niedziela, 14 grudnia 2014

6. "Za dużo."

Przepraszam was kochani za tak długą przerwę. Złapał mnie brak weny i popadłam w rutynę, co absolutnie pozbawiło mnie pomysłów. Ale jestem z nowym rozdziałem i mam nadzieję, że się spodoba. ;')




                Dwie godziny po apelu zajęcia dobiegły końca. Stałem właśnie przy swojej szafce i zastanawiałem się, gdzie wcięło mojego przydupasa. Nigdy nie znikał z zasięgu wzroku, przynajmniej w szkole, a dziś stałem sam (w znaczeniu sam- bez Frau) na korytarzu, wśród zabierających się do domu uczniów. Grzebałem w książkach i w pewnym sensie je segregowałem, zostawiając niektóre w szkole. Westchnąłem; czułem się bezradny. Nie miałem się do kogo zwrócić, czy kogo szturchnąć. Na szczęście iphone zawibrował mi w kieszeni i odetchnąłem głęboko z ogromną ulgą na sercu. Jean. Dali jej telefon.
-Zadzwonisz, Alex?
„Jasne, że zadzwonię”- pomyślałem i od razu wykręciłem numer dziewczyny.
-Jean? –zacząłem, gdy zorientowałem się, że odebrała.
-Alex. –stwierdziła. –Co u ciebie? –słyszałem po głosie, że jest jej lepiej. Czułem, że się uśmiecha.
-Tęsknię za tobą. –zamknąłem szafkę i oparłem się o nią.
-Ja za tobą też. –zmarszczyłem brwi. Ucieszyłem się tak bardzo, że jest już lepiej. Dobrze zrobiliśmy, wysyłając ją tam. –Jak leci?
-Są tu cholernie mili ludzie, poznałam parę fajnych osób bliżej. Super się rozmawia. –westchnęła. –Odwiedzisz mnie?
-Jak tylko będę mógł. –zaśmiał się. –Śmieszne rzeczy się dzieją w szkole. Nominowali mnie, ciebie, Fraulina i jakiegoś… gościa… -przełknąłem ślinę. –No, nie znam w każdym razie, do właściwych, samorządowych wyborów.
-Serio? –zaczęła się głośno śmiać, co mnie także zaraziło. –Nie wierzę!
-Całkiem serio. –westchnąłem roześmiany. –I też w to nie wierzę. Przynajmniej, kurwa, nie chcę.
-Damy radę, mówię ci. Kto to ten czwarty?
-Jakiś chłopak, nie pamiętam jak się nazywa. –naprawdę zapomniałem. Idiota, idiota, idiota.
-Jeszcze to ogarnę wcześniej niż ty, Al. Lepiej by było, jakbyś ty się dowiedział pierwszy. Dla twojego społecznego dobra. –parsknąłem śmiechem.
-Ogarnę, mówię ci. Wpadnę za niedługo to mi więcej powiesz. Trzymaj się.
-Kocham cię, narka.
-Ja ciebie też, widzimy się za niedługo.
Rozłączyłem się i w tym samym momencie poczułem na oczach dłonie jakiejś bliżej nieokreślonej osoby stojącej tuż za mną. Jak to możliwe że nie zauważyłem, że obok mnie ktoś przechodził? Westchnąłem cicho chcąc ogarnąć, o co może chodzić. Jakoś schowałem telefon do kieszeni spodni. Jedną dłoń położyłem na twarzy- skóra osoby stojącej za mną była niewyobrażalnie gładka. Mógłbym przysiąc, że były to kobiece ręce. Ale wtedy naprzeciw wyszedł  mi złocistooki. Myślałem, że oszaleję. JAK. TO. MÓGŁ. BYĆ. ON?
-Hej. –odezwał się lekkim, niezbyt niskim głosem. Jego ton od razu skojarzył mi się z barwą piosenkarza jazzowego. Uśmiechał się do mnie, na policzkach tworzyły mu się dołeczki. Był uroczy… a może to słowo źle go oddawało. Jeśli mam być szczery- miał minę jakby chciał mnie przelecieć. Trudno mi było określić w tej chwili co ja sam czuję, gdy ktoś patrzy na mnie takim wzrokiem. Była to zaledwie chwila a przez moją głowę przepłynęło kilka tysięcy przeróżnych myśli o wszystkim.
-Cześć. –odpowiedziałem z wymalowanym na twarzy zdziwieniem.
-Co to za mina? –przechylił głowę w bok lustrując wzrokiem moją twarz, włosy i tors. Włożył dłonie do kieszeni dżinsów. Nadal wyglądał miło, ale wiadomo też jak na swój sposób. No… ekhm.
-Zwyczajna. –wykrztusiłem unosząc do góry kącik ust. Towarzystwo na korytarzu się przerzedzało więc obejrzałem się za Erickiem, czy MOŻE go gdzieś nie widać. Śladu po nim nie było, więc moje spojrzenie wróciło na towarzysza.
-Jasne, jasne. –jego głowa wróciła do normalnej pozycji i to mnie chyba nawet ucieszyło, bo przy tamtym ułożeniu czułem się śledzony. –Carter. –podał mi dłoń, a ja chwyciłem ją bez dłuższego zastanowienia. –Ale to chyba już wiesz. –dodał szeroko się uśmiechając. Dostrzegłem że ma w języku złoty kolczyk.
-Shelley. –odpowiedziałem.
-Ale ja cię znam! –szatyn machnął ręką przewracając tymi pięknymi oczami. –To TY nie znasz MNIE!
-Już znam. –parsknąłem cichym śmiechem i zanim się zorientowałem, w hallu zostało już tylko paru uczniów.  –Ale fakt, Fraulin mi wcześniej o tobie nie wspominał.
-Ooo! Erick! –zaśmiał się głośno kręcąc głową. –No, widuję was często we dwóch. Chyba nigdy osobno. –w głębi uśmiechnąłem się na te słowa. Może na zewnątrz też, tak trochę? Jak ja się cieszyłem, że mam nie tylko jedną osobę, której mogę się zwierzyć (Jeanette bywa irytująca).
-Jesteście razem? –powiedział luźno. Bez niczego. TAK- O! CO? Co to było w ogóle za pytanie, kurwa mać! Przełknąłem mocniej ślinę. Nigdy tak nie myślałem o przyjacielu… nawet moje myśli nie próbowały wędrować w te rejony, a teraz- przychodzi do mnie prawie obca osoba i pyta mnie o takie rzeczy.
-Słucham? –miałem wrażenie, że coś utknęło mi w gardle.
-Oh matko, matko. –pokręcił głową i poklepał moje ramię. –Czyli wolny jesteś. Ssssłodko. –znów spojrzał na mnie swoimi boskimi oczami. Korytarz był pusty. Wzrok umknął mi na jego rozwarte usta… Kurewsko podniecający. Zauważyłem, że zza winkla wyszedł czarnowłosy. Odetchnąłem, gdy mój rozmówca odszedł, przebierając w powietrzu palcami „na pożegnanie”. Gdy nie patrzył, skinąłem z ogromnymi oczami na przyjaciela.
-SŁYSZAŁEŚ? –niby wyszeptałem, ale w ten sposób, żeby było mnie słychać  z odległości paru metrów. Pewnie głupszego wyrazu twarzy nie miałem przez całe życie, więc zdziwiłem się że tamten podszedł do mnie niewzruszony. Złapał mnie za dłoń. –Frau, co ty..
-No co, przecież jesteśmy parą! Nie wierć się mała, bo mi się łapka spoci. –zacząłem się śmiać. Wyrwałem rękę, idąc w stronę wyjścia.
-Pojebany człowiek. –wyszeptałem, a mój humor od razu poprawił się niewyobrażalnie.
                                                                                              ***
                Siedziałem na łóżku i bawiłem się baldachimem. Z uniesionymi brwiami patrzyłem na licealistę. Co on w ogóle mówił przed chwilą? Trzymał w dłoni jakieś książki i cytował coś, o czym nie miałem zielonego czy nawet czerwonego pojęcia. Ocknąłem się po jakimś czasie w rozmyślaniu o wszystkim.
-Frau? –przerwałem mu, a ten westchnął.
-Nie słuchałeś mnie w ogóle, prawda?
-Tak jakby. –powiedziałem cicho, z dołu patrząc na chłopaka. Tamten przewrócił  czarno-zielonymi oczami i rzucił uprzednio cytowany zbiór wierszy na fotel. Usiadł obok mnie po turecku. –Powiesz mi coś o Fabienie Carterze? –zapanowała dziwna cisza, jakby wyższy zastanawiał się, co może mi powiedzieć.
-No okej. –położył na kolanach poduszkę. –Więc, jest z rocznika Green i gra w szkolnej drużynie siatkówki. Ma brata… starszego, chyba jest pełnoletni… -spojrzał w górę, jakby miał tam odpowiedź na moje pytanie. –No i jest trochę dziwny. Niezbyt go znam, ale odradzam tego towarzystwa.
-Odradzasz, bo co? –oburzyłem się. –To bez sensu, skoro go nie znasz.
-Może kiedyś ci powiem, teraz zaufaj na słowo.
-Jasne, mamo. To masz mi już dwie rzeczy opowiedzieć.
-Nie będę ci relacjonował mojego pierwszego razu, Al. Chyba cię popieprzyło. –spojrzałem na niego bokiem, uśmiechając się coraz szerzej.
-I tak to zrobisz. –machnąłem ręką.
-Nie, Alex.
-Tak, Alex. –przedrzeźniłem go.
-Spierdalaj.
                                                                                              ***
                Wieczorem, już w dresach i podkoszulku, całkiem nieogarnięty siedziałem przed telewizorem. Pierwszy raz od… nie wiem, jakiego czasu. Zawsze to Jean oglądała jakieś pierdu-pierdu. Trudno mi było nawet dostać się do pilota. A teraz? Siedziałem i oglądałem policję dla zwierząt.
                W pewnym momencie obok mnie usiadła mama. Może i bym nie zauważył, ale jej charakterystyczny, różany zapach rozpoznałbym wszędzie i zawsze. Kobieta objęła mnie ramieniem i zaczęła się przyglądać moim włosom.
- Jaki teraz kolor, zielony? –zaśmiała się, widząc moje JUŻ, NARESZCIE prawie blond włosy. Były prostsze niż zwykle, sam nie wiem do końca czemu. Zakładała mi je za ucho, przekładała na drugą stronę, bawiła się przedziałkiem. Dziwne zabawy.
-Żaden. –odpowiedziałem cicho nie spuszczając wzroku z ekranu telewizora.
-O, o, o! Jaki twardy, mój synuś! –pocałowała mnie w czoło.
-Mamo, stop. –powiedziałem, patrząc jej w niebieskie, duże oczy.
-Dobra, dobra. –powiedziała, unosząc dłonie do góry w geście niewinności.
-Jak w pracy? –zapytałem, gdy zauważyłem, że ojciec z kubkiem kawy w dłoni siada na kanapie naprzeciwko. Spojrzałem to na jedno, to na drugie i szczerze mówiąc, zawsze za nimi tęsknię, jak wyjeżdżają. I pierwszy raz nie ma aż tyle rudej.
-Leci. –odpowiedział z uśmiechem na twarzy wysoki mężczyzna i wziął łyk kawy. Mocnej, czarnej kawy. Fu. –Sporo tej pracy, jak widzisz. –blondynka objęła mnie jeszcze ciaśniej niż wcześniej, ale nie przeszkadzało mi to. Nawet się cieszyłem, czując znów ten zapach i jej ciepło na sobie. Może to nie tak, jak wtedy, gdy byłem mały… ale zawsze coś. Było super.
Podbiegł do mnie nawet pies, zaraz delikatnie przesuwając łapą po moich dresach. W tym właśnie momencie przypomniałem sobie, że jeszcze go dziś nie wyprowadzałem.
-Oeeezu, Tate! –powiedziałem, przewracając oczami. –Jak mi się nie chce!
Mama tylko zachichotała ukrywając usta w delikatnej dłoni. Szybko założyłem bluzę  i zapiąłem psa. Za chwilę byłem już na dworze.
                Było ciemno a na ulice padały ciepłe światła wysokich lamp. W oknach sąsiadów można było dostrzec niewyraźne postury, czasem nawet działający telewizor. Po jakichś pięciu minutach, gdy odszedłem kawałek od domu i byłem naprzeciw tylnego wejścia do parku, usiadłem na krawężniku. Pies położył się obok mnie bacznie obserwując ulicę. Westchnąłem i odchyliłem głowę do tyłu, podpierając się na rękach. Jean w psychiatryku, nowopoznana osoba na wstępie wiąże mnie z najlepszym przyjacielem, do tego to wszystko wokół mnie strasznie dziwne. „To za dużo”- pomyślałem i westchnąłem jeszcze. Ciszę przerwały odgłosy dochodzące spod drzew przy bramce, na którą miałem całkiem niezły widok. Było to mimo wszystko dość daleko, a obszar z którego słyszałem głosy nie był specjalnie oświetlony.  Słyszałem dwa głosy. Jeden z charakterystyczną chrypką, średniej wysokości. Wywnioskowałem, że należy do niższej osoby. Był to ciemnowłosy chłopak. Czuprynę miał rozproszoną, postawę niezależną. Był bardzo szczupły. Drugi- donośny, niski głos, mocna postura, ciało zabijaki. Wyglądał interesująco. Miał niezbyt zadbane włosy do ramion. Był opalony a kolor włosów był bliski karnacji. Miał na sobie przykusy podkoszulek. Groził niższemu, chyba…
- Znowu to samo?! Ile razy mam ci, kurwa, mówić, że to nie twój pierdolony interes! –odezwał się wyższy popychając tamtego lekko. W normalnej sytuacji pewnie bym wstał i stawił się za słabszym, ale ta sprawa mnie zablokowała. Wszystko brzmiało zbyt poważnie, żeby po prostu wejść w słowo.
-Pierdol się, Brown. Nie tylko ty jesteś za to wszystko odpowiedzialny. –powiedział chłopak krzyżując ręce na klatce piersiowej i odwrócił wzrok od tamtego, patrząc gdzieś na trawę.
-Oj, ptaszyno. Wczorajszej nocy mówiłeś coś innego. –zauważył mężczyzna i sprawił, że niższy od niego szatyn przywarł plecami do ogrodzenia. Nie wiem, czy się przesłyszałem, ale miałem wrażenie że facet się zaśmiał. I to nie tak z pogardą. Zupełnie inaczej, jakby… uwodzicielsko?
-Oh tak, niech sobie przypomnę… „Pokaż, jaki jesteś samodzielny. Dasz radę beze mnie? Hmm?” –zamruczał i uwiesił mu się na szyi.
-Było jeszcze „pieprz mnie”, kiciuś. –powiedział, po czym zaczął go całować i obmacywać z chorą żądzą, której nigdy w życiu nie widziałem.
Związki w dwudziestym pierwszym wieku chyba nigdy nie przestaną zaskakiwać. Pokręciłem głową na myśl o tym i wstałem z krawężnika, cicho udając się wraz z Tatem pod dom przyjaciela.
                Za parę minut byłem już przed bramą.
-Frau! –dziwnie powiedzieć, jak to z siebie wydusiłem. Jednocześnie szeptałem i krzyczałem. Bałem się, że może kogoś obudzę, albo Robert śpi. Cokolwiek.
Za chwilę usłyszałem dźwięk otwierającego się okna. Było to okno w pokoju licealisty.
-Coo? –odpowiedział mi takim samym tonem.
