- Szybciej! –krzyknąłem, popędzając przyjaciela. Prawie
byliśmy spóźnieni na sobotni trening. Roberta Fraulina w domu znów nie było,
więc nie miał nas kto przypilnować. No tak.
Licealista zebrał się najszybciej, jak tylko potrafił, gdy
ja byłem już gotowy. Trudno nam było w to uwierzyć; on sam zamilkł, gdy
zobaczył MNIE gotowego DO WYJŚCIA.
Mogę tylko powiedzieć, że te półtora miesiąca upłynęło na
treningach cholernie męczących i porządnych. Wygraliśmy mistrzostwa!
***
Noc,
cisza. Drogi oświetlał tylko blady blask lamp ulicznych. Było ciepło i
przyjemnie.
- Wracaj tu! –krzyknął ciemnowłosy goniąc mnie.
Właśnie minęliśmy mój dom. Wróciliśmy dopiero co z zawodów.
Po długiej wycieczce busem trzeba było… rozprostować kości, prawda? Przez
treningi i wielokrotne mecze byłem cholernie szybki i nawet Frau było trudno
mnie dogonić. Z moich włosów zaczął już schodzić różowy kolor i powoli stawałem
się blondynem.
-Sam mnie dogoń, strzelcu! –krzyknąłem patrząc w tył i w tym
samym momencie… wywróciłem się, prawie że przed domem przyjaciela. Zacząłem się
głośno śmiać mimo zdartej skóry a oddech miałem niewyobrażalnie głęboki. Tamten
za to mnie wreszcie dogonił i usiadł obok, bo na pobliskim krawężniku.
-Taki był cwany. –uśmiechnął się szeroko. –A potem się
wypieprzył na asfalcie. –pchnął mnie w ramię i odetchnął.
-Oj, cicho już. –zmarszczyłem trochę zły, ale wciąż
uśmiechnięty brwi i usiadłem obok. –Która godzina? –zapytałem z czystej ciekawości.
Ten wyciągnął z kieszeni telefon i odpowiedział bez
zdziwienia.
-Druga.
-Chyba pora spać, Erick. Idę do ciebie.
-Dobra, chodźmy. –poruszył ochoczo głową i włożył dłonie do
kieszeni idąc po mojej lewej.
Dziesięć minut później siedzieliśmy na łóżku przy świetle
lampki nocnej. Po mojej głowie zaczęły chodzić dziwne pytania, ale potem
zaczęły biegać i to dopiero było męczące.
-Frau, jak to jest?
-Co? –spojrzał na mnie nie ukrywając zdziwienia i podwinął
kolana pod brodę. Patrzył w stronę regałów. Ja miałem skrzyżowane nogi i
bawiłem się pościelą, drugą dłonią zaś podpierając leniwie policzek.
-No wiesz. Uprawiać seks, facet z facetem.
Zapadła chwila ciszy. Popatrzyłem może trochę krzywo na
niego, za to on patrzył niezmiennie jakby w głąb mojej duszy.
-Nie wiem za bardzo. –wzruszył ramionami. Odwrócił wzrok i
położył się.
-Zadziwiasz mnie.
-Głupie pytania zadajesz. Co, chętny jesteś?
-Musiałem zapytać! To źle, że się ciekawię? –uniosłem brwi.
-Nie no, dobrze. Kiedyś ci powiem. Może. –uśmiechnął się.
–Teraz idź spać, jeszcze dziś musisz wrócić do domu.
-No tak, rodzice wrócili.
***
Tak jak
było w planach, rodzina zastała mnie w domu koło dziesiątej i od razu rzucili
się na mnie mama i ojciec. Ten, który miał czarne, nie najdłuższe włosy i
prostokątne okulary na nosie. Był bardzo wysoki i szczupły. Widziałem go po
długim czasie. Zatęskniłem.
Odrzuciłem torbę na bok i wśród uścisków, między głowami
rodziców zauważyłem Jean. Spokojnie trzymała dłoń na przedramieniu drugiej ręki
i uśmiechała się lekko. Widać było, że jest zmęczona albo smutna a uśmiech
wymuszony. Podszedłem do niej i przytuliłem mocno, całując w czoło. Cały dzień
przeczekałem, żeby porozmawiać z licealistką. Tak dużo było rozmów z rodzicami,
że trudno im było przestać.
- Idziemy na górę. –oznajmiłem w pewnym momencie i z miałem
wyrzutami sumienia, bo tata dopiero wrócił i dobrze byłoby jeszcze porozmawia.
Wszedłem po schodach z siostrą obejmując ją na wysokości ramienia.
