosy
nadal nie wierząc w to, czego się dowiedziałem.
-Stary, to
było najlepsze! –usłyszałem urocze szczekanie i już za chwilę poczułem psią
ślinę na policzku.
Siedzieliśmy w ogrodzie do
dwudziestej trzeciej i rozmawialiśmy o dzieciństwie. Nie dało się nie wpleść w
wypowiedź „a pamiętasz?!?!?!?” i tego ogromnego podekscytowania. Była mowa o
wszystkich naszych bazach, bajkach które oglądaliśmy, o tym że Jeanette była
naszym przywódcą jako mniejszość płciowa i robiliśmy obrady w domku na drzewie
jak się jej pozbyć… W sumie, teraz też przydałyby się takie obrady. Nie?
Tak więc, gdy wolnym krokiem
zbliżała się północ, zabraliśmy koc, psa i swój idiotyczny humor i wróciliśmy
do „rezydencji”. Tym razem swobodnie, jak nie wiem co. Zachowywałem się, jakbym
tam mieszkał. Nikogo nie było! Świetne uczucie. Właśnie wtedy dosłownie z dupy,
bo nadal nie wiem dlaczego, przypomniałem sobie że Eri przychodził na plac z
mamą, a my z dziadkami. Aż zatęskniłem za tą częścią rodziny. Jeszcze wtedy
mieszkali w mieście, teraz mieszkają na wsi. W zasadzie to nawet nie wieś,
tylko domek otaczają wielkie pola, trochę dalej widać las. Kochałem klimat tam
i to, jak tam przyjeżdżałem. Jean nigdy nie lubiła takiego klimatu, więc kilka
razy nawet wziąłem ze sobą ciemnowłosego, którego rodzice ku mojemu aktualnemu
zdziwieniu zgadzali się na takie wyprawy, tak daleko, jak na nasz wiek.
Wpadliśmy do jednego z pokojów. Było tam cholernie
przytulnie. Wokół były regały na książki, na środku stała kanapa, w sumie to
dwie i telewizor. Za oknem było już ciemno. Położyłem się bezwstydnie na jednej
z sof i uśmiechnąłem do właściciela.
- To jak,
oglądamy coś? –zapytał i usiadł gdzieś w okolicy moich nóg. Popatrzył wtedy
centralnie na mnie, a ja uniosłem brwi. –Wiedziałem, że znam te oczy.
Uniosłem
jeden kącik ust do góry. Tak się na nie patrzył? Nigdy tego nie czułem. W
sumie, byłem tylko dzieckiem a teraz zawstydziło mnie to jak typową nastolatkę,
gdy słyszy komplement od przystojnego chłopaka na pierwszej randce.
-O, jaki
burak. –chłopak zaczął się śmiać na co ja tylko podniosłem się do siadu i
pchnąłem go w ramię po czym odwróciłem wzrok na jeden z regałów. Zasłoniłem
dłonią twarz. Na szczęście była to dość duża dłoń. Widziałem kątem oka jak mój
rówieśnik zastępuje poprzednie źródło światła tylko spokojnie świecącą lampką
nocną. Ugryzłem się w język, żeby przypadkiem nie powiedzieć nic głupiego. Po
chwili chłopak usiadł obok mnie i włączył jakiś spokojny film obyczajowy. Słyszałem
że było coś o koszykówce, ale nie patrzyłem na ekran. Cały czas tłumiłem gdzieś
wzrok w ciemnych regałach, stonowanych kolorach książek i wszystkim w czym
tylko mogłem, byle nie w tym, czym powinienem. W pewnym momencie poczułem na
ramieniu dłoń przyjaciela, która znacznie prosiła mnie o spojrzenie.
-Aaaaaaleeex.
No błagam. Chyba nie chciałbyś zamienić się tytułem z siostrą, „księżniczko”.
Dziwnie na
te słowa wyprostowałem się i zacząłem oglądać film ze skrzyżowanymi rękami.
-Wiesz,
chyba zacznę nosić soczewki. –wymamrotałem i uśmiechnąłem się pod nosem.
Naprawdę, miałem ochotę się śmiać z samego siebie.
-A potem
znikniesz i cię nie poznam. Nonsens. –parsknął cichym śmiechem i potem został
już tylko cały ten film. Koszykówka,
chłopak który mieszka z mamą i… I co? Nie wiem, co było dalej, chyba zasnąłem.
Poczułem dłoń na policzku i koc na
ciele. Tak jak wtedy gdy byłem mały i mama sprawdzała, czy jestem zdrowy.
Otworzyłem oczy. Leżałem na kanapie, wciąż zapalona była ta sama lampka,
wszędzie indziej było ciemno. Nade mną stał Erick i uśmiechał się szeroko.
Szerzej chyba nie mógł, dobry ubaw znalazł.
-Pobudka.
–powiedział i klepnął mnie w ramię. –Film się skończył, godzina… -spojrzał na
zegarek w telefonie, po czym schował go do kieszeni… szlafroka. Oprócz tego miał materiałowe, krótkie
spodenki i nic poza tym. CO? -…pierwsza dwadzieścia pięć a test z treści zdany
na naciągane dwa. Nie zaniosę cię do łóżka, Al. Nie będę cię targał, jesteś już
duży. –przetarłem oczy. Zaśmiał się i zniknął gdzieś w ciemnym korytarzu. Mam
teraz zgasić światło i iść..? Nie wiem nawet gdzie…? Jak się na niego natknę to jak nic skończę w
szpitalu psychiatrycznym. Pierdolę taki interes! Zrzuciłem z siebie koc i bez
gaszenia lampki poszedłem… nie wiem gdzie. Cudem dotarłem do bliskich schodów, wszedłem po nich i dotknąłem klamki
do sypialni nastolatka. Odetchnąłem z ulgą. Ale co się później stało? Poczułem
na ramieniu rękę i miałem wrażenie, że zesrałem się ze strachu. Idiota się
śmiał za mną a ja wszedłem do pokoju jakimś cudem zachowując zimną krew.