-Byłeś już z Suzie dzisiaj? –zapytałem, chcąc pogadać z szesnastolatkiem.
-Nie, zaraz zejdę.
Czekałem zaledwie moment i zaraz ujrzałem posturę chłopaka, który właśnie zamykał drzwi. Nie mogłem uwierzyć, że nawet w okolicach dziesiątej wieczorem jest ubrany tak… schludnie, czysto i przykładnie. Bezsens.
-Co twój tata robi? –zapytałem, jednocześnie witając się z przyjacielem tą naszą podwójną piątką.
-Śpi. –odpowiedział, a nasze psy już zdążyły się życzliwie przywitać. –Gdzie idziemy?
-Park? –zapytałem.
-Może być. –uśmiechnął się do mnie i ruszyliśmy w stronę wybranego miejsca.
                                                                                              ***
                Siedzieliśmy na jednej z niewielu ławek choć trochę oblanych zżółkniętym światłem. Było tak spokojnie i cicho, psy biegały po jeszcze zielonej trawie, jakby nie przeszkadzało im absolutnie nic. Bawiłem się włosami, co chwilę zakładając je sobie na twarz i zezowato patrząc, jak zmienił się ich kolor. Kurczę, polubiłem je!
                Powiedziałem wcześniej Frau o facetach, których widziałem. Wydawał się dziwnie zainteresowany moimi słowami.
- Czekaj, czekaj. Jak wyglądali?
-No wiesz. –zacząłem, jeżdżąc patykiem po piasku. –Jeden drobny, chudy jak zapałka, ciemne włosy. Jakiś… brąz chyba.
Licealista uniósł się lekko i otworzył szeroko ciemne oczy, aż się przeraziłem.
-A ten drugi? –złapał mnie za ramię.
-No… Wysoki, dobrze zbudowany, włosy blond, opalony i…
-Chodź! –nawet nie pozwolił mi dokończyć, kurwa! Co się dzieje! Pociągnął mnie za sobą trzymając mocno moją dłoń i zagwizdał na psy, żeby poszły za nami. –Biegniemy na „starówkę”. Do Florydy.
-Jezu kochany, do Florydy?! –krzyknąłem za nim, wspominając jeden z bardziej znanych klubów nocnych miasta. Nie spodziewałem się, że chłopak w ogóle wie o jego istnieniu, co dopiero, że kiedyś tam był…
-Do Florydy, szukamy Gauthiera. –odparł stanowczo.
CO GAUTHIER ROBIŁ W GEJOWSKIM KLUBIE? Powoli zaczynałem się bać naszego kochanego wychowawcy. Skąd w ogóle Frau wiedział, że wychowawca tam przebywa?
-Co ty, Erick, profesora? Chyba sobie żartujesz! –wydusiłem z siebie zdyszany jak nigdy. Nawet wtedy, gdy tamten mnie gonił się tak nie zdyszałem. Powoli wbiegaliśmy na „starówkę” a ja już całkiem nie miałem siły. Widok dębowych drzwi do klubu nigdy mnie tak nie przytłaczał. Czarnowłosy wreszcie się zatrzymał.
-Żadnego profesora, innego Gauthiera. –westchnął. –Poczekaj tu, zaraz wracam.

Zmartwiłem się jeszcze bardziej.

2 komentarze:

  1. Boże. Tak się cieszę że jest nowy rozdział. Nigdy żadne opowiadanie mnie tak nie wciągnęło.Tęskniłam za nowymi losami bohaterów.
    Życzę Ci dużo weny, chęci i wszystkiego co będzie Ci sprzyjało w tworzeniu kolejnych rozdziałów. Pozdrawiam~
    P.S Coś mi się w tel zrypało i dodałam komentarz nie tam gdzie trzeba.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tyle zaczyna się dziać, mam nadzieję że nie przestaniesz teraz pisać UF i już niedługo dodasz kolejny rozdział. Trzymam kciuki, życzę dużo weny i czekam z niecierpliwością :3

    OdpowiedzUsuń