-Dobrze, że Alex wrócił. –usłyszałem jeszcze cichy głos mamy
z parteru i weszliśmy do pokoju dziewczyny.
-Co jest? –zapytałem. Widziałem, że moja siostra ledwo
powstrzymuje łzy z twarzą w dłoniach. Przytuliłem ją mocno i usiedliśmy na
łóżku.
Nie słyszałem odpowiedzi, więc zaczynałem się jeszcze
bardziej martwi. Po kilku minutach dziewczyna wymamrotała cichą odpowiedź,
wręcz niesłyszalną. Przez łzy trudno było ją dosłyszeć.
-Am..n..
-Hm? –wyjąkałem zatroskany i nawet mi napłynęły łzy do oczu.
-Amanda… -na te słowa wyprostowałem się.
-Co z nią?
-Nie możemy być razem. –wyszeptała.
-Co?! –zdziwiłem się. O niczym takim nie słyszałem! –Jak to
„nie możecie być razem”? O co chodzi.
-Amanda kogoś ma. A ja ją kocham. –zamknęła oczy i wtuliła
się mocniej w moją klatkę piersiową a ja tylko pogładziłem ją bezsilnie po
głowie. –Ona też mnie kochała. –wplotła palce w moje włosy. –Tak trudno mi z
nią utrzymać ten dystans… Nie potrafię, to za dużo.
-Dasz radę. Może idź już spać? –zaproponowałem.
-Może to dobry pomysł. –odpowiedziała. –Dobranoc, Alex.
-Kolorowych snów, Jean.
Wyszedłem z ciemnego pokoju i skierowałem się na dół, gdzie
mama i ojciec oglądali telewizję. Usiadłem obok nich, gdy wyłączali sprzęt.
-Musimy pogadać, synu. –zwróciła się do mnie jasnowłosa
kobieta z zatroskaną miną.
-Jestem. –odpowiedziałem na znak, że na razie nigdzie się
nie wybieram i usiadłem wygodnie.
-Jeanette musi jechać do szpitala, jest w strasznym stanie…
-Widziałem. –opuściłem wzrok.
Trudno było mi uwierzyć, że tak pogodna osoba nagle straciła
całe życie, które w sobie trzymała. Potrzebowała pomocy i wiedziałem, że tym
razem ja nie wystarczę. To było zbyt poważne i mimo mojego zdziwienia, że
Amanda i moja siostra t nie tylko takie typowe przyjaciółki, chciałem pomóc w
jakikolwiek sposób.
-Musimy jej pomóc. –odezwał się ojciec.
Miałem na języku tylko dwa słowa.
-Zróbmy to.
***
Dziewczyna
trafiła pod intensywną opiekę psychologów i mimo mojej tęsknoty musiałem sobie
jakoś radzić. Nie siedziałem smutny bo wiedziałem, że tam otrzyma wsparcie. Na
szczęście Jean nie opierała się zbytnio i bez problemu pozwoliła na swój pobyt
w szpitalu.
W
naszej szkole tymczasem zaczęły się robić dziwne rzeczy.
Stojąc
przy szafkach z Fraulinem, na jednej z dłuższych przerw podbiegły do nas
Charlotte i Lisa. Powitały nas i od razu zaczęły konkretnie.
- Co z Jeanette? –odezwała się ciemnowłosa, starsza od
reszty towarzystwa dziewczyna.
-Musi trochę odetchnąć. –od razu widziałem, że nie są
specjalnie w temacie, więc nie drążyłem rozmowy w nim.
-Rozumiem. –odpowiedziała z uśmiechem na twarzy. –A wy to
naprawdę jesteście nierozłączni.
Wymieniliśmy rozbawione spojrzenia.
-Jak Yin i Yang –dodała Lisa i zaraz poszły w stronę sali, w
której dużo osób przygotowywało scenę.
-Może coś w tym jest. –powiedziałem na ucho chłopakowi.
-Mooże. –odrzekł i zaśmiał się głośno.
W naszym liceum chodziło bowiem o to, że każda z klas
przygotowywała tydzień, w którym każdy dzień był wypełniony jakąś konkretną
atrakcją, występem lub imprezą, z tego co dowiedzieliśmy się od wychowawcy.
Byłem tylko pewien, że nie zaczynamy tej kolejki. Zostaliśmy wpisani przed
świętami Bożego Narodzenia. To dobrze.
***
-
Wybory do samorządu? –zapytał Erick patrząc na niższą, jasnowłosą dziewczynę.
Ja starałem się nie zdradzać, że o wszystkim wiem i pierwszy raz w życiu mam
ochotę uderzy kobietę. Na Amandę byłem zły, jak nigdy. Chciałem z nią poważnie porozmawiać,
ale też unika viceprzewodniczącej jak ognia.
-Tak, dokładnie. –uśmiechnęła się lustrując mnie wzrokiem,
który zaraz odwróciła na przyjaciela. –Uczniowie chcą was nominować.
-CO?! –powiedziałem zszokowany, może wręcz zawrzeszczałem,
poprawiając plecak na jednym ramieniu. Wiem, skolioza i te sprawy, wiem. Ale
tak było i jest wygodnie. Zresztą. Myślec o tym po doznaniu takiego szoku było
popieprzone do końca.
-To. –odpowiedziała, wskazując mnie palcem. Dało się słyszeć
cichy śmiech, jakby przytłumiony. Spojrzałem w bok i już wszystko było jasne.
Czarnowłosy śmiał się jak głupi, przysłaniając usta dłonią i aż kiwał się na
boki. Pchnąłem go zdenerwowany. Tak odpowiedzialność i ja? Niemożliwe.
-Zawsze musisz się tak ze mnie cieszyć? –powiedziałem
oburzony. Tamten otarł łzy i stanął znów obok. –Obym przegrał. –wyszeptałem.
-Dziś są nominacje na lekcjach a na tym… no wiecie,
spotkaniu artystycznym w sali teatralnej ogłosimy kto przebrnął przez ten
pierwszy etap. –posłała nam uśmiech, mocniej ściskając swój szkicownik.
–Widzimy się na podeście, chłopaki! –machnęła ręką parę razy i odwróciła się,
idąc w stronę wcześniej wspomnianej sali.
Chyba tego nie przeżyję.
Więc-
czas spotkania nadszedł. Ja osobiście nominowałem Frau, bo ten nadawał się
najbardziej. Ja? Nie. Zresztą- dziś Lisa powiedziała, że jesteśmy jak Yin i
Yang. A to przeciwieństwa, no nie?
Obaj
usiedliśmy z tyłu, po prawej od drzwi na końcu Sali. Za nami była ściana.
Okna-bardzo duże- były zaopatrzone w ciężkie, bordowe zasłony z brązowymi
falbanami. Ich materiał był związany złotymi linami. Wyglądać na świat mogły
osoby siedzące po prawej stronie- mieli oni bliżej do tych, można powiedzieć,
wręcz przeszklonych ścian. Takie same zasłony stanowiły kurtynę, która nie
opadała. Była uniesiona i czekała na pannę Green, wraz z paroma nauczycielami,
między innymi z naszym wychowawcą, nauczycielem angielskiego, panem Gauthierem.
Był od nas starszy maksymalnie osiem, dziesięć lat, szczupły i trochę niższy
ode mnie. Miał kasztanowe włosy długości dzielącej moją i Ericka, czyli nie
były za długi, ale dłuższe na górze głowy. Na twarzy miał zawszy przyjazną
minę, pewnie było to spowodowane przez niewielkie, uśmiechnięte usta, proste
brwi i przymrużone oczy o odcieniu trawiastej zieleni. Niewielki, ale spiczasty
nos był obsypany piegami. Gauthier praktycznie zawsze miał na sobie koszulę,
często w motywy kwieciste lub kratę.
Dzisiaj
zdenerwowany zerkał na ekran telefonu z wymalowanym na twarzy zmartwieniem.
Widać było też, że stara się ukryć zdenerwowanie. Robił to naprawdę
nieumiejętnie. Siedział właśnie na krześle w głębi sceny obok nauczycielki
francuskiego i profesor Schmidt od historii. One wyglądały w stosunku do niego
aż dziwnie spokojnie, kontrast był niesamowity. Za chwilę, gdy wszyscy zajęli
już swoje miejsca, na podeście pojawiła się panna Green. Posłała nam uśmiech i
ustawiła się przy mikrofonie. Na całej sali zapadła cisza, a Schmidt uspokoiła
trochę Gauthiera.
- Witam was wszystkich i dziękuję za przybycie. –mówiła to
sama, bez żadnej kartki, pomocy. Dziwiłem się, że tak łatwo jej to przychodzi.
–Jak już pewnie wiecie, w naszym liceum zostało przeprowadzone wstępne
głosowanie. Przychodzę dziś do was z wynikami.
Wśród uczniów dało się słyszeć cichy szum i szepty.
Myślałem, że zesram się ze strachu.
-Zapraszam do mnie… -zapadła chwila ciszy. –Alexa Shelley.
–Ku-rwa. Brawa. Erick zaczął się śmiać jak popierdolony. Musiałem przecież wstać,
prawda? Zrobiłem to i przeszedłem przez środek sali, ociężale przez ciężkie
spojrzenia, jakie na sobie czułem. Mimo tego raczej nie było po mnie widać tego
rozczarowania. Zawsze byłem lekko przygarbiony i luźny. To nie było żadną
nowością. Dam radę! Stanąłem obok blondynki i popatrzyłem na czarnowłosego
puszczającego mi oczko. Sam zacząłem się śmiać a Amanda skarciła mnie za
trzymanie dłoni w kieszeniach i szybko je wyjąłem.
-To nie koniec. Mamy jeszcze paru kandydatów. Zapraszam
Ericka Fraulina.
Myślałem, że wybuchnę ze śmiechu wśród oklasków
rozbrzmiałych na sali. Przyjaciel wszedł po schodkach i stanął przy mnie,
splatając ręce za plecami w nienagannej postawie. Śmiał się głośno, mrużąc
ciemne oczy, jak to miał w zwyczaju.
-Niepoważni… -wyszeptała Green kręcąc głową. –Jeszcze dwie
osoby. –wspomniała do mikrofonu. –Proszę do mnie… Fabiena Cartera.
Z prawego od sceny rzędu został wypchnięty przez znajomych
chłopak trochę niższy ode mnie. Nie znałem go, więc zdziwiłem się, gdy go
zobaczyłem. Miał jasnobrązowe włosy rozproszone na wszystkie strony trochę jak
te Ericka i idealny uśmiech. Parę brązowawych pasm opadało bezwładnie na czoło
nie ruszając tym faktem właściciela. Gdy zamknął usta, zauważyłem, że są
półpełne i naturalnie lekko rozchylone pośrodku. Miał nieco opaloną cerę. Brwi
były proste, ale wyraziste, nos długi, ale zgrabny i zadarty do góry, a oczy…
spokojne i młode o tak niezwykłym, piwnym, mocnym kolorze, wręcz ZŁOTYM, że
wprawiały w zakłopotanie ofiary spojrzeń chłopaka. Jeśli chodzi o jego postawę-
był szczupły i miał długie nogi, których kształt podkreślony był obcisłymi,
dżinsowymi marmurkami. Szyję i ręce miał obwiązane ziemistymi z koloru
rzemykami. Na torsie miał brązową koszulkę bez rękawów z białym napisem
„FABulous”. Na nogach miał krótkie, białe conversy. Stanął lekko uśmiechnięty
obok Frau.
-Mamy jeszcze jedną osobę… Jeanette Shelley. –wszyscy
zaczęli rozgląda się po pomieszczeniu, gdy cicho odezwała się do mnie Amanda.
–Nie ma jej. –pokręciłem przecząco głową. –No cóż, Jean dzisiaj z nami nie ma.
Posmutniałem.
***
Po
wyjściu z sali utonęliśmy w gratulacjach i ogólnie- ludziach. Praktycznie nikt
nie przeszedł obok nas obojętnie. Co chwilę dało się słyszeć „Głosowałem na
ciebie!”, „Na pewno któryś z was wygra!” lub coś w tym stylu. Zatrzymały się
przy nas Amanda, Charlotte i Lisa. Rozmawiały bardziej z Erickiem niż ze mną a
ja się przyglądałem. W pewnym momencie zauważyłem, że za nimi przechodzi
Fabien- jako jedyny bez słowa. Szedł stosunkowo szybko, ale miałem wrażenie, że
dla mnie ta chwila trwała wieczność. Zlustrował mnie wzrokiem i popatrzył na
mnie tymi oczami, tym złotem, unosząc kącik ust do góry, tak lekko i… no kurwa,
nie wierzę że to mówię, ale CHOLERNIE SEKSOWNIE. Miałem wrażenie, że spaliłem buraka, ale na
pewno tego nie zrobiłem. Wszyscy moi znajomi przenieśli wzrok na mnie
podnoszącego się na palcach i szukającego chłopaka w tłumie.
-Czego szukasz?- zapytała Lisa.
-Niczego. -odpowiedziałem z uśmiechem i powróciliśmy do
rozmowy.
Czarnowłosy zmarszczył brwi.
Poznał, że skłamałem.
Boże. Tak się cieszę że jest nowy rozdział. Nigdy żadne opowiadanie mnie tak nie wciągnęło.Tęskniłam za nowymi losami bohaterów.
OdpowiedzUsuńŻyczę Ci dużo weny, chęci i wszystkiego co będzie Ci sprzyjało w tworzeniu kolejnych rozdziałów. Pozdrawiam~