Usiadłem na łóżku i posłałem mu groźne spojrzenie. W tym pomieszczeniu też
paliły się jedynie lampki nocne. Drzwi od łazienki były uchylone. Rozejrzałem
się.
- Tak długo
spałem, że już się zdążyłeś oporządzić? –ten tylko kiwnął głową i usiadł obok
mnie, po czym zdjął szlafrok. Miał nieźle wyrzeźbiony brzuch. No ale,
konfrontowałbym go z moim! –No i nie strasz mnie tak więcej. –groźnie skrzyżowałem
ramiona. On tylko przytaknął.
-Okej. –usiadł
po turecku. –Idziesz pod prysznic, czy coś?
-Mogę iść w
sumie. –wstałem z materaca i poszedłem w stronę łazienki, zabierając ze sobą
kilka przydatnych rzeczy i ręcznik.
-Tylko nie
zaśnij. –zaśmiał się i przy zamykaniu drzwi zauważyłem, że kładzie się na
łóżku.
Zamknąłem za sobą drzwi i
odetchnąłem. Spojrzałem w lustro. Spędziłem przemiły dzień. Rozebrałem się i
wszedłem pod prysznic, po czym puściłem chłodną wodę. Po prostu zamknąłem oczy
i pozwoliłem żeby ona spłynęła mi po całym ciele. Umyłem włosy i ciało a kiedy
wychodziłem spod prysznica pomyślałem o rodzicach. Rano do nich zadzwonię, tak.
Oczywiście tak „rano”, jak wcześnie wstanę. Wyszedłem z łazienki w białym
podkoszulku i krótkich, czarnych spodenkach od piżamy. Usiadłem obok
przyjaciela, z tym że ja oparłem się o jedną z czterech drewnianych części
podtrzymujących baldachim. W tej chwili usłyszałem dzwonek telefonu a na
wyświetlaczu zauważyłem napis „siora”. Odebrałem.
-Słucham? –powiedziałem.
Jednak za
krótki moment odrzuciło mnie aż od słuchawki, wykrzywiłem się. Dźwięk był tak
głośny że spokojnie można by go usłyszeć z łazienki. Trzymałem więc słuchawkę z
dala od ucha.
-AAALEEEX! –i
nagle cholernie głośny śmiech dziewczyn, podejrzewałem że coś wypiły albo się
strasznie zagalopowały po prostu. –Jaaaak taaam?
-Dooooobrzeeeeee.
–przedrzeźniłem siostrę i uśmiechnąłem się do ciemnowłosego. W pewnej chwili
usłyszeliśmy głos Amandy.
-Am jest z
wami? –zapytał Erick, po czym podniósł wysoko jedną brew.
-Jestem! –usłyszeliśmy
głośny krzyk jakby gdzieś z oddali. Te znowu zaczęły się śmiać. Rozłączyłem
się. Może fakt, że trochę chamsko, ale co miałem zrobić? Rzuciłem iphonem
gdzieś na materac i znów oparłem się o drewnianą belkę.
-Boję się o
psa i pokój, reszta mnie nie obchodzi. –roześmiałem się a licealista razem ze
mną. W tym momencie do pokoju wszedł szczeniak i stanął pod łóżkiem z proszącym
wzrokiem. Wziąłem go na kolana i zacząłem głaskać.
-Jaki tata,
powinieneś pracować w schronisku. –Podparł się na łokciu, jak tak leżał i
uśmiechnął do mnie.
-Możliwe.
Nie myślałem o tym. –podrapałem labradorkę za uchem. –Co teraz?
On położył
się na plecach i spojrzał na mnie jak wtedy, gdy do pokoju wszedł lokaj. Tym
razem nie spaliłem buraka, ale przygryzłem wargę. Nie odwracałem wzroku.
Uśmiechnął się do mnie.
-Jesteś
śpiący, co? –miałem deja vu.
-Trochę. –odpowiedziałem
dość szczerze. –Posuń się.
Przesunąłem
nogi chłopaka na drugą połowę łóżka i bezwstydnie wszedłem pod kołdrę. On
zaczął się ze mnie śmiać. NO CZEMU NIBY? Potem położył się obok i obaj
patrzyliśmy w górę, na baldachim.
-Alex? –zapytał.
Żaden z nas nie przenosił wzroku.
-Hmm?
-Nie mam
kompana do… praktycznie wtorku. Kiedy wracają twoi rodzice.
-Spoko,
zostanę z tobą, tylko rano pójdę po rzeczy.
Ten
popatrzył się na mnie i gdy poczułem to na sobie, też na niego spojrzałem.
-No co?!
-Zadziwiasz
mnie. –zaśmiał się i ułożył na boku, żeby mnie widzieć. Ja zrobiłem to samo. –Może jutro wieczorem zaprosimy dziewczyny,
co?
-No okej.
Po krótkiej
chwili ciszy po prostu zasnąłem